Geneza podsłuchu i tortur, spodziewana rola Jana Pawła II i przesłanki twierdzenia o jego odwrocie w stronę albo totalitaryzmu, albo – już może prędzej? – antyreligijnego humanizmu. Trzy potencjalne odniesienia do przepowiedni końca Kościoła u papieża (Malachiasz, January, s. Faustyna). Sprawa zabójstwa oraz oszustw mieszkaniowych (Jan Paweł II ?!)
Zacznijmy od początku. Dlaczego pod obserwację (którą, być może, pomagali zorganizować pośrednicy nieruchomości [edit 2015-12-31: nie, chyba Policja na podstawie ewidencji ludności] – przy typowym dla podsłuchów, np. tego u Blidy, przemilczaniu w mediach) trafiłem JA A NIE KTO INNY i co na to Rydzyk za JP2? Otóż, od tego zacznijmy, widzę następujące przyczyny (racje), dlaczego ja – każda z nich bardzo zawęża zbiór potencjalnych osób – są to rzeczy obecnie potwierdzone przez spikerów:
- jestem narodowości polskiej, jak papież Jan Paweł II, a (choćby potencjalny, planowany) sojusz z papiestwem z zasady jest w takich sprawach kluczowy dla skali sukcesu,
- mógł mieć znaczenie mój dziecięcy wiek, szerzej o tym w punkcie 4 wspólnie z kwestią miejsca zamieszkania,
- jak podejrzewam, grało też rolę to, że mam na imię Piotr, tak, jak ta końcowa postać z listy papieży (jaki to ma związek z papiestwem? proste – pozyskaj Kościół, a masz od razu autorytet, międzynarodowy wpływ i milczenie bardzo wrażliwych przecież moralnie kościelnych mediów w każdym kraju), chyba
w "pradawnych" planach skandalu założeniem było też to, że mam mieć nazwisko możliwie zbliżone brzmieniem do Nicze (Niżyński, prawie jak "Niczyński"!), tj. Fryderyka NietZsche, która zresztą lubił podawać się za Polaka i był wobec nas przychylny (pewnie ze względu na ówczesną politykę i stan tego narodu); ewentualnie jeszcze pasowałoby to do prezydenta Włoch z 1978 r., PerTiNiego (prawie jak PetriNi), jeśli ktoś potrzebuje inspiracji w kłamaniu
odnośnie genezy [zresztą to może ślad jakiejś wcześniejszej intrygi?... kariera tego polityka włoskiego nabrała rumieńców w 1968 r., wkrótce po podbojach Kosmosu; jeśli by faktycznie ówczesny papież Paweł VI planował już intrygę z prześladowaniem jednostki, bo o cóż innego w takim upatrywaniu sobie osoby może chodzić, to pewnie i inne rzeczy miałby na sumieniu, np. jakieś fałszywe cuda beatyfikacyjne, ale zostawmy to na razie; zresztą także sam wybór Polaka na papieża był chyba konsekwencją rozpowiadania o ks. Wojtyle takiej przepowiedni przez o. Pio, któremu z kolei może to Watykan podsunął, przełożony dla zakonów – ponownie zwracam uwagę, że Polacy to preferowana przez Nietzschego nacja]
[edit 2016-05-24: zauważmy, zarówno Nietzsche, jak i słynny tancerz Wacław NIŻYŃSKI (1889-1950, nie z mego rodu, jest nawet jego ulica w
centrum Warszawy) przez ostatnie wiele lat życia cierpieli na
chorobę psychiczną (w przypadku tego ostatniego na pewno mogło to być aktorstwo, biorąc pod uwagę tę bardzo dziwną i nieprawdopodobną zbieżność z filozofem, który na
przełomie wieków zdążył już stać się sławny; a propos zbieżności – zauważmy, Zaratustra z literackiej raczej i dosyć "sztandarowej" książki Nietzschego powiedział w kontekście swej miłości do delikatnych duszyczek: "Uwierzyłbym tylko w Boga, który by tańczyć potrafił") –
chyba wykorzystano tę zbieżność tkwiącą w osobie słynnego Niżyńskiego jeszcze przed jego śmiercią, za Piusa XII (papieża w latach 1939-1958, tego, za którego i Karol Wojtyła zaczynał swoją
karierę, awansowany przez Watykan na biskupa, i za którego ów Wojtyła usłyszał słynną przepowiednię o. Pio; papież ten zrobił m. in. prawdziwy wykład dla profesorów o postępach astronomii, jak jakiś ekspert czujący się w swej dziedzinie "jak ryba w wodzie", i być może to on po wojnie nakłaniał polityków do eksploarcji Kosmosu,
pewnie w poszukiwaniu Boga, ale to już inna historia i zostawmy to...), wykorzystano tę postać nagłośnionego tancerza, by wykreować odpowiedniego prymasa, czołowego
dostojnika polskiego Kościoła (1948-1981) – "Wyszyńskiego" (przeciwieństwa przysłówkowe wyżej-niżej to po rosyjsku "WYSZe" [выше] i "NIŻe" [ниже]; otóż Wacław Niżyński przez ostatnie
lata życia pisał jakieś również na przeciwstawieniu oparte dzienniki, podzielone na dwie części "O życiu" i "O śmierci" – może to ślad jakiejś watykańskiej
inspiracji, bo kojarzy się to też z kluczowym w RELIGII kontrastem niebo-ziemia, a może po prostu to przypadek, zaś Watykan tylko później, czerpiąc stąd pomysł,
przeciwstawił sobie "niże" i "wysze" w osobie kard. Wyszyńskiego, którego wybrano na wielką figurę Kościoła] [otóż wywodzenie doboru mego nazwiska wśród tysięcy
innych po prostu z Wyszyńskiego, z nazwiska tego "Prymasa Tysiąclecia", jest kuszące, bo istnieje bardzo proste a płytkie wyjaśnienie rzekomo kluczowej tu ukrytej myśli – "arcykapłan u góry, ty u
dołu", ot takie "sado-maso" jak w artykule Urbana – natomiast temat mody na Nietzschego czy pewnej sympatii dlań się tu wygodnie zamiata pod dywan],
- stan rodziny sprzyjał temu, by to w tych Niżyńskich trafić: miejsce zamieszkania w Warszawie, a ponadto przecież starano się trafić w datę urodzenia taką, jaką miał prezydent Włoch PerTiNi (nazwisko oparte na literach PTN, jak Piotr Niżyński), tylko z zamienionymi miejscami dwoma środkowymi cyframi roku: 25/09/1896 zamiast 25/09/1986 (na to, że ją z góry sobie upatrzono jako szczególnie trafną, wskazuje nie tylko jej wewnętrzna wartość, gdyż jest świetnym, niemalże niezrównanym przykładem uzależnienia polityki od papiestwa, a także pewien zamach na Egypt Air rok wcześniej, tylko w dniu -2 i miesiącu +2, patrz informacje z Google) — to staranie narzucało ograniczenie poszukiwań do tej rodziny, w której byli w tamtym właśnie czasie małżonkowie w odpowiednim wieku,
- co ciekawe, matka, którą ojciec chętnie uważał za nie do zniesienia, a nawet wymagającą leczenia psychicznego, choć moim zdaniem była zawsze idealnie normalna, już w latach 90-tych opowiadała coś o "niewidocznych antenkach na głowie" u dzieci (a w XXI w. zaczęła coś gadać o "chipach podskórnych", które rzekomo można mieć jak jakieś psy; wprawdzie może tę oryginalną myśl, o ludziach z antenkami, już wcześniej naszej rodzinie podrzucono, w związku z uprzednim interesowaniem się nią jeszcze przed rozpoczęciem podsłuchiwania nas w samym Watykanie, które mogło nastąpić w, bodajże, 2002 r.: może nawet ja sam w telewizji by(wa)łem już wcześniej podsłuchiwany, nawet już może ok. roku 1992-1993, czyli w czasie, gdy miałem np. 5 lat, a u rodziców było sporo kłótni właśnie np. o "antenkach", ze 3 lata przed ich separacją: zapewne jeszcze nie było zdalnego podglądu naszego wspólnego komputera w ogóle, bo transmitować ekranu z mego otoczenia – ani choćby samego tego dźwięku z podsłuchu – przez np. Internet nie było jak, brakowało stałych łączy: a zatem sam tylko dźwięk w mieszkaniu mógł bywać podsłuchiwany, bez przekazywania go za granicę, bez przechwytywania ekranu i stosowania przekazu podprogowego; ten ostatni zresztą łatwo wykluczyć w tamtym okresie, bo po pierwsze matka nie zrobiłaby pod to remontu, zresztą to osoba bardzo oporna wobec wszelkich zmian i nowinek – a m. in. do dziś jest uszkodzony przeze mnie w dzieciństwie na początku lat 90-tych tynk w małej sypialni, niewymieniony, choć z ogromną dziurą, zaś tortura w tym mieszkaniu jest nieco cichsza, chyba przez sąsiada zrobiona – po drugie: niby jaki telefon komórkowy z lat 90-tych mógłby taki dźwięk odbierać z fal radiowych i odtwarzać?). Przypominam, że wg przecieku z tajnej części raportu z likwidacji WSI wspartego jeszcze o film dokumentalny TVP kojarzący go z (mniej więcej przecież tyle osób liczącym!!) WOT-em, gremialne śledzenie (radarem pasywnym? aż się prosi o taki wniosek, bo to czasy likwidacji blokady importu zagranicznych technologii, tzw. COCOMO, były – a zarazem czasy początków nowoczesnych procesorów typu Pentium, które miały tzw. taktowanie rzędu kilkudziesięciu MHz – milionów operacji na sekundę – a poza tym można było nawet z 20 takich połączyć w tzw. klaster komputerów, by osiągnąć odpowiednio większą moc obliczeniową) wprowadziły do, najprawdopodobniej, telewizji ("mediów")... Wojskowe Służby Informacyjne w początkach lat 90-tych – w ramach zapewne instalowania nowoczesnego amerykańskiego systemu podsłuchowego (telewizja jest nadajnikom radia i TV "pod ręką", jest z nimi i tak połączona, więc łatwo w niej szpiegować: początkowo chyba wszystkie podsłuchy mogły tam na miejscu, w studiu na ul. Jasnej w Warszawie, być obsługiwane – a zatem bynajmniej nie wprowadzano tego z myślą o Piotrku Niżyńskim, tylko to raczej z zainteresowań wojska wynikało; spikerzy parę razy przyznali, że wszystkie inne podsłuchy potem od nich zabrano). Ten np. 1992 r. był moim zdaniem początkiem czasów, gdy w Polsce domy można na masową skalę podsłuchiwać bez instalowania fizycznie w nich ani u sąsiadów czegokolwiek (wcześniej też może i by się dało z bardzo daleka, bo istniała od 50 lat technologia mikrofonów laserowych, ale PRL chyba się aż tak nią nie interesował). Być może więc niedługo po tych początkach lat 90-tych, dosłownie np. rok po tym, zwrócono się też (tylko w telewizji! bez rozdawania telefoników/programów podsłuchowych komukolwiek!) przeciwko naszej rodzinie w związku z jakąś, być może, papieską wiedzą o tej rewolucji technicznej (jakieś wątpliwości moralne do nich może politycy zanosili?) i interwencją. (Należy tu dodać, że są pewne uprawdopodobnienia szpiegowania mnie przez TV i może Policję już ok. r. 1992. – rozwiń komentarz...Po pierwsze, ojciec posługiwał się jakimś śmiesznym filtrem zakładanym na monitor, który miał chronić przed jonizacją powietrza – oczywiście niby istniał taki produkt, więc istniała też klientela, ale cholera wie, po co to normalnemu człowiekowi i skąd o tym usłyszał: miliony ludzi oglądały telewizję na podobnych kineskopach bez tego, choć owszem, nie z tak bliska, a setki tysięcy korzystały z komputerów bez tego przed wprowadzeniem płaskich monitorów LCD. Tymczasem kojarzy się to z osłonkami izolującymi promieniowanie. Oczywiście, być może jeszcze wtedy śledzenia komputera nie było, bo dopiero uczyłem się programować, a narzędzie służyło głównie ojcu, natomiast mogła być przekazana świadomość tej metody. Natomiast – już konkretniej i w czasach, gdy już na pewno sam z komputera korzystałem całe godziny dziennie – ok. 1998 r. zorganizowano zapewne z pomocą przekazu podprogowego jakieś wykradnięcie przeze mnie listu pisanego do obcej kobiety przez ojca (cholera wie, po co drukował taki rzewny list ten niezbyt romantyczny wtedy człowiek i tak, tzn. pocztą, się komunikował), czego dokonałem na takiej zasadzie, że zrobiłem tzw. zrzut ekranu (zdjęcie) klawiszem PrtScr, który kopiuje go do schowka Windows, po czym zapisałem w programie graficznym Paint zawartość schowka gdzieś na dysku. Takie rzeczy zresztą dla katolików są grzechem i ja się z tego wyspowiadałem. Może i papież o tym słyszał, bo przecież Nietzsche ustami dziewczynki powiedział, że takie wścibstwo i wszędobylstwo to "nieprzyzwoite", a papież to podchwycił i w kontekście religijnym zrobił parafrazę tego w 2002 r., o czym jeszcze będzie mowa w tekście poniżej na wyraźniej zielonym tle. Dziwna zbieżność ta kradzież z tym, co mnie wkrótce już niemalże na pewno zaczęło spotykać, np. w 2001-2003 r., także w zestawieniu z wypowiedziami polityków z wizyt z papieżem, a to przecież bądź co bądź były póki co lata 90-te, II ich połowa. POZA TYM(!): obecni spikerzy "pamiętają" pewne bardzo stare rozmowy – a zresztą niezbyt rozmowny wobec rodziny byłem – np. ze zmarłą babcią Lucynką, która tłumaczyła mi przecież niezbyt głośno, co to są przyczyny, na zasadzie ciągu pytań 'Dlaczego'; spikerzy teraz powiedzieli to właściwie głośno: babcia mogłaby wprawdzie to np. zrecenzować matce, ale i sama matka jest niezbyt chętna do opowiadania na rozkaz o tym czy owym. Jest na takie rozkazy zbyt niezależna i ogólnie nieprzystępna, niechętna wszelkim cudzym inicjatywom, a tu taka dokładna recenzja aż do sposobu wytłumaczenia włącznie; a zatem raczej to po prostu podsłuchali. Na pewno to jest bardzo stare, z I poł. 1993 r. może. Następnie: recenzują i jakieś inne rzeczy, np. pytanie z jakiejś II czy III klasy podstawówki, czyli lat 1994-95, gdy wróciłem raz do mieszkania i byłem sam z matką – 'co to znaczy wróg?'; dodają i jakieś me wypowiedzi z zamierzchłych czasów, typu 1992 r. najpóźniej, o babci jako służącej – te dwie rzeczy wprawdzie mogłaby sama matka zrecenzować, w odróżnieniu raczej od tamtej głupotki o przyczynach, kiedy to byłem w pokoju w 4 oczy z babcią, a rodzinka raczej daleko, chyba że jakoś brat przez dwie pary może niedomkniętych drzwi i cały korytarz podsłuchiwał, ale podsumowując wszystko razem – wraz z tym, co na początku niniejszego punktu 4 wymieniłem, i jeszcze innymi dodatkowymi rzeczami – za najprawdopodobniejszą opcję uważam podsłuchiwanie mnie w, bodajże, TVP już od dawna. – ukryj komentarz)
Być może korzystna przy wyborze konkretnej rodziny tego jednego Piotra Niżyńskiego, którego trzeba wybrać do śledzenia, była też – hospitalizowana później psychiatrycznie parę razy, może fałszywie – samotna, bezrobotna a przyjmująca chyba nawet Klozapol ciocia w rodzinie (bo to w genach może siedzieć i rzucać cień m. in. na
mnie). Ojciec zresztą od I połowy lat 90-tych rzucał też nawet na matkę podejrzenia o "chorobę". Trudno tak od razu już dziś wnikać w kryteria, ale to raczej nie przez prymitywne przypadkowe znajomości, tylko z inicjatywy polityków i przez odgórny plan się dostałem w te sidła.
Nie tylko ja tak tłumaczę genezę podsłuchu właśnie na mnie (tzn. zwłaszcza swym imieniem i nazwiskiem). Spośród naukowców i profesorów wyłonił się w maju 2015 r. Franz Kiekeben (czyt.: kikeben?), co przypomina z jednej strony papieża (Franciszek), z drugiej kicka-bAna (Polacy czytają A, ale Anglicy może E), czyli wykopanie z czata (IRC – bawiłem się w to kiedyś) z zablokowaniem powrotu, powiedziane językiem nowoczesnych ludzi. (A faktycznie, np. na Wikipedii tematy przez Kiekebena poruszane, np. dylemat determinizmu, zaczęli blokować.) W dodatku brzmi to jak drugi dobrze znany filozof-egzystencjalista, Kierkegaard (czyt.: kirkegard), stawiany w tym nurcie filozofowania, co i Nietzsche. Autentyczna kalka "Piotra Niżyńskiego" (Nietzsche'yńskiego), przy czym Piotr Niżyński jest autentyczny i na blogu legitymuje się dowodem osobistym i paszportem na różnych wideo. Franz Kiekeben to taki nowy Richard Dawkins (notabene też gra słów, bo podobne do Hawking: to pokazuje, że uczeni mają u siebie takich dużo i można z nich wybierać), który przekonuje, że da się skutecznie argumentować (czy dowodzić), że Boga nie ma.
I TERAZ CZAS NA TEMAT RELIGIJNY. (Od razu uprzedzam, że moim zdaniem, uzasadnionym, nie będzie tu obrazy uczuć religijnych.) Być może pomysł zaimplantowania tego przekazu podprogowego wszędzie, gdy już technologia dojrzeje, był z góry jeszcze przed początkiem śledzenia mnie uzgodniony z monarchami europejskimi i rządami – tak, żeby nie było później porażki – a w takim razie (co za jednomyślność królów w milczeniu! i pewnie też "sami" są po remoncie) można by się spodziewać, że ten wielki skandal z "demokracją bez wartości" i "zakamuflowanym totalitaryzmem" jakoś po cichu PODSUNĄŁ POLITYKOM SAM, ŚWIĘTY PODOBNO, JAN PAWEŁ II (przepraszam! wybaczcie racjonalne przypuszczenie!), że to on ich o to poprosił, przynajmniej tych naszych, choć to oczywiście źle Polakom brzmi.
Wyjaśniałaby taka wersja automatycznie też (1) konklawe z 2005, gdzie głównymi rywalami byli (!!!) najbliższy współpracownik Jana Pawła II Joseph Ratzinger, przyszły Benedykt XVI, który po śmierci JP2 wygłosił płomienne kazanie o "złu w Kościele" (co podobno dodatkowo pozyskało mu sympatię), oraz Jorge Bergoglio (późniejszy Franciszek), o nazwisku brzmiącym jak NERGAL(!), czyli ten muzyk black-metalowy wrogi chrześcijaństwu, być może lansowany przez polskich kardynałów (wyniesiony był on do godności kardynała przez JP2, chyba nie robiono tak w każdym kraju pod jego rodzimy black metal i znane ksywki?). Obaj kojarzyli się z Polakiem, Polską. Pasuje do tej linii też (2) wspomniany w poprzednim wpisie, tym z 24. września o papieżu, wywiad z Nergalem – proszę rozwinąć tamten wpis, widać tam na końcu pierwszego akapitu link do wywiadu, a obok wskazana cała wiązanka aluzji do mnie i typowo ze mną kojarzonych tematów religijnych (w tym tego tzw. dylematu determinizmu, czy, jak kto woli, wideł Hume'a, bo tego sporo dotykałem, nie stosując wprawdzie tej nazwy, w tych moich rozprawkach z 2006-2007) i wśród tych następujących po sobie aluzji, przede wszystkim, (może nieco przesadne) "odbrązowienie Jana Pawła II". Pasuje też świetnie (3) tytuł artykułu dziennikarza Kamila Sipowicza: "Ksiądz Oko, Jezus i Nietzsche" (zauważmy, pada tam też gdzieś przy początku artykułu "Petrus", co kojarzy się z wymienionym przeze mnie – mającym kilka bardzo znamiennych konotacji znaczeniowych – "Petrus, es reicht uns!" w słynnej niemieckiej gazecie Bild, w dniu mego przyjazdu do Niemiec; końcówka *us pochodzi z łaciny, zaś łacina jest przecież, a jeszcze bardziej była, podstawowym językiem Stolicy Apostolskiej i nikogo poza tym). Może kto inny a nie papież wymyślił tę chęć panowania nad myślami, może wyewoluowała ta rzecz sama i stopniowo nabywała sojuszników, bo wszyscy uznawali to za fajne, ale to aż dziwne, że nie było kontrowersji, zdań odrębnych i, ostatecznie przez to, porażki – przecież typowy, tzn. przeciętny, człowiek nie jest aż tak pazerny na władzę nad ludźmi (a politycy często z przeciętności i miernoty się wywodzą i często nawet nie wyrastają ponad to). Przypominam też o tym, mało nagłośnionym, znalezisku – to może nie być kłamstwo czy falsyfikat(!). A z drugiej strony proponowanie Benedyktowi XVI ni z gruszki, ni z pietruszki takiej rzeczy było bardzo ryzykowne – przecież prosta stąd droga do końca kariery politycznej, jeśli się zdecyduje nie współpracować i zamiast tego jeszcze nagłośnić (a czyż nie należałoby się tego spodziewać?). Może więc inicjatywa wyszła, w największej tajemnicy, ze strony największego autorytetu, od staruszka już wtedy Jana Pawła II (który zaczął mniej przyjaźnie patrzeć na Boga? przeczytajcie) i stąd jej sukces?...
Przypominam te chyba celowe potknięcia, z czasów, gdy byłem w szpitalu psychiatrycznym (zdiagnozowali "paranoję", czyli w potocznym rozumieniu nadpodejrzliwość): Obama o polskich obozach koncentracyjnych, następnie kolejne potknięcie księcia Harry'ego (NIE samej królowej, broń Boże, to zawsze ten rząd, zawsze jest nudnie), już wcześniej (maj 2012) sprawa kamerdynera, teraz znowu Wesołowski (zob. wpis 5/03/2015 o Kościele, drugi i trzeci dopisek) – w każdym razie w 2012 to od pewnego papieża, a nie jakiegoś światowego mocarza czy monarchy, się ta seria celowych potknięć, jak mi to zresztą na bieżąco w myślach przy każdym nazywano, jak widać zaczęła...
(Przypominają się tu słowa kolegi Wójcika – młodego ateisty z WAT, który już w 2007, obok 2 innych kolegów, którzy z kolei sprawiali wrażenie śledzących mnie, powiedział mi dziwną rzecz: "czy wiesz, że Jan Paweł II miał syna?". Bronił nawet tej dziwacznej tezy, dość prymitywnej, jeśli branej jako argument przeciwko Kościołowi (zresztą się w to i tak nie dowierza). Otóż – z drugiej strony – wtajemniczanie niektórych kolegów w to, że jestem śledzony, i przekonywanie, by mi to okazywali, sięga czasów klasy maturalnej, być może asystowała w tym Policja, bo ma w Warszawie 10 tys. funkcjonariuszy; zaś na studiach WAT 2005-2007 pozostali dwaj koledzy studenci, z którymi się zadawałem, już wyraźniej, choć nadal delikatnie, okazywali mi to śledzenie, co dzisiaj tak rozumiem – bo doprawdy dziwacznie się przy mnie zachowywali i charakterystycznie dla rzeczy, które może podpatrzono na mym ekranie – aczkolwiek wtedy było to dla mnie jeszcze dosyć niepojęte, podobnie jak pewne aluzje w wypowiedziach wykładowców czy, nawet, w rozmowie w 4 oczy z ćwiczeniowcem.) Jeszcze raz podkreślam: premier i lider ugrupowania politycznego (a tym bardziej minister) krępowałby się mediów, może nawet posłów; politycy europejscy krępowaliby się proponować coś takiego jedni drugim, z podobnych powodów (skandal); tylko stary papież, któremu może dobro Kościoła przestało tak bardzo leżeć na sercu, przestało może być dla niego superważne lub uważał ewentualne skandale za nieistotne (zresztą trzeba ufać Bogu), czułby się w swym państwie bezpiecznie i o przyszłość się nie martwił. — Podsłuch pojawił się chyba za Hanny Suchockiej, którą następnie odsunięto od realnej polityki i zrobiono z niej naszą ambasadorkę w Watykanie. Przed Suchocką upadł, wskutek "nocnej zmiany" (kojarzącej się z odtąd także nocną pracą WOT-u w TVP na Jasnej, prawda?), rząd Olszewskiego, chyba właśnie o to chodziło, a odpowiedni wniosek, torujący Suchockiej drogę do władzy, złożył...
poseł Piotr N., który następnie także został ambasadorem Polski w Watykanie. To chyba mówi samo za siebie. W dodatku w 1992 r. powstała piosenka Elektrycznych Gitar napisana przez niejakiego Sienkiewicza o "człowieku z liściem" (zob. pełny tekst): "Uważaj, to nie chmury – to pałac kultury – liście lecą z drzew, liście lecą z drzew", w której te liście można utożsamiać z promieniowaniem i wtedy będzie już zupełnie ten tekst pasować do Piotra Niżyńskiego. (Żeby było lepiej, drzewa istotnie mają to do siebie, że największe skupisko liści jest u góry.) [Podsłuchów radarowych chyba w ogóle nie było przed 1991 r. (ani nawet Wojskowych Służb Informacyjnych, które je chyba wprowadziły do Polski, zresztą wojsko się bardzo z nowoczesną radiolokacją kojarzy) – uzasadnienie tej hipotezy (oparte na pewnym nagłośnionym przecieku z tajnej części raportu o WSI oraz na związanej z nim reakcji warszawskiej telewizji regionalnej, a to przecież TVP-WOT się podobno podsłuchiwaniem zajmuje) można wyświetlić po nakierowaniu kursora myszy na link "[Od] ponad 20 lat" na samej górze bloga, pod linijką o premierze. Skoro 1991 czy nawet 1992 r. to początek podsłuchów radarowych, to ten drugi rok wydaje się tym bardziej już zupełnie pewny jako początek podsłuchiwania mnie, w świetle masy podsuwanych mi przez spikerów tortury lepszych i gorszych dowodów podsłuchiwania mnie od dawna.] Kolejną dosyć silną poszlaką świadczącą za rokiem 1992 jako początkiem podsłuchu były słowa Andrzeja Wajdy, który opowiadając o telewizji publicznej (jak to nie jest polityczna ani publiczna, lecz pracownicza [i pewnie katolicka?]) skupił się zwłaszcza na Warszawskim Ośrodku Telewizyjnym. "Była godz. 18. W każdej telewizji czas największej oglądalności i najintensywniejszej pracy. A tu pustka. Dwóch strażników ogląda TVN. (...) nagrywamy program (...) redaktorzy się rozjeżdżają, jako ostatnia wychodzi charakteryzatorka. Dwóch strażników ogląda TVN [czyt.: cudze]. Konkluzja? Lokalne telewizje trzeba uwolnić, a warszawską telewizję zaorać! Tego się nie da zreformować" (i dalej: bo związki zawodowe, bo tacy są tam ludzie – wtajemniczeni powiedzieliby może: "przestępcy" – to oczywiście przesada, że główna wina nie jest winą kierownictwa, ale przesada o tyle dobra, że zwraca uwagę na również bardzo ważny problem oddolny). Później jeszcze posypały się listy od oburzonych (np. z zarzutem, że Wajda podobno nigdy w tym ich studio nie był), pisała też o tym Piekarska z TVP Warszawa na swym blogu. Nie chodzi w tej wypowiedzi tylko o to, że centrum zajmowania się mną jest, jak się zdaje, w studiu formalnie związanym dawniej z TVP Warszawa. [Potwierdzenia, że to TVP Warszawa mnie śledzi, pochodzą m. in. od jednego świadka, który mi to wprost w 4 oczy powiedział, a właśnie werbowałem do pracy w planowanej gazecie, ponadto od mego ojca, który wymienił wprost telewizję w tym, co podawał psychiatrze, w czasie, gdy ja w ogóle takich myśli nie miałem: "czuje się obserwowany przez TV", a także potwierdził to poniekąd sam papież Benedykt XVI w czasie, gdy zaczynałem podejrzewać WOT: "Benedykt XVI odwołał szefa Watykańskiego Ośrodka Telewizyjnego"... Poza tym spikerzy non stop się do tego przyznawali i przyznają. Nawet w pociągach gra płynnie i bez żadnego urywania się czy zacinania się dźwięku, a zarazem idealnie na żywo, więc raczej są to jakieś transmisje z wież nadawczych radia i TV, zapewne nie od firm typu RMF FM, lecz ze spółki państwowej.
W dodatku wozy TVP od czasu do czasu przejeżdżają obok mnie w Warszawie, dokładnie tak samo, jak np. ostentacyjnie jeździ obok mnie prawie codziennie po kilka wozów Policji
czy ambulansów.] Dziwne słowo Wajdy "zaorać" w odniesieniu do telewizji kojarzy się z... Januszem Zaorskim, przewodniczącym Komitetu do Spraw Radia i Telewizji "Polskie Radio i Telewizja" od końca 1991 r. do końca marca 1993 r., czyli głównie z 1992 r. Wyżej wymieniony radiokomitet pełnił funkcje analogiczne do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji oraz współczesnych organów spółek handlowych Telewizja Polska S.A. i Polskie Radio S.A. (zarząd, rada nadzorcza).
Kolejną wskazówką na udział telewizji jest sprawa mojej przekupionej chyba rodziny – TVP znalazła sobie (zapewne za pośrednictwem polityków) aż scenarzystę o tym samym
imieniu i nazwisku, co mój wujek (nomen omen teraz ostatnio dawał mi się we znaki komornik Adam Wujek), czyli Wojciecha Niżyńskiego z Warszawy... To NIE moja
rodzina, ale osobom postronnym zdaje się nią być (podobna sytuacja dotyczy tancerza z I poł. XX w. Wacława Niżyńskiego). Dodatkowe potwierdzenia pochodzą z
branży nieruchomości i rynku nieruchomości. Gdy wynajmowałem dom od państwa Graff na jesieni 2014 r. (ul. Gajdy 40a), naszli mnie oni raz w garażu i
wypowiedzieli m.in. takie oto słowa, zapewne o skandalu z Tuskiem: "Niech mnie to Kurier zaczyna! Ponawijaj panu, k**wa!" ("Kurier" to
najbardziej znany program warszawskiej telewizji regionalnej). Wreszcie, przy nabywaniu nieruchomości, w kancelarii notarialnej, osoba uczestnicząca w
sprzedaży (ze strony właścicielki) rzuciła do mnie: "telewizja!", natomiast później, gdy – za radą ludzi z sąsiedniego budynku gminnego, którzy
mówili, że jest po odpowiedniej stronie na głębokości 5-6 metrów kabel od podsłuchu – wykonywałem z pomocą robotników pogłębiony wykop na tak nabytej
działce, znalazł się tam niejako "znacznik" będącego niżej kabla, wskazujący jego położenie poniżej, w postaci urwanego kawałka kabla telewizyjnego. Jest o
tym na blogu we wpisie z 22/04/2016. edit 2017-06-04: Kolejna wskazówka, tym razem ze strony Sejmu, na
udział telewizji to ustawa wprowadzająca Wojska Obrony Terytorialnej — WOT (por. WOT jako Warszawski Ośrodek Telewizyjny,
obecnie TVP Warszawa). Druk sejmowy ma numer 966, taki, jak rok chrztu Polski, a zarazem w tytule ustawy jest "powszechny obowiązek obrony Rzeczypospolitej Polskiej". (Do kompletu takich poszlak można by dodać
Jacka Majchrowskiego, prezydenta Krakowa, a przecież dyrektor TVP Warszawa to obecnie Sławomir Majcher, a także artykuł w Radiu Watykańskim "Benedykt XVI odwołał dyrektora Watykańskiego Ośrodka Telewizyjnego",
WOT — nawet stosuje się podobną nazwę na ich telewizję CTV; artykuł ten był wtedy, gdy zaczynałem problem kojarzyć właśnie z tą komórką telewizji, przy czym później zmieniono mu nawet nazwę na "Watykan: nominacje w ośrodku telewizyjnym i biurze prasowym"; dzień po tej zmianie, bo 23. stycznia, zmarł prymas
Glemp, prawdopodobnie samobójczo — jest o tym mowa we fragmencie na zielonym tle pisanym szarą czcionką i z paskiem koloru malinowego po lewej).
[edit 2016-01-27: W następującym tu starym akapicie chyba bardzo przeceniam wiarę Jana Pawła II, podczas gdy było z nią raczej źle i z "religijnością" osoby powszechnie znanej z wygłaszanych po polsku czytanek katechetycznych to wszystko niewiele miało wspólnego.] [edit 2015-10-12: Za tym wszystkim – w tym nawet jeszcze za tą (zaplanowaną przecież przez niego) śmiercią Jana Pawła II, który nigdy przed nią NIE zdecydował się nakazać przestać mnie śledzić – stoi prawdopodobnie pewne umiarkowane(?) zwątpienie oraz spostrzeżenie u papiestwa, że w warunkach wolności i demokracji Kościół jednak przegrywa, traci wiernych. Jana Pawła II musiały boleć statystyki Kościoła w Europie, a nawet i w Polsce. Być może więc już on zrobił ten krok w stronę autorytaryzmu zupełnie świadomie: "ten człowiek będzie śledzony jeszcze długo, wszystkimi najgorszymi metodami – nie uwolnię go"? Albo po prostu zostawił to następcy do swobodnego zdecydowania, jako temat zbyt trudny, może nawet stąd jego "kompletna zapaść na zdrowiu" i odejście. Benedykt XVI to już, jak to odbieram, OD POCZĄTKU DO KOŃCA PAPIEŻ APOKALIPSY i postępów zła (p. edit 2015-09-30 poniżej, pierwszy komentarz) – począwszy od jego przybranego imienia, które dobrano tak, by aż nazbyt świetnie zgadzało się z przepowiednią św. Malachiasza (i zauważcie – tak, jak nieprawdziwie czy raczej ukrywająco tłumaczył on swą rezygnację, tak też – poczytajcie w tej liście papieży – początek swego pontyfikatu, czyli wybór imienia, tłumaczył czym innym, a być może główny powód ukrywał). Za czasów Benedykta XVI telewizja(?) organizowała mi m. in. wywoływanie wytrysków czy masową nagonkę ze strony tłumów obcych ludzi, doprowadzała do nieudanego samobójstwa (podsuwając takie myśli wprost), znęcała się różnorodnie (przyspieszany oddech, bicie serca, zwłaszcza wyciskana ślina itd., same najcięższe tortury, często po pół godziny czy nawet łącznie godzinę dziennie), podobno zorganizowała zamach w Smoleńsku (też na moją ciocię i jeszcze może pewne inne, w tym może nawet na mnie), załatwiono rozbój, nawoływano do złodziejstw i szykan... Widzę to tak, że papież robił przynajmniej niektóre z najgorszych rzeczy, o które można go tu podejrzewać, po to, by popularna przepowiednia wydawała się prawdopodobna, czego wydźwięk wydaje się jasny: "milczcie, nie pomagajcie albo naprawdę Kościół upadnie!" (??). Ale z drugiej strony przecież milczenie – w warunkach rozwijającego się antyludzkiego totalitaryzmu bandycko-szpiegowskiego – oznacza zgodę na zniszczenie demokracji i de facto początek systemu, z którego może na długo nie być ucieczki (gdy są jakieś bunty społeczne, zawsze można uderzać w ich organizatorów, w element przywódczy; naprawdę beznadziejna sprawa ta możliwość totalnej inwigilacji i prześladowania). Można było uderzyć się w pierś, Janowi Pawłowi II na pewno łatwo można wiele wybaczyć, przymknąć oko, zupełnie unieważnić, tymczasem (wyjdzie to później) od pierwszych chwil Benedykta XVI wybrano taką drogę, która Kościół maksymalnie kompromituje (m. in. wciąganie poszczególnych parafii i księży do tej siatki), podobno zrobił to jako papież najbliższy ponoć współpracownik Jana Pawła II, jego kard. Ratzinger – dlaczego?... Chyba głównie na oddolny opór w narodzie przed pomaganiem Niżyńskiemu tu stawiano, a w dalszej konsekwencji – rozwój totalitaryzmu. To by zresztą szło w jednej linii z ich podejściem do zbrodni, jeśli takowe organizowali – liczy się efekt uboczny, zmiana podejścia tego, co niby demokratyczne, niezależne i w "wysokie standardy" wierzące...]
Oto, co działo się po 1992 r., czyli po uruchomieniu podsłuchu na mnie. Do 1993 r.(?) w rodzinnym (później już tylko matczynym) mieszkaniu zorganizowano instalację "radia" podprogowego w postaci odpowiedniej elektroniki, niby przypominającej podsłuch, a w rzeczywistości odpowiedzialnej tylko i wyłącznie za granie podprogowych podszeptów dla mnie na żywo (pewnie nie były to jeszcze telefony). Nie wiem, gdzie to umieszczono, może u sąsiada, może poukrywano u nas. Pierwotnym, chyba w samym zamyśle i zamówieniu podsłuchu tkwiącym, zastosowaniem instalacji podprogowej były bodajże nadużycia pedofilskie wobec mnie (por.: sprawa Petera Saundersa w Watykanie, ang. Peter = Piotr, sound = dźwięk; również kojarzy się z tym to o bERGo(g)Lio i nERGaLu, w którego przeistoczył się polski muzyk pierwotnie zwany Holocausto, jak jakiś nowy Hitler; także "przypowieść o księdzu [arcybiskupie] W."...) – występował w nich m. in. mem (topos) pójścia do łazienki
(jak przy śmierci Blidy; film, który to spowodował, notabene skandaliczny o takiej porze, stosował najzupełniej nieznane mi określenie "ptaszek", "podrap ptaszka!" bodajże [co ciekawe, równiutko 2 miesiące przed śmiercią Jana Pawła II w Katolickiej Agencji Informacyjnej o dobrym stanie papieża zapewniał ks. prałat Paweł Ptasznik]: pozornie nadawałby się na przyczynę onanizmu 6-latka, a więc ktoś może się postarał o gotowe "naturalne" wyjaśnienie, ale przy głębszej analizie sprawy nic z tego i nie mógł mieć na mnie żadnego złego wpływu natychmiast, takiego praktycznego: dokładnie zero, choć i tak był skandaliczny na zasadzie konieczności dmuchania na zimne przez ludzi od programu TV) – oraz inne prowokacje, np. to bodajże namówienie do pytania o "wroga" ok. połowy lat 90-tych, o czym opowiem później (we fragmencie na białym tle o zabójstwie). Mniej więcej wtedy też (1993, początek pseudonimu Nergal) w naszym śmietniku blokowym znaleziono trupa. [Wracając do tematu onanizmu dodajmy tu na marginesie sam wynik obliczeń (stosunek 10 do 86400
[tyle jest sekund w dobie] × 0,67 [część dnia, przez którą dziecko nie śpi] × 365 × 4, przemnożone przez 100%): prawdopodobieństwo trafienia z
masturbacją, robioną do końca, "neutralnym przypadkiem" w taką 10-sekundową chwilę początkową (wśród całego przykładowego okresu plus minus 2 lata; 10 sekund to tutaj pewne okno czasowe, odpowiadające dokładności przystawania momentu do słów filmu, w rzeczywistości można by tu przyjąć jeszcze mniejsze), a nie nastąpienia owego kompletnego onanizmu właśnie wtedy wskutek spreparowanego podstępu z gotowym fałszywym wyjaśnieniem, wynosiło ok. 0,00001% – zakładamy tu już jako ustaloną bazę faktyczną, że z jakichś dziwnych przyczyn i tak musiałbym młodo w ten proceder popaść, natomiast jest swoboda nawet np. 4-letnia w wyborze konkretnego momentu. Film sam z siebie nijak nie mógł na mnie podziałać, więc w ogóle nie biorę go tu pod uwagę i kalkuluję jak dla zwykłej loterii. Swoją drogą: może to dlatego w 1997 r., czyli po wygaśnięciu zaczętej 1. stycznia 1992 r. kadencji Ghaliego,
sekretarzem generalnym ONZ [oenzetu, brzmi podobnie do "onanizm", a przy tym jest to organizacja ważna dla zapewniania bytu Watykanu] został polityk z Ghany Kofi Atta Annan?...
Jeśli ktoś ma wątpliwości, czy nazwisko to (noszone przez swego czasu najsłynniejszego człowieka w ONZ-cie) jest w ogóle znaczące, to podpowiadam, że matka
mówiła mi zawsze, gdy byłem mieszkającym z nią dzieckiem, że "kawy się dzieciom nie podaje". "Co najwyżej Inkę", taką sztuczną kawę zbożową, która nie zawiera
kofeiny (i tą to niby-kawę mama podawała nawet całkiem chętnie). A zatem: ta bardzo ważna postać, związana z ONZ-em (co zresztą brzmi jak "onanizm"), tak się w umyśle rozszyfrowywuje: "Pedofil, ateista, Onan". Tak się podobał, że po dwóch kadencjach został też specjalnym wysłannikiem ds. Syrii, kojarzącej się z wojną i "zapomnianą przez świat" sprawą łamania praw człowieka na tej wojnie, i w tym to kontekście nagłaśnianą np. przez BBC ("łamanie praw człowieka w Syrii") — na tej zasadzie Syria zaczęła kojarzyć się mi (wśród setek zrobionych pode mnie nagłówków medialnych) z moją sprawą i, w szczególności, kanałem WOT / TVP Warszawa.
Jak myślicie, kto mógł być tak wpływowy i potężny, a przede wszystkim poinformowany, by w ogóle taki polityk po pierwsze zaistniał w Ghanie, po drugie został aż
wybrany przez większość sekretarzem generalnym w ONZ? Jest najwyżej kilka tak potężnych osób, ale praktycznie wszystkie inne typy pierzchną przed osobą samego
papieża – bardzo wpływowego w stosunkach międzynarodowych; doskonale chyba wiedzącego o podsłuchu w polskiej telewizji; no i przede wszystkim: człowieka, który w ogóle
mógłby mieć czelność o coś takiego prosić. Chyba to sam papież zorganizował.] Wkrótce ja poszedłem do szkoły (lub ewentualnie zacząłem ją tuż przed tamtym incyndentem), nawet
później do pierwszej komunii (to zdecydowanie "już po" wg mojej, słabej wprawdzie w tym temacie, ale jakiejś, pamięci), zaś w rodzinie zaczęło się dziać coraz gorzej, zwłaszcza u (raczej niechętnej wobec inwigilowania mnie) mamy. Miała wypadek samochodowy (specjalność Policji? patrz też tutaj dalej o zabójstwie koleżanki, fragment w środku tego dokumentu i na białym tle) i od tego czasu, choć auto było naprawione, nie prowadziła już nigdy – samochód leżał i się kurzył u dziadka w Rypinie. Mamę następnie (1995 r.?) wyrzucono z pracy – Akademii Muzycznej w Warszawie (im. F. Chopina) na ul. Okólnik, w której to państwowej uczelni pracowała jako pianistka-akompaniatorka (następnie, dużo później, bo za rządów PO, zmieniono nazwę tej wąsko wyspecjalizowanej uczelni na "Uniwersytet Muzyczny Fryderyka Chopina", wbrew rzeczywistemu znaczeniu słowa "uniwersytet", jak gdyby jakiś amator dorwał się do prawa — zrobiono to chyba tylko po to, by podkreślić, jak uczelnię tę "politycznie zreformowano"...); nie podjęła już później nigdy żadnej innej. Mówiło się w rodzinie, że to podobno za to, że była skonfliktowana, źle dogadywała się z ludźmi, choć w rzeczywistości nastąpiło to zupełnie z zaskoczenia — nikt tego nie przewidywał. We właściwym świetle ten problem pokazuje jednak dopiero lubiane przez nią powiedzenie "Mamo! Koza ['ciupa'?] na mnie patrzy" (to to może jeszcze niewinne) oraz zwłaszcza to, że opowiadała dzieciom o niewidocznych "antenkach", jakie mają na głowach (opiszę to za chwilę), choć ja w ogóle tego tematu wtedy (i aż do przełomu 2012/2013 r.) nie rozumiałem. Ojciec i brat jej to często wytykali, a poza tym po wielu wielu latach, gdy rozpętał się już stalking, matka też wielokrotnie okazywała, że jest w temacie śledzenia mnie zorientowana i ma dziwne kontakty, choć zamiast się do tego przyznawać wolała kłamać. (Ostatnio, za PiS-u, zwolniono gen. Kozieja, odpowiedzialnego wg telewizji za Smoleńsk – tłumaczono to likwidacją stanowiska – może zrobiono to na podobnej zasadzie, a więc politycznie: da się!) I też nie podejmowała już odtąd żadnego zatrudnienia, zapewne rozumiejąc swój los (mało jest zresztą pracy dla pianistek). Co więcej, narastały kłótnie między nią a ojcem, których w latach 80-tych nie było chyba tak dużo (w tej sprawie trzeba już pytać raczej mojego brata) – doprowadziło to wszystko do
wyprowadzki ok. tydzień po wyrzuceniu z pracy, a następnie do rozwodu. Ojciec później wielokrotnie opowiadał, że uważa matkę za chorą psychicznie (być może odwoływał się tu do mego nazwiska, kojarzącego się z Nietzschem, czyli chorym pod koniec życia filozofem, oraz do tego, że ciocia Ania Uzdowska, czyli siostra matki, była schizofreniczką) – jednym z oficjalnych argumentów na poparcie tej tezy, u mego świetnie zapewne zorientowanego ojca, było to, że mama opowiadała coś o niewidocznych antenkach na głowie dzieci (sic!) itp. oryginalne wymysły – w rzeczywistości próbowała pewnie być uczciwa w sprawie podsłuchu. Ojciec wyprowadził się od matki w jakimś 1994-1995 r., a w 1996 r. matka z jakiegoś głupawego powodu (bodajże było to wkładanie przez mego brata palca do zupy) wywaliła nas z mieszkania i nie chciała wpuszczać (to taka alegoria spraw religijnych?), przez co schroniliśmy się z bratem u ojca i już tam zostaliśmy. Ja te rzeczy niezbyt przeżywałem, bo za bardzo byłem zajęty programowaniem komputera i czytaniem o tym, a także szkołą i muzyką. Tatę prawie zawsze nazywałem "ojcem", nie "tatą", może to jakiś wpływ matki albo przekazu, bo ten bywał już chyba sporadycznie w latach 90-tych. Później jeszcze sąd przyznał dzieci ojcu w ramach procesu rozwodowego (matka nigdy nie przyszła na żadną rozprawę i ja też nie byłem zapraszany, aczkolwiek zaznaczam tu tylko, że wg relacji ojca było na nich coś ciekawego, co – jak mi się teraz zdaje – spowodowało później spisek z wywołaną pedofilią i śmiercią abpa Wesołowskiego) – bodajże pod koniec lat 90-tych. Odtąd u ojca utarły się pewne stałe sformułowania sugerujące, że matka mu nie odpowiada jako osoba zbyt religijna i rozmarzona i że jest już właściwie życiowo skończona, np.: uważaj, bo [jak tak będziesz robił, to] "skończysz jak twoja matka", "twoja matka jest osobą kompletnie niezaradną życiowo", "ona jest chora psychicznie", "ona się wspaniale nadaje, żeby śpiewać w pierwszym rzędzie chórów anielskich... ale życiowo, tu, na ziemi, jest zerem" – "nie chcę mieć z nią nic wspólnego". Przecież to małżeństwo zawarto bodajże pod koniec lat 70-tych, a w 80-tych, w normalnych czasach PRL, mama była zwykłą pracownicą akademii, jakiej tu zaradności "życiowej" potrzeba. Prawdopodobnie (1) niejeżdżenie samochodem, (2) rozpad rodziny, (3) wyrzucenie z pracy dosłownie w kilka dni przed czy po wyprowadzce ojca – były to wszystko konsekwencje lekceważenia władz i buntu wobec nich, a zarazem religijności, u mej mamy. Tyle mam do powiedzenia w sprawie pierwszych lat na podsłuchu telewizji (jeszcze dziś mi dowodzą spikerzy, że wszystko o tamtym okresie wiedzą, znając nawet sytuacje prywatne, nie wśród ludzi). Niestety później, po latach podsłuchu, gdy rzecz zaczynała wychodzić na jaw za sprawą obcych ludzi (zorganizowano masowy stalking mafijny), matka nie potrafiła się zdobyć na nic więcej niż kontekstowe aluzje, bo pytana wprost o przyczyny swych skojarzeń i wypowiedzi wymigiwała się od odpowiedzi lub
kłamała.
Aby pokazać Wam, jak bardzo pewne (czy potwierdzone) jest to, że doszło do pedofilii... [rozwiń fragment...] (i że wiem to nie
tylko z powyższego wyliczenia prawdopodobieństwa, które jest miażdżące – mały ułamek procenta – i nie tylko z ciągłych potwierdzeń tego
faktu u wszystkich spikerów), podpowiem tu jeszcze, że ww. sposób argumentacji (taki mianowicie: że z jednej strony nie wywołał masturbacji film, ale z drugiej nie
była też ona praktycznie na pewno przypadkowa, lecz wywołana tak, by się podszywać pod skutek filmu i tym samym zakamuflować) znany jest w telewizji od dawna. Dotarł
on najwyraźniej nawet do mego ojca poprzez jakieś plotki (np. w pracy, bo pracował w firmie państwowej). W ogóle zresztą moja rodzina zdawała się być poinformowana w temacie
tamtego incydentu onanistycznego; na przykład mój brat opowiadał kiedyś przy mnie o amerykańskim filmie
"I kto to mówi?", a być może ta puszczana wtedy w telewizji głupawa "komedia seksualna", jak ja ten gatunek kiedyś zacząłem nazywać, to właśnie ten gniot był, tak zatytułowany.
(Ja jednak bodajże nie oglądałem jej wtedy wcale od jakiegoś dłuższego czasu, lecz dosłownie od może 2-5 minut – świeżo wtedy przyszedłem do pokoju rodziców,
gdzie już brat leżał.) Brat się więc kiedyś wiele lat później podniecał wiedzą o tym filmie przy mnie i opowiadał o nim, cytując z niego
parę głupkowatych wypowiedzi, w rodzaju "Rozumiem, że możesz się nim bawić, ale rozmawiać z nim?!". To oczywiście mogłaby być konsekwencja podsłuchu, tego, że
doniesiono im o masturbacji (ale skąd telewizja mogłaby to wiedzieć? chyba tylko z podglądu wizualnego, bo słuchowo to wcale a wcale nie byłoby takie oczywiste), natomiast ważniejsza jest sprawa ww. argumentacji (z braku przypadku).
Była kiedyś, swoją drogą, taka strona pedofilska w Internecie, gdzie jakiś zboczeniec uczył dzieci się onanizować i opisywał dokładnie, jak to robić (z podziałem
na chłopców i dziewczynki, nawet być może tam jakieś wciąganie w to rodziców było, chociaż już nie pamiętam). www.kki.net.pl/~onaniz/ bodajże, chociaż tam chyba panował podział na osobne listy kroków do zrobienia dla chłopaków i dziewczyn (ale chyba
naprawdę to ta strona). Otóż ojciec kiedyś przy kolacji, przy zupełnie innym temacie, ze 2 lata później wystartował z takim oto tekstem: "przecież jesteście już duże chłopaki, nie muszę was uczyć
wszystkiego", "nie będę ci Piotrku np. tłumaczyć, że jak chcesz się wysikać, to idziesz do kibla, wyciągasz ptaszka
itd."(!). Cóż za trafienie w rzadko stosowane
określenie penisa – dokładnie to, które było na tamtym filmie! (A zarazem było to – wskazujące na szpiegowanie mnie – trafienie w to, co na mym ekranie można
było podglądnąć – to, że znalazłem stronę internetową najwyraźniej zrobioną przez pewnego pedofila z instrukcjami samozaspokajania się dla dzieci...
wprawdzie to było sprzed 2 lat, tzn. od jakichś 2 lat na tamtej stronie nie byłem, więc kojarzyło się to też z zamierzchłymi czasami. Tak, jakby ojciec chciał
zwrócić uwagę na następujące rzeczy i powiązać je ze sobą w jeden temat: po pierwsze, niemal archaiczną wtedy już dla mnie sprawę pedofila; po drugie, sprawę
tamtego mojego dziecięcego onanizmu; wreszcie, po trzecie, potrzebę uprzedniego bycia nauczonym, uprzedniego objaśnienia czegoś.) A jeśli teraz zestawicie to
jeszcze z kolejnym, z 7-8 lat późniejszym incydentem: z (kojarzącym się ze sprawą Wesołowskiego) cytowaniem przez
ojca, podobno, dziadka Henia z rozprawy rozwodowej i
(przede wszystkim) z całym tym właśnie wtedy wprowadzonym przez brata ni stąd, ni zowąd (tak jakoś zupełnie chwilowo) tematem rozmowy w 2009 r., podczas mojej ostatniej dłuższej wizyty u
tego ojca w domku i rozmowy z nim i bratem – [słowa brata] "tata się zastanawia, kto cię nauczył, że nie wolno się masturbować?!"
(dziwne i szokujące wejście na w sumie pewien temat tabu, nigdy dotąd nie poruszany ani nawet niepasujący do wcześniejszej rozmowy), to wszystko to wytwarza jedną
całość: rodzina zdawała się być świadoma pedofilskich nadużyć telewizji przy użyciu przekazu podprogowego i tego, w jakich okolicznościach miały
miejsce. Przez sam podsłuch, bez przekazu podprogowego nawet by pewnie nie dowiedzieli się o tym, że coś takiego miało u mnie miejsce (bodajże w tym 1993 r.
czy późnym 1992 r.), bo telewizja by tego nie zauważyła – a tymczasem w rodzinie padały wręcz sugestie co do "uczenia" kogoś obchodzenia się z siusiakiem, potrzeby "wytłumaczenia", wyraźnie
nasuwające skojarzenia z tamtym onanizmem...
(Na podobnej zasadzie podpuszczano mnie chyba podprogowo koło roku 1994, jeszcze przed zwolnieniem
matki z pracy, bo przed wyprowadzką mego ojca w ok. tydzień po tym zwolnieniu, bym ojcu pochwalił się jakimś fragmentem PCkuriera – takiej gazety komputerowej –
gdzie wspominano wulgaryzmy, jakie świetnie zna słownik Worda: jednym z przykładów, ale wymienionym wśród wielu innych, było tam np. "walenie konia" – obok bardziej
znanych określeń typu "ch**", "k***a", "pierdolić" – tyle, że ja oczywiście tego związku frazeologicznego wtedy w ogóle jeszcze nawet nie znałem. Natomiast podpuszczono
mnie zapewne, bo sam bym na to może nie wpadł, a świetnie to dziwnym trafem pasuje do omawianej wyżej sytuacji z filmem(!), bym ojcu, zwracając uwagę na ciekawostkę
w postaci ohydności w tezaurusie Worda wytykanych w prasie, podał jako ten czołowy przykład WULGARYZMU "walenie konia", choć tam właśnie wiele innych przykładów było i to nawet
przed tym szczególnym. Jakoś mnie korciło, by właśnie to wytknąć: nie rozumiałem, nie brzmiało jakoś szczególnie wulgarnie ("walenie" to znane słowo i "koń" to
znane słowo przecież), a przytoczyłem. Jest to tym dziwniejsze, że generalnie nigdy nie chodziłem do rodziny rozmawiać
z nimi o jakimś artykule z PCkuriera [wydawnictwo Lupus], lecz po prostu samodzielnie je pochłaniałem i rozważałem.)
Prosta przyczyna: przekaz podprogowy już od pierwszych lat podsłuchu!
Wskazówek co do pedofilii też sporo! Zresztą – jeśli interesuje Was, czy radio z przekazem podprogowym mogło istnieć już w 1992 r. – sprawdźcie w celu
zebrania poszlak plik zapisy.txt z tego bloga dla daty 2016-02-14 (jest tam coś o tym właśnie roku): tj. przeczytajcie
tamtejszy wpis 2016-02-14 o (najprawdopodobniej) zabójstwie prof. Skóry, które nastąpiło w ramach tego jednego ciągu trzech szpitalnych bodajże zabójstw, zaczynających się od gen. Janiszewskiego –
tj. jednego z najbliższych współpracowników Jaruzelskiego, chyba najbliższego z nadal żyjących – w "odpowiedzi" na poruszenie na blogu tematu śmierci Popiełuszki. Z całą
pewnością nie umiera dziennie tyle osób, by można było tamtą śmierć Skóry uznać za jedną z przypadkowych i po prostu tylko dobraną wśród i tak dostępnych, ale
wchodzimy na inny temat, więc zakończmy to. Wspomnę więc tylko to, co już lata temu napisałem: gdy chodzi o przestępstwa w państwie, to im cięższe przewinienie,
tym bardziej prawdopodobne, że sprawa jest polityczna i sięga samej góry. Ona jest przecież suwerenna i tam też najłatwiej o powszechną zmowę, tak poza tym
przecież zawsze ryzykowną i trudną do uzyskania. Natomiast jakieś organizowanie przestępstw, na zasadzie zlecania jednemu przez drugiego czy robienia czegoś złego
niemalże na oczach innych bez żadnych pleców, przez ludzi w środku hierarchii lub na dole jest po prostu tym mniej prawdopodobne, im poważniejsza i cięższa to
sprawa. Po prostu się nie opłaca, by np. tylko jakiś dyrektor szpitala czy komendant coś takiego zlecił – prosta skarga do wyżej sytuowanych powinna załatwić
temat i zniszczyć takiemu karierę, a może nawet doprowadzić go do więzienia przy mądrze zorganizowanym śledztwie.
Chciałbym tu jeszcze zwrócić uwagę na
kolejny, może mniej nadający się do cytowania, ale znamienny, oryginalny tekst mojego brata, powtarzany niejednokrotnie, do którego może kto inny dał mu natchnienie
(przekaz podprogowy?...). "Gdy jest ci smutno i swędzi cię d**a – jedź do Poznania do arcybiskupa!". Popisywał się tym tekstem przede mną. Niby zwykły
żarcik-rymowanka, ale nie każdemu przecież dane było usłyszeć coś takiego od swego brata, a poza tym w rzeczywistości naświetla
on pewien ważny problem. Przecież zamiast Juliusza Paetza za symbol mógłby tu posłużyć... burdel na al. Jana Pawła II w Warszawie, tuż przy skrzyżowaniu z al.
Solidarności. "Gdy jest ci smutno i siusiak cię świerzbi, jedź na Jana Pawła II do sex shopu – laska za 70 zł", w tym sensie. Hańba. Może to właśnie na
upamiętnienie zła w telewizji i związanych z nim ustaleń na szczycie zorganizowano. [zwiń
fragment]
Są jeszcze takie oto poszlaki. Po pierwsze w mojej podstawówce wychowawczyni już w bodajże drugiej klasie (p. Henryka Krzyżak — można porównać z zabitą ostatnio misjonarką Heleną Kmieć) uczyła nas w klasie
"masowania punktów na myślenie" (na samym dole szyi, w miejscu, w którym przechodzi ona w tułów, a nawet jeszcze niżej, tj. już na kości klatki piersiowej — czyli nieco pod miejscem słynnego przedziurawienia krtani Janowi Pawłowi II w ostatnich
tygodniach życia). Źle się to masowanie nieco kojarzy, tym bardziej, że niektórzy może próbowaliby upatrywać jakichś korzyści intelektualnych w seksualnym wyżyciu się.
Po drugie w podstawówce brata, również szczególnej, bo muzycznej (jak i moja), lecz innej, wychowawczyni z kolei uczyła dzieci układania rąk na kolana otwartą stroną w górę,
co jej zdaniem było jakimś odbieraniem energii z Kosmosu i czyniła z tego jakieś swego rodzaju ćwiczenie a la yoga. "Siedzimy spokojnie i odbieramy energię z Kosmosu".
A zatem kojarzy się to z jakimiś innymi niż katolickie systemami filozoficzno-religijnymi i, zarazem, z (jakże ważnym zapewne z punktu widzenia ateizmu papieskiego, jeśli
wolno tak mówić) problemem nieba kosmologicznego. To m. in. stąd ta, przychodząca w tym całym hipotetycznym kontekście na myśl, inspiracja do bezbożnych czynów? A zatem dwa tego rodzaju bardzo dziwne ćwiczenia, jednego uczono u mnie, drugiego w podstawówce brata.
Ponadto: w Spółdzielni Mieszkaniowej WOLA (nr KRS 0000122732) pełnomocnikiem jest niejaki Piotr Januszewski, zapewne specjalnie wyszukany po personaliach
(imię moje, a nazwisko oparte na imieniu ojca — Janusza — czyli coś, jak rosyjskie atciestwo). Zapewne nie wszędzie mają tak specjalnie
wyszukaną po personaliach osobę, ale w Spółdzielni Mieszkaniowej WOLA sprawa jest istotna, choć tam od bardzo dawna nie zamieszkuję ani nawet od lat nie mam dostępu.
Zresztą mają tam jeszcze inne osoby — z nazwiskami dobranymi pod raczej czołowe postaci sądownictwa, jak np. pod postać Piotra TULEI
z Trybunału Konstytucyjnego (w SM Wola jest członek rady nadzorczej: Jacek OTULAK) czy Marek LASKOWSKI (jak rzecznik prasowy Sądu Najwyższego). A przecież jest od dawna
istniejąca metoda doboru osób w tej grupie po nazwisku i to się do niej właśnie zalicza. Jak widać, spółdzielnia szczególnej troski, także sama się o swój wizerunek szczególnie
troszczy (choć problem z remontami itd. jest i tak wszędzie).
Wreszcie, last but not least, na liście zabójstw wspomniany jest premier Jaroszewicz, zabity w 1992 r. (rok założenia także(?) na mnie podsłuchu),
a przecież ja jakoś dziwnie i nietypowo w mojej rodzinie od dzieciństwa zacząłem robić się jaroszem (właśnie mniej więcej od czasu, gdy był już podsłuch, tzn. przed pójściem do szkoły,
ale nie w takim zupełnym dzieciństwie, w którym bym miał np. tylko 2-3 lata). Nie jadłem mięsa nie z jakiegoś współczucia dla zwierząt, tylko po prostu dlatego, że mi jakoś dziwnie
przestało smakować. Najpierw śledzie, potem zaraz też szynka; jeszcze przez kilka lat jadłem kotlety mielone, ale od 8 roku życia nie, a gołąbki i salami najwyżej jeszcze przez kilka lat,
później co najwyżej raz na rok. Natomiast do dzisiaj jadam pizzę z pepperoni (dobrze przysmażoną) oraz hamburgery z McDonald's (z przyczyn smakowych nie buntuję się przeciw temu mięsu).
zapewne po prostu telewizja mnie tego podprogowo uczyła od młodości. Trudno inaczej wyjaśnić tę dziwną zbieżność, bo Jaroszewicza nie zabił byle kto, tylko chyba była to zbrodnia kryta politycznie.
Dowodem tu np. znany fakt, że z akt poznikały niektóre karty. Jest o tym chyba nawet na Wikipedii. Czego to dowodzi?
PRZEKAZ PODPROGOWY JUŻ OD DZIECIŃSTWA — OD PIERWSZYCH LAT PODSŁUCHU. Sam znam i inne przykłady myśli chyba nasłanych, ale nie tak
spektakularne jak ten nieomal fakt historyczny mego jarstwa.
edit 2015-10-14: Papież chyba tylko raz w ramach pielgrzymek do Polski przemawiał do jakiejś konkretnej firmy; tą firmą był LOT, czyli linia lotnicza (porównaj: WOT, Warszawski Ośrodek Telewizyjny, który mnie podobno śledzi) – przemówienie było w 1999 r., czyli po
7 latach śledzenia mnie (czy raczej: po upływie 7 lat od pedofilii z 1992 r.); miałem wtedy 12 lat. "Wykonujecie swą pracę, która może nie jest tak bardzo dostrzegana przez ludzi", Bóg "także w ukryciu widzi trud człowieka", "Po raz siódmy korzystam z życzliwości LOT" [cóż za trafienie w 7-lecie problemu w WOT, w dodatku w dzień... daty będącej pierwowzorem mej daty urodzenia: 25.9, tutaj udowodniona jako moje urodziny, to drugi ciąg z rodziny ciągów cyfr tak samo wyznaczanych, bo poprzez zwiększanie poprzedniej o kolejną i zwiększającą się liczbę naturalną; pierwszy taki ciąg to 13.6, czyli 1, 1+2 i 1+2+3]; poza tym: rozwijanie, unowocześnianie, pamięć o człowieku... a na końcu wzmianka, że kojarzy mu się ta firma jeszcze z inną i bardziej z nim związaną. Przyjrzyjmy się natomiast, dzień po dniu i słowo po słowu, ostatniej papieskiej pielgrzymce, z 2002 r. – bo w rzeczywistości niewiele w niej było treści poza kurtuazyjnymi podziękowaniami i pozdrowieniami, a tę, która była, łatwo odnieść do niniejszego skandalu. TU MACIE PAŃSTWO ZAPOWIEDZI (TEKST A), po kliknięciu, z samej słynnej papieskiej Franciszkańskiej(!), że – o ile to wszystko naprawdę na jakimś spotkaniu osobistym (bo przecież nie przez telefon... nie na zasadzie pogłoski...) Jan Paweł II z politykami uzgodnił – już w pierwszych chwilach w 2002 zwracano uwagę być może (bo sama ta rzecz jest dosyć istotna i przyciąga do siebie myśli!) o tym, że w tle pielgrzymki jest jakiś Piotr. Że może jestem już długo(!) szpiegowany – trochę to samolubne, prawda?... (Albo może o co innego chodziło? o tego kolejnego papieża na liście św. Malachiasza, który ma być pomiędzy JP2 a Piotrem, i którego pontyfikat może zająć [w przyszłości] tyle, co JP2 już wtedy trwał?) Lub może, że wymieniony tam poufale Pietrek jest kimś młodym, nie po studiach (te są zwykle w wieku ok. 18-23; ja akurat wtedy, w czasie pielgrzymki, miałem niespełna 16).
Zauważcie, bo to zabawne: stary papież mówił o kimś, a prawdopodobnie nikt wtedy nie wiedział, o kogo chodzi! "A tamten, jakiś tam koleś..." Co najwyżej jakieś domysły; jeśli naprawdę o kogoś z obecnych (żaden biskup na pewno), to i tak przecież papież znał i innych, tam ich wiele było, więc trochę "dziwny traf z imieniem", prawda? Teraz się to wyjaśnia. Co tam wtedy jeszcze było ciekawego? Fatalistyczny ton: "nic nie poradzimy... Jak są młodzi to są młodzi, nie ma wyjścia..." (znane jest hasło z fatalistycznej piosenki: "co ma być, to będzie"); do kolekcji jest i taki cytat z tej samej krótkiej pielgrzymki, mieszczącej się raptem na kilku stronach: "bez perspektyw poprawy swego losu i losu swoich dzieci". Okrzyki niechęci wobec polityków z tłumu. Hasło pielgrzymki: "Bóg bogaty w miłosierdzie" oraz przesłanie miłosierdzia (kojarzy się z darowaniem win, wybaczeniem i współczuciem), które ma być tożsame z "przestań się lękać"(!!!) – oto inne słowa Jana Pawła II (TEKST B) – nie wiem, o co innego mogłoby chodzić, bo nie o bieżące sprawy społeczne czy nie daj Boże polityczne, nie o jakiś tam lęk kapitalistyczny, związany z wolnym rynkiem ("Przynoszę przesłanie miłosierdzia: Polsko, przestań się lękać! [bo Bóg ma mnóstwo miłosierdzia]" – przecież bez sensu w takim kontekście), a w kontekście religijnym to można chyba tylko na jeden sposób zrozumieć: tak, że w tle są tu kwestie wolnej woli i odpowiedzialności, nawet w ogóle istnienia grzechu, choć na razie bardzo niejawnie. (Może więc: "Dochodzą nas wieści, że chyba nawet zupełnie deterministycznie działa ludzki mózg"? Odsyłam do ww. tekstu B i właśnie tam, podobno, żartu o konstrukcji fotela [posadowienia dla "duszy"?...]. "Stać na mszy" kojarzy się z "nie klęczeć" – bo jest się niewierzącym... Zresztą i bez założenia, że panuje determinizm, też łatwo przeczyć istnieniu wolnej woli.) Przeczytajcie Państwo ww. tekst B ("oto inne słowa Jana Pawła II") koniecznie wnikliwie. Też zresztą jest w nim fatalistyczny akcent ("bez perspektyw poprawy swojego losu"), po raz kolejny, więc może już wtedy świtało im to zainteresowanie Nietzschem – tym najsłynniejszym z w miarę nowych filozofów fatalistycznych i z tego powodu immoralistycznych – które u Benedykta XVI (bliski współpracownik Jana Pawła II! kardynał z Kongregacji Nauki Wiary, zajmującej się formułowaniem i egzekwowaniem nauczania) pojawiło się już w pierwszej encyklice; podobnie u Franciszka (jeszcze ze złowrogim odcieniem m. in. "troski o rodzinę" – proszę porównać z listą zbrodni we wpisie na blogu o Smoleńsku – i o mój samochód, i o wolność woli), a to wszystko zawsze wręcz na samym początku [tych ich pierwszych] encyklik. Wreszcie: historiozoficzny i związany z przepowiednią Malachiasza akcent, dotyczący losów Kościoła, mógł też mieć odzwierciedlenie w dokonanym właśnie wtedy jednorazowym mistycznym "akcie zawierzenia całego świata Bożemu miłosierdziu" – ta globalność, o ile miłosierdzie skojarzy się, jak wyżej, ze sprawą odpuszczania win, odpowiedzialności, wolności (czy niezawisłości) woli [a pielgrzymkę skojarzy z wątkami apokaliptycznymi, zwłaszcza dla Kościoła katolickiego], brzmi jak zgoda na to, że rezygnujący z idei grzechu fatalizm może wygrać, przy okazji zresztą, być może, właśnie przygotowywanego skandalu – bo jak inaczej niż skandalem nazwać takie szpiegowanie medialne połączone z przekazem podprogowym. "Boże, wybaczaj, bo są takie a takie argumenty".
Może faktycznie trzeba zaufać doniesieniom podobno od archiwisty, iż Jan Paweł II w 2003 sporządził notatkę, którą po śmierci przeczytali kardynałowie, że (podobno w związku z chorobą i cierpieniem, a ja myślę, że też w związku z rozumem i tym, co się szerzy na świecie) narasta w nim antyteizm. W każdym razie wygląda mi to na to, że – jeśli przy tym wszystkim, organizując nieznanemu jeszcze Piotrkowi WŁAŚNIE WTEDY CHYBA taką rzecz, perwersyjnie powiada zarazem, że "sprawy polskie leżą mu szczególnie na sercu"(!) – chyba chciał nieco osłabić klerykalizm Polaków, który, jak może uznał, jest niepotrzebnie za mocny, a wiara niepotrzebnie za ślepa i głęboka w sensie przywiązania, a prymitywna i płytka w sensie rozumu. Może wręcz, bez ironii, w ogóle jest im zbędna i należałoby ich jej pozbawić, uczynić świeckimi humanistami – są przecież inne (bardzo już zlaicyzowane) narody, o przekształconej już kulturze, może one nie pójdą całe do piekła, prawda? (Takie uznawanie dystansu wobec religii za wywyższenie swego narodu i dumę ma nawet pewną tradycję w filozofii. Schopenhauer podobno poczytywał Niemcom za chlubę, że mają zadatki, by stać się pierwszym niechrześcijańskim narodem Europy. Podchwycił to później i Nietzsche, zob. ten fragment z książki "Wiedza radosna". Przecież papież urządził niezły skandal, jako jakieś celowe potknięcie, skazując człowieka niemal na bycie okazem w zoo albo i czymś gorszym, a robił to mając w myślach słowa przepowiedni, która zapowiadała późniejszy triumf tego "Piotra" na tym świecie. Oczywiście, jeśli ktoś koniecznie chce zachować w pamięci Jana Pawła II jako tego tradycyjnego kaznodzieję, przyciągającego ludzi do religii, jeśli ktoś koniecznie chce – może wbrew faktom – widzieć go w tym jako misjonarza pokutnictwa katolickiego, to niech się dopatruje, całkiem dosłownie, we mnie jakiegoś przyszłego papieża. Ale przecież oni często zmieniają imiona...) Na pewno – tak na początku pontyfikatu, jak i pod koniec – można u Jana Pawła II dostrzec, jako jego mniej jasną stronę, ślady rozgrywających się w jego umyśle argumentów dotyczących ateizmu, a zwłaszcza te dwie sprawy:
- tzw. dylemat determinizmu (problem w pojęciu "wolnej woli" niezależnie od przyjęcia determinizmu lub indeterminizmu) – już powyżej przytoczone były pewne fatalistyczne cytaty (również bodajże w encyklikach można trafić na cytaty, wskazujące na świadomy problemu tok myślenia) oraz owo sugerujące bardzo małe znaczenie "wolnej woli" samo przesłanie pielgrzymki, a można tu też doliczyć słynne powiedzonko Jana Pawła II tuż po wyborze na papieża: "i jak, Stasiu, dziwisz się czy nie dziwisz?" (ten sam rzeczownik może być używany jako pospolity lub nazwa własna, tj. nazwisko kardynała, choć pewnie etymologicznie i tak pochodzi to od pospolitego znaczenia; porównajcie z alternatywą postawioną w dylemacie: przypadek czy konieczność? z determinowaniem czy bez niego? wywiera wpływ czy go nie wywiera?) – co ciekawe, to właśnie chyba ta kwestia filozoficzna przesądziła u Jana Pawła II za opowiedzeniem się przez Watykan za teorią, że "o zbawieniu (pójściu ostatecznie do nieba, a nie do piekła) decyduje wyłącznie łaska a nie, choćby w jakiejś części, jakakolwiek wewnętrznego pochodzenia zasługa człowieka", czyli po prostu bodajże za kompatybilistyczną teorią opatrznościową jak u św. Tomasza (dowód: Wspólna Deklaracja Katolików i Luteran o Usprawiedliwieniu z końca XX w., czyny człowieka wyjaśnia tam tzw. konkupiscencja, czyli ogólna skłonność do zła, oraz łaski); zachodzi jakieś rozdawanie łask i ułożono z tego odpowiednio dobry świat, opatrznościowo; z tego punktu widzenia wprowadzanie przypadkowości, bo tylko tak już można to rozumieć (na pewno nie wewnętrzna zasługa jakaś wypracowana!), nie ma już sensu i podobnie cały ten tzw. libertarianizm, czyli wiara w indeterminizm jako ośrodek czy konieczny wymóg wolnej woli, stracił już w Kościele oficjalnie sens od końca XX w. (mało kto to wie!) – oraz
- (bardzo ważne! bo to nie czysty rozum, lecz wiedza) problem nieba (powyższe do bpa Dziwisza, następnie na pożegnanie dwuznacznik(?) o "domu Ojca", a jeszcze dobitniej w homilii z 2002-08-17 niemal ściśle w tę kwestię trafiającej: w akapicie 3, choć to przy okazji świątyń było: ["mimo wszystko",] CZY BÓG JEST GDZIEŚ SZCZEGÓLNIE? – naiwni pomyślą, że to tylko o tę świątynię chodziło, ale chyba sama pielgrzymka do Polski była zorganizowana właśnie w związku z podsłuchem i poniekąd po to, by go zorganizować: świątynia to zapewne tylko przypadkowy dodatek, zresztą czytajcie po tym punkcie o szokującej tezie TV). Przecież nawet ludzie uczeni przez co najmniej 1650 lat chrześcijaństwa, a nawet jeszcze całe stulecia dłużej (patrz np. dziełko Kanta dopiero z 1755, długo bez anglojęzycznego przekładu), wierzyli, że niebo w sensie Królestwa Bożego po prostu otacza świat jak jakaś dodatkowa nałożona nań sfera niebieska (taka albo zgoła płaska-warstwowa koncepcja świata funkcjonowała już u Żydów, jest mnóstwo śladów w Biblii), zaś wśród ludu wiara, że to jakaś część świata, trwała być może nawet przez 1900 lat (czyli do wielkiego rozwoju astronomii, astrofizyki i kosmonautyki w XX w.), jak to jeszcze w XIX w. zaświadcza nam (jasnowidzący już wtedy?) wieszcz Mickiewicz
[tutaj po kliknięciu (na dole) można poczytać o sprawie szacowania odległości planetarnych i gwiezdnych metodą paralaksy, już w XVII w.]. Np. tutaj na zewnętrznej sferze niebieskiej ilustracji kosmologicznej widnieje napis: "Królestwo Niebieskie, dom Boga i wszystkich wybranych" (w Biblii mamy jeszcze wskazówki odnośnie innych mieszkańców, np. anioły, ptaki). Jest to więc druga teza ateizmu, z którą dyskutuje czy raczej po prostu którą nagłaśnia Jan Paweł II. Zresztą w tymże fragmencie kazania osoba wtajemniczona łatwo znajdzie akcent podsłuchowy i zarazem nietzscheański. W akapicie 3 mamy więc najpierw cytat z Biblii: postawienie pytania i trochę oburzoną odpowiedź zaczynającą się od "Przecież" ("Czy jednak naprawdę zamieszka Bóg na ziemi? Przecież niebo i niebiosa najwyższe nie mogą Cię objąć, a tym mniej ta świątynia, którą zbudowałem"). Następnie zdanie papieża: "Tak, na pierwszy rzut oka wiązanie obecności Boga z pewnym określonym miejscem może się wydawać niestosowne". [Zaraz później przytacza się – z tej samej księgi parę zdań dalej! a już była nadzieja... – cytat, że jednak tak, Bóg przebywa gdzieś szczególnie, w niebie. Wyrzucić fizyczne, kosmologiczne niebo z Biblii to przekreślić jej co drugą stronę – są tam chmury (kilkanaście razy powtórzony opis powtórnego przyjścia w Nowym Testamencie), ptaki (Mt 6:26 – porównać grecki oryginał z angielskim czy polskim tłumaczeniem... jeszcze wyraźniej w apokryfie Ewangelia Tomasza), skrzydlate anioły – naprawdę mnóstwo tego... Proszę nie sugerować się zbytnio dwoma "pułapkami", które czyhają na analizującego Biblię w kwestii nieba (...) – rozwiń uwagi...: po pierwsze, pojęciem "otwierania" i "zamykania się" nieba. Znaczy to po prostu to, co każdy człowiek pod tymi pojęciami rozumie – otworzyć się, zamknąć się przecież nie zmienia faktu, że jest przestrzeń przed czymś, za czymś, przestrzeń dookoła... oraz, tym razem już zajęta, w miejscu tego czegoś – bynajmniej NIE jest to to samo, co "materializowanie się" i "dematerializowanie". Ludzie podejrzewają, że chodzi o materializację i demateralizację (gdy np. myślą o takich kwestiach, jak wniebowstąpienie), bo znają tzw. prawdy nauki i prawdy religii i próbują utrzymać prawdziwość ich obu, gdyż obu im ufają – stąd już intuicyjnie wręcz wynika, że skoro w niebie zarazem jest i nie ma królestwa, to widocznie raz jest, a raz go nie ma, oczywiste jest więc, że obie tezy są (wprawdzie warunkowo, ale jednak) prawdziwe. Popularność tezy o "otwieraniu się" jako "materializowaniu" jest więc zrozumiała – zobaczcie jednak, co to tak naprawdę znaczy: 1 Krl 8, 35 (patrz przypis po prawej, pochodzący od kościelnych przecież redaktorów Biblii Tysiąclecia). Również św. Paweł, odwołując się do tej kosmologii, pisał o tym, że bodajże to on sam był aż w trzecim niebie, gdzie widział szczęście zbawionych. Po drugie, w Nowym Testamencie pada 1 raz (choć akurat nie w tym kontekście) "Królestwo moje nie jest z tego świata" (patrz oryginał grecki, werset 36, pada słowo κωσμωσ, które miało i ma specyficzne znaczenie: słownik 1, słownik 2...), a nawet "Królestwo Boże jest w was", jakże miłe naszym uszom – ale to tylko jedna z wersji, ta najrzadsza. (Co do światów pamiętajmy, że nie muszą być one "w zaświatach" – te ostatnie W DZISIEJSZYM POZAKOSMICZNYM ROZUMIENIU to chyba dosyć nowa koncepcja, najbardziej rozreklamowana przede wszystkim w XX w. Znane są przecież od dawna sformułowania geograficzne(!) typu "Nowy Świat", "trzeci świat" itd.) A zatem, mimo wszystko, Bóg jest też w geologicznie, astronomicznie i kosmologicznie pojętym "niebie" i nawet sam Jan Paweł II nam swym życiem to potwierdza. Jest jeszcze jedna pokusa: twierdzić, że niebo istnieje i jest gdzieś tam, daleko, "na planecie Naboo" czy jakiejkolwiek. Pismo Św. mówi o bezmiarze Boga i niebios, które są przy nas (stąd przez całe średniowiecze za naturalne uważano, że Kosmos jest skończony a przylega do niego nieskończony obszar Królestwa Bożego). Wydaje się to sprzeczne i nie do pogodzenia z koncepcjami, wg których niebo to tylko jakaś tam planeta, mała część Kosmosu. Problem można by streścić w dwóch pytaniach: "może to Kosmos jest niebiem?" (właściwa odpowiedź: nie, nie jesteśmy tam ani trochę bliżej Boga), "może niebo to jest jakaś pojedyncza planeta?" (właściwa odpowiedź: nie, to nie jest niebo). Ścisła definicja nieba, obowiązująca dla wierzących Żydów, została podana w Księdze Rodzaju 1:8 (zaś Boga w niebie mamy w Starym Testamencie też np. w Księdze Królewskiej, Księdze Daniela 7, w Psalmach i jeszcze pewnie w wielu innych miejscach). Od razu też pojawia się problem: skoro było zmartwychwstanie, po czym wniebowstąpienie wraz z tym ciałem, to skoro nie akceptuje się wniebowstąpienia, bo nie ma tego nieba, to może i nie było zmartwychwstania (tym bardziej, że opisy są skąpe) itd. Co gorsza, Jezus wychodzi na mało zorientowanego w sprawie Ojca – kiepski to ekspert i nauczyciel. (Zresztą w Nowym Testamencie mamy i inne fragmenty, uściślające "Królestwo Niebieskie", jeden z głównych przedmiotów nauki Jezusa, także w czasie: "jeszcze przed śmiercią niektórych z tych stojących tu uczniów" – Mt 16:27-28, Mk 9:1 – tutaj przełamali rozdział, bo może ta druga część przemowy to już o czym innym, np. o "zburzeniu Jerozolimy" – zob. też Łk 21:32 i Mt 24:34.) – Przestrzegam przed próbami wymigania się od problemu nieba przez przyjęcie po prostu, że "jest jakieś niebo, milion lat świetlnych od nas". Tego typu teorie były obce Jezusowi; przemawia za tym i prawdopodobieństwo, związane ze świadomością realiów, i dowody. Jezus nauczał w Mt 24:31 o aniołach "z trąbą o głosie potężnym", którzy zgromadzą "wybranych z czterech stronach świata, od jednego krańca nieba aż do drugiego": widać tu wyraźnie, że po pierwsze mówi się o całości, po drugie o niebie jak o czymś płaskim czy, w każdym razie, krańce posiadającym (już sama wiedza o kulistości ziemi raczej nie pozwoliłaby na takie sformułowanie). Najprawdopodobniej więc Jezus myślał tu o koncepcji kosmologicznej wziętej z początku Księgi Rodzaju, z opisu stworzenia świata (a tam sam Bóg nazwał konkretne miejsce Kosmosu niebem; później jeszcze przez 1900 lat Kościół trzymał się wersji, że jest ono gdzieś w przestrzeni), bo z innych wypowiedzi (np. dowodzących wiary w potop i Noego) wiadomo, że generalnie Jezus w treści z Księgi Rodzaju ściśle wierzył. Inny przykład takiego starotestamentowego pojmowania nieba mamy w Łk 4:25: "Wiele wdów było w Izraelu za czasów Eliasza, kiedy niebo pozostawało zamknięte przez trzy lata i sześć miesięcy, tak że wielki głód panował w całym kraju" (chodzi, jak wiadomo, o suszę; Rdz 1 podaje, że Bóg oddzielił oceany u góry od oceanów u dołu, czyli ziemskich, sklepieniem, które nazwał niebem; wierzono, że deszcz pochodzi z tych oceanów u góry). Tym bardziej potwierdza to jeszcze Ewangelia Tomasza, już przy samym swym początku. Na tej samej zasadzie Jezus wierzył np. w anioły w niebie – no i, oczywiście, "Ojca, który jest w niebie" oraz zwłaszcza tamtejsze "królestwo" ze świętymi (Łk 16:22 "Umarł żebrak i aniołowie zanieśli go na łono Abrahama", Mt 8:11 "zasiądą do stołu z Abrahamem, Izaakiem i Jakubem w królestwie niebieskim" itp.). Po prostu prowadzenie rozumowania na podstawie błędu i urojenia, "aby to jakoś uratować", to tylko przykład konsekwentnego stosowania pewnej przyczynowości w samym rozumie zakorzenionej; jest to wręcz wzorcowy przykład, gdy można zastosować argument o niekontrolowalnej przez Stwórcę naturalnej teologii z późnej przyszłości wszechświata. Pierwotna wersja była urojeniem i błędem, a ta nowa, o niebie gdzieś bardzo daleko w Kosmosie, dokąd na pewno nie dotrzemy, jest prawie na pewno fałszywa (szansa prawdziwości wynosi nieomal 1 do nieskończoności) – wyjaśnię to jeszcze dalej, przy omawianiu argumentu opartego o filozofię historii. – ukryj uwagi] A teraz porównajcie to z dotyczącym przecież tego samego (ale potępiającym rzecz przeciwną) cytatem z samego wstępu książki "Wiedza radosna" ateisty Nietzschego (nie każdemu chce się czytać całą książkę!): "Czy to prawda, że Pan Bóg jest wszędzie obecny? – pytała dziewczynka swą matkę. – Ależ to nieprzyzwoicie". Parafraza jest tym jaskrawiej wyraźna, że oba fragmenty kończą się uwagą o byciu niegrzecznym (można w ten sposób obrazić chrześcijan). ("I tak źle, i tak niedobrze, ale o tym powie wam już moje alter-ego związane z Nietzschem, Piotr N." – proszę porównać z dylematem determinizmu.) Nie tylko o odwołanie do filozofa tu chodzi, bo zastosowawszy je dopiero wyraźne staje się tło podsłuchowe i skandal związany z tym, że papież, telewizja, radar pasywny mogą podsłuchiwać człowieka bez bycia w pobliżu i bez względu na jego przemieszczanie się. (Więcej o tym w bardziej religijnym kontekście, nie tylko jako "niegrzeczności", jest w drugim akapicie tekstu na różowym tle, niżej w tym dokumencie.)
Spikerzy tortury (telewizyjni?) podsuwali tu jeszcze sugestię, jakoby następujące zapytanie z okna Franciszkańskiej w ramach, jak to KAI może na odgórną prośbę nazwała, "»żarcików« papieża z młodzieżą" (16/08/2002): "a byliście w Toronto? ja byłem... może jeszcze jutro wam powiem" [!]
(po czym, po jakiejś minucie przerwy: "jakby się kto pytał, Franciszkańska 3!") nawiązywało do ww. problemu nieba i do autora przesłania pielgrzymki – cytatu "Bóg bogaty w miłosierdzie", czyli do przyjaciela apostołów św. Pawła (związanego zresztą z ewangelistą św. Łukaszem, a więc i nawet słynnym wspólnym źródłem Q, od którego podobno aż 3 ewangelie pochodzą)
– malowidło tego św. Pawła zresztą właśnie nazajutrz papież otrzymał (wiedział to z góry?) [oj, niestety Opoka skasowała stare artykuły, ale informacja ostała się w serwisie NaszeMiasto.pl (patrz też archiwum www) w tym artykule pod nagłówkiem "Od wojewody małopolskiego"; datę tego zdarzenia pozwala odtworzyć artykuł rmf24.pl (strona radia RMF FM) oraz jego zarchiwizowana kopia]. Wiadomo, z jak wielkim trudem papież mówił, więc istotnie mogło tu być jakieś drugie dno, tym bardziej, że temat nieba mamy i w ww. homilii, właśnie nazajutrz, tj. 17/08/2002, wygłoszonej(!), i tego też dnia nastąpił odbiór portretu św. Pawła – podczas gdy do zjazdu młodzieży w Toronto papież jakoś wtedy nie powrócił, tak jak i św. Paweł swych podobno bardzo osobliwych przeżyć nigdy szerzej za życia nie zrelacjonował – jakoś mu się nie chciało (dosyć podejrzane) lub może uważał to za niekorzystne dla swej nowej religii... Zaś literalnie potraktowany temat spotkania młodzieży w Toronto pojawił się ponownie – niechcący? – dopiero POJUTRZE względem tamtego dnia, czyli 18/08/2002 przed modlitwą Anioł Pański w południe – czyli jakby w drugiej kolejności względem... spraw św. Pawła i "nieba", Nietzschego i – specjalnie też przeznaczonego na okoliczność tej podsłuchowej, czyli związanej chyba z kompromitowaniem Kościoła, pielgrzymki! – aktu "oddania świata Bożemu miłosierdziu" (które wszystko przebacza, bo wszystko rozumie? cyt. z Antychrysta Nietzschego, również sam początek książki, o "sirocco"). A o co chodziło z tym Pawłem? ["Też oszust"?] W listach apostolskich, 2 Kor 12:1-5, pojawia się, że przed 13 laty został on [tak twierdzą źródła katolickie, że najprawdopodobniej on sam, jak to z tekstu i faktów wynika, mianowicie ze zbieżności czasowej, ale było też trochę autorów takiej literatury, w której opisuje się tego typu przeżycia: Kościół więc może prowokacyjnie portretuje św. Pawła jako jak gdyby oszusta, by podrzucić temat płytkiego "zajadłego ateistycznego ataku", który później łatwo "wybroni" – podczas gdy w tle jest tu dużo istotniejszy fakt, ale znany bardzo nielicznym tylko Polakom, że rzeczywiście był z takimi książkami problem od ok. r. 1 do 1000 n.e., mniej więcej w tych czasach tak po prostu sprawę rozumiano, także zresztą oficjalnie w Kościele i w kościelnej nauce] "porwany aż do trzeciego nieba" i widział [może nawet nieprzyzwoite] szczegóły – to trzecie niebo oznacza zresztą nic innego jak sferę niebieską nr 3 z 7, czyli trochę przeleciał, ale nie aż tak dużo (w tradycji muzułmańskiej na temat Mahometa jest też podobna sytuacja, zresztą sporo tego w Starym i Nowym Testamencie, zobaczcie, przecież nawet z ust Chrystusa). [Nie mam nic przeciwko tezie, że mu się to tylko przyśniło, choć tak wcale nie pisze. Ale to już pokazuje podejście do prawdy, do rzeczywistości, brak samodyscypliny w tych sprawach (jeśli przyjąć, że on do żadnego nieba nie został porwany, tym bardziej do trzeciego). Siostra Faustyna Kowalska pisała już skromniej, o jakiejś "wizji" (to "trzecie" jest zupełnym fałszem i wplecionym urojeniem pochodzącym ze zmyślonego niegdyś przez Greków błędu). Zresztą w Biblii jest dużo więcej ważniejszych fragmentów opowiadających o niebie, przecież choćby sama modlitwa "Ojcze Nasz" czy wyznanie wiary na mszy – ich spory spis jest, powtórzmy, tutaj.] Ów Paweł zresztą już w XIX w. zaczął być traktowany jak oszust, fałszujący właściwy sens chrześcijaństwa i robiący z niego Kościół (pełen wywyższania Chrystusa i kapłanów, a wbijania w ziemię reszty): wyraz tego mamy m. in. w słynnym dziełku Antychryst Nietzschego (notabene prof. filologii klasycznej), może to w ogóle stamtąd ten pomysł, czyżby papież chciał takim kalendarzem pielgrzymki i wypowiedzią wyrazić przychylność wobec antyteizmu, czy to tylko głupi przypadek i nadinterpretacja? (W "Antychryście" dokonuje się zresztą zdefiniowania dobra i zła w taki sposób, żeby mieć na uwadze istnienie na tym świecie i nieszkodzenie własnym interesom, a więc postuluje się, że świat za dobry nie jest, obowiązują bezlitosne prawa natury, należy więc grać tak, by wygrywać – poniekąd jak u Machiavellego. Porównajcie to z, wręcz głupawym bez tego, następnym z kolei gadulstwem z okna papieskiego: "Jakby się kto pytał, Franciszkańska 3!" – jeśli tamto było o niebie, to tu jeszcze mamy dodatkowe potwierdzenie na zasadzie "tu jest ziemia" – "bo tutaj jest jak jest, po prostu"... Kontrast niebo-ziemia jest w religii kluczowy, w dodatku tutaj jeszcze byłby dodatkowy trop w postaci "Antychrysta" Nietzschego, zaraz to jeszcze wyraźniej zobaczymy, podczas gdy samo w sobie zestawienie Toronto z gadulstwem o Krakowie nie ma żadnego głębszego sensu. Bredzenie związane z demencją, towarzyskie bla-bla?)
Nie czepiam się tu w ostatnich akapitach, wspólnie ze spikerami, źle interpretowanych półsłówek, bo papież w ciągu tych kilku dni pielgrzymki nie mówił wcale tak dużo, a to, co mówił, było albo pełne serdeczności, uczuć, grzeczności, a mniej religii,
czyli stanowiło przysłowiowe "lanie wody", albo było gorzko przesiąknięte symbolami zwątpienia. Zaś kalendarz pielgrzymki, a nawet wypowiedzi, to zapewne rzecz z góry ustalona. [Tu jeszcze wyjaśnienie odnośnie dylematu determinizmu: (...) – rozwiń uwagi...zauważmy, standardowy argument przeciwko wolnej woli (= dylemat determinizmu) w zasadzie nie polemizuje z faktem, że "człowiek" mógłby być odpowiedzialny za to, co "przypadkowe" (jeśli nie pojmować odpowiedzialności jako relacji przyczynowości w czasie) – bo trudno polemizować z pojęciem odpowiedzialności rozumianym w świetle rozliczającej postawy kogoś, kto miałby nas osądzić i ukarać: teoretycznie zawsze mógłby się ktoś taki znaleźć. Nie w tym w ogóle rzecz. Raczej nie sposób w oparciu o czysty rozum, bez patrzenia w fakty, orzec, co nastąpi (będzie dobrze, będzie źle) – co więcej, przy dostatecznie długim życiu wręcz należy się spodziewać, że i zło, i cierpienie się zdarzać nam będzie (w tym nawet najgorsze wyobrażalne cierpienia). Nie chodzi więc automatycznie o obalanie nieba i piekła, choć ww. dylemat ma pewne znaczenie i daje do myślenia. Stanowi on jednak wartość samą w sobie i coś, co należy zapamiętać. Nie chodzi też o to, że to Bóg wszystko ustalił (włącznie z tym, co indeterministyczne) lub, że jest istotą czasową lub nie, że coś wie/czegoś nie wie "na razie" itd. – cała ta sprawa jest niezależna od teologii, jest w ścisłym tego słowa rozumieniu filozoficzna, pozbawiona niedowodliwych założeń. Co standardowy argument pokazuje, to że wykluczony jest już w ogóle warunek wstępny, byśmy się tematem tych "wolnych wyborów", czyli tutaj: hipotetycznych przypadkowych w naszym umyśle zrządzeń, interesowali – nie istnieje bowiem nad nimi żadna kontrola, nie sposób się do czegoś takiego nijak dobrać (brak wpływu): z samej definicji. Np. w ujęciu relacji tego, co wcześniej, do tego, co później. Całe losy człowiecze od narodzenia, od bycia "rzuconym" w jakiś czas i miejsce, są poza taką kontrolą i w związku z tym odpada warunek wstępny (założenie) wszelkiego interesowania się czymś takim. Natomiast to, co podlega jakiejkolwiek konieczności, wypełnia już program związany (wg założenia teologów) ze stworzeniem świata i człowieka przez Boga (tzw. prawo natury) i dlatego również niezbyt przystoi to szkalować. – ukryj uwagi]
Wspominając siostrę Faustynę na pielgrzymce z 2002 r., papież-Polak powiedział: "Niech się spełnia zobowiązująca obietnica Pana Jezusa, że stąd ma wyjść «iskra, która przygotuje świat na ostateczne Jego przyjście» (por. Dzienniczek, 1732). Trzeba tę iskrę Bożej łaski rozniecać. Trzeba przekazywać światu ogień miłosierdzia. W miłosierdziu Boga świat znajdzie pokój, a człowiek szczęście!". Zaczyna się w ogóle to wystąpienie od cytatu z Dzienniczka siostry Faustyny, co (taki styl z rozpoczęciem od cytatu) nieco przypomina np. rozdziały książki "Wiedza radosna" Nietzschego (filozof ten pod koniec twórczego okresu życia, przed szaleństwem, podpisywał się w listach Ukrzyżowany), a jeśli dodamy do tego po pierwsze odwoływanie się do tego, że Bóg "na pewno jest w szczególnym miejscu tego świata, niebie" oraz po drugie powyższe wnioski o tym, że papież może pielgrzymując pod takim hasłem ma na myśli po prostu wyzwolenie ludzkości i w szczególności Polski od lęku przed PIEKŁEM ("wojna z terrorem"), zapewne i od klerykalizmu i paru innych rzeczy (np. rozliczania przez Boga), to wszystko nabiera sensu: pakowali mi do głowy Nietzschego od początku, od grudnia 2005 r. (zechcieli mnie nim zainteresować podprogowo na miesiąc przed publikacją encykliki Deus Caritas Est, wymieniającej tego filozofa, i zasugerowali książkę Niewczesne rozważania – czytałem to bodajże akurat w okolicach przerwy świątecznej: Bożego Narodzenia 2005 i Nowego Roku 2006), zaś dręcząc mnie i demonstrując, do czego może prowadzić zwyrodnienie, widocznie rozważają plan przyznania mi jakiejś roli w polityce, której towarzyszyć będzie osłabienie czy nawet koniec roli Watykanu: "potem nastanie okres pokoju i pomyślności, opartych na poszanowaniu praw człowieka" (pkt 5, ostatni akapit homilii – por. z przepowiednią dot. papiestwa).
Zauważcie wreszcie (wbrew spodziewanym kłamstwom!), jak ten papież umarł ("My, nieustraszeni"? zob. tekst na żółtym tle pod koniec niniejszej analizy, odsyłacz "następny rozdział tej książki") – śmierć była zamierzona, co przecież sam wyjawił słowami, a może nawet zlecona, bo tak niewiele czasu dzieliło jego ostatnie słowa od śmierci (trzeba by to jakoś zbadać). Co ciekawe, śmierć ta nastąpiła w 9666 dniu pontyfikatu: biorąc pod uwagę ostatnie cyfry, prawdopodobieństwo trafienia w taki ich układ wynosi jeden do tysiąca (0,1%) – a wielu może pamięta, że wg Biblii słynnym symbolem szatana jest liczba 666 (prawdopodobieństwo, że to dobrano i że doszło do samobójstwa, można szacować jako małe, np. 10% czy zgoła tylko 0,5%, ale raczej i tak jest
np. stu- czy pięciokrotnie większe niż to 0,1%, czyli stanowi słuszniejsze przypuszczenie, z poziomem pewności np. 99% czy 80%; ewentualnie ktoś mógłby to zdziałać wbrew samemu papieżowi, ale czytajcie dalej).
Ponadto w roku 966 miał miejsce chrzest polski, tu więc jak gdyby chodziło o coś przeciwnego. Samobójstwo, zwłaszcza ze zgorszeniem, to wg oficjalnego Katechizmu Kościoła Katolickiego i zwłaszcza różnych rachunków sumienia (a także nauczania samego Jana Pawła II) grzech śmiertelny (pojęcie tzw. uporczywej terapii i jej odmowy rezerwuje się w Kościele dla dziwacznych, niepewnych, nietypowych metod leczenia, tj. takich działań-czynności, które same w sobie niekoniecznie prowadzą do skutku polegającego na podtrzymaniu życia, są niejako eksperymentami lub próbami – zwykłe, choć sztucznie podtrzymujące życie, zabiegi zdecydowanie nakazuje się prowadzić i przerwanie ich jest "nieuprawnione" – KKK 2278-2279 o eutanazji), a kto umiera w stanie grzechu śmiertelnego (inaczej: ciężkiego), idzie do piekła, podaje Katechizm (powtórzę: w każdym razie z niczym dobrym się taki piotrkowy "dom ojca" raczej nie kojarzy). Ukryte przytaknięcie przez Jana Pawła II teorii "nie ma piekła i nie ma nieba"? Przy tym godne odnotowania jest, że nie tylko ostatnie słowa papieża "pozwólcie mi odejść do Domu Ojca"
(dom piotrkowego ojca raczej z niczym dobrym się nie kojarzy!) wskazują na możliwy ukryty i podobno grzeszny zamiar stojący za jego umieraniem – związany z tą aferą i polegający na [może przesadnym? zbytecznym? ale wśród ludzi bardzo religijnych, regularnie praktykujących, zapewne nierzadko takie poświęcenie siebie samego ma miejsce] uderzaniu w siebie i samopotępieniu, ogłoszeniu wszem i wobec "jestem dekadencki" (schyłkowy, w specjalnym rozumieniu). Co zresztą jest jednym z argumentów przeciw chrześcijaństwu we wspomnianym "Antychryście" – stały temat u Nietzschego, tego filozofa słynącego z tematu "śmierci Boga". Otóż taką wskazówką na ten podsłuchowo-dekadencki kontekst tematyczny (a zatem może i sugestią, że było to naprawdę samobójstwo, a więc i nawet niewiara) może być też zastosowany na krótko przed śmiercią JP2 zabieg tracheotomii w związku z jakimś tam, podobno, zakażeniem wirusem grypy: ten rzadki i przerażający wtedy zabieg charakteryzuje się tym, iż wprawdzie ingeruje w ciało, ale pozostaje też dostrzegalny poza ciałem, jako wystająca rurka. Analizując to jeszcze głębiej, rury kojarzą się z przekazywaniem czegoś, a nawet komunikowaniem się – ba, w nowoczesnej telekomunikacji łącza telekomunikacyjne nazywa się po angielsku "pipe", co po polsku znaczy "rura" (a Watykan niewątpliwie coś z łączem telekomunikacyjnym – mianowicie z Polską – miał już wtedy do czynienia). Otóż analogicznie remont, umożliwiający podprogowe nadawanie myśli ze ścian, polega na ingerencji w – zwykle nienaruszaną – strukturę nieruchomości, przy czym jego skutki oddziaływują także na zewnątrz ścian, a nawet jeszcze na zupełnie innych ludzi, niczym ta wystająca rurka. Pomyślcie: czyż nie był to celowy teatrzyk, skoro aż tak jest zbieżny z, jak się obawiam, prawdziwym a ukrytym skandalem (plan międzynarodowy dla całych państw, pozostawiony w spadku następcy, który on zresztą zaraz chyba zaczął realizować)? Strasznie nieprawdopodobny byłby to zbieg okoliczności!
[Dla porównania – oto, jak kończyli prymasi (mniejsza już tu z innymi hierarchami, o których mowa na blogu):
- prymas Polski kard. Stefan Wyszyński (1948-1981), kandydat na ołtarze, zmarł w święto Wniebowstąpienia Chrystusa (był wtedy dziwnym
trafem w szpitalu), święto to przecież mogłoby być wizytówką "problemu nieba"; oczywiście, w świetle gigantycznego nieprawdopodobieństwa (jakiemuś
księdzu mogłoby to się zdażyć, ale akurat prymasowi...) i bardzo złego wydźwięku, nie był to żaden "przypadek" ani "logika opatrzności"; gdyby to natomiast
było jakieś odgórnie zlecone morderstwo (i nie był w nie zamieszany sam Jan Paweł II, bo wtedy jest wyjątek), to niechybnie doszłoby najprawdopodobniej do
skandalu, nawet po wielu latach (rodziny lekarzy by zapewne o wszystkim wiedziały), zresztą lekarze pewnie baliby się coś takiego robić, bo wszyscy dookoła
patrzą, wybrakowane fiolki z substancjami świadczyłyby o tym, co się stało, itd.; tymczasem nagłość napotkanej potrzeby hospitalizacji oraz przyjęcie
sakramentu namaszczenia chorego (umierającego) w maju świadczyły o tym, że po prostu szykował się na śmierć, najprawdopodobniej nawet tego dnia (bo to
bardzo dziwny przypadek by był, że akurat przed 80-tymi urodzinami i na 2 miesiące przed tym świętem, a nie w każdym innym 2-miesięcznym okresie w roku,
zmarł – poza tym taka świadomość, że się wkrótce umrze, "bo słabe samopoczucie", a świadomość taką okazał właśnie w tym przyjęciu sakramentu
namaszczenia, to nic typowego, lecz właśnie rzecz bardzo podejrzana; te wszystkie poszczególne prawdopodobieństwa, tj. 2/12 ,
prawdopodobieństwo nastąpienia tego tuż przed 80-ką a nie w paru innych możliwych latach oraz dobre trafienie w moment śmierci, zmniejszają
prawdopodobieństwo takiego zbiegu okoliczności do małego ułamku procenta);
- jego następca prymas Józef Glemp (1981-2010) zmarł w 2013 r. w
miesiącu poprzednim względem miesiąca abdykacji Benedykta XVI, skądinąd abdykacji doskonale w czasie ustalonej przez inną, dużo wcześniejszą sprawę
(chodzi o śmierć mej ciotki: podczas której były m. in. zapowiedzi konklawe, zaś koniec pontyfikatu przypadł na rocznicę jej pogrzebu; zob. dział bloga "foto/wideo",
gdzie zebrano dokumenty dot. mojej ciotki oraz nagłówki medialne z tamtych czasów, do dziś zresztą dostępne w Internecie na stronach mediów kościelnych
– tu zaś np. film ze zdjęciami z pogrzebu wrzucony na YouTube, który jest w
tej sytuacji gwarantem daty); taka śmierć na miesiąc przed rezygnacją Benedykta XVI była oczywiście czymś skrajnie nieprawdopodobnym na
pierwszy rzut oka i nasuwającym na myśl alternatywną hipotezę (o celowym zakończeniu swego życia w szpitalu), gdyż człowiek ten (Glemp) mógłby równie dobrze umrzeć
30 miesięcy wcześniej czy później (razem mamy wtedy 61 miesięcy, czyli 5-letni przedział wieku śmierci – szansa trafienia w ten jeden miesiąc z 61 to 1:61, czyli
ok. 1,6%); co więcej, Glemp zmarł dnia następnego względem odwołania dyrektora Watykańskiego Ośrodka Telewizyjnego (22.01.2013) — oczywiście może to papież kierował
się zdrowiem prymasa, a nie on zabił się w reakcji na zmianę w Watykanie, ale, by pokazać samowolne przyjście tej śmierci, wystarczy już wyciągnąć wniosek z pierwszego
tylko wspomnianego tu zbiegu okoliczności, zwłaszcza zważywszy na to, że abdykacja papieża w lutym była czym innym wyznaczona co do dnia (pogrzeb cioci), jak
już wyżej pokazałem;
- prymas Józef Kowalczyk z kolei (2010-2014, następca Glempa) sam oficjalnie zrezygnował z bycia prymasem, co zwraca uwagę na ten dotąd nienaświetlany "problem końca" u
dwóch poprzedników;
- o prymasie obecnym Wojciechu Polaku (2014-) będzie mowa poniżej. Jego postać jest bardzo uderzającym potwierdzeniem związku prymasów Polski, takich, jak
Wyszyński, już nie tylko z jakimś ogólnym "rezygnowaniem", ale nawet – w tym przypadku – wyraźnie z odstępstwem od wiary.]
Oprócz dnia pontyfikatu nr 9666 (czyli +9665 względem pierwszego, zobacz obliczenie) charakterystyczne jest, że papież Jan Paweł II umarł na 2 tygodnie przed początkiem matur, czyli egzaminów dojrzałości (i m. in. ja miałem właśnie w tym roku maturę).
Pewnie to tak Ministerstwo Edukacji celowo urządziło (tak, jak wcześniej np. załatwiło mi "deklarację niewiary" mego kolegi z klasy Wesołowskiego, o której mowa na Liście Doborów po Nazwisku: pkt 9; patrz też opis spisku w sprawie Wesołowskiego). "Plus dwa" kojarzy się z tą przepowiednią, która i mnie miała dotyczyć (a poza tym mój ojciec od pewnego dnia zawsze równo o 19:17 podawał synom kolację, jeszcze w 2003-2004(!), czego oficjalnie wszem i wobec przestrzegał jak jakiegoś prawidła: stąd też, gdy doda się 2 w odpowiednich miejscach, na zasadzie +20 i +02
– zapewne pochodzą te liczby od nru roku 2002, kojarzącego się może z pożegnaniem z ojczyzną, może z ostatnim zabójstwem, mianowicie Agnieszki Piotrowskiej
– wyjdzie ogłoszona godzina śmierci 21:37; taka zabawa cyferkami i czasem, na zasadzie "plus dwa tu i plus dwa ówdzie", miała też zresztą miejsce w przypadku pewnego zamachu wojskowego zrobionego przez Izrael, chyba też w związku z papiestwem i nawiązującego swoją aluzyjnością do podobnego za czasów Benedykta XVI i Smoleńska – zob. lista zabójstw pod wpisem na blogu; a zatem, jeśli chce Wam się w to wczytać i ufacie mi, to macie tu i potwierdzenie z samego Watykanu, że to nie bez znaczenia było – że więc chyba, co w świetle poprzedniego akapitu i tak moim zdaniem jest skrajnie uprawdopodobnione, po prostu papieżowi odechciało się żyć i że raczej umarł na własne polecenie, co jest zakazane – choć i tak mu ten "detal końca życia" chętnie darowano licząc na małą wnikliwość motłochu i, ewentualnie, łykanie pustych dlań i niezrozumiałych hasełek; również np. data śmierci komendanta PAPały, o której wspominałem jako potencjalnym zabójstwie na blogu, to moja data urodzenia 25/09/86 z szóstką przesuniętą o dwa w lewo). Mianowicie, przypominam, dwóch papieży dalej na liście św. Malachiasza jest właśnie Piotr-Rzymianin, którym to Piotrem może inspirowano się, szukając ofiary. Chciałbym tu wreszcie zwrócić uwagę na jeszcze jedno. O ile papież umarł 2. kwietnia 2005 r., to przecież końcowe załamanie się jego zdrowia (po wstrząsie septycznym z 1. lutego) nastąpiło w nocy z 31. marca na 1. kwietnia 2005 r. – tj. od samego początku doby Prima Aprilis (i "w dwa [miesiące] po"). Proszę sobie teraz wyobrazić, że gdy po raz ostatni papież pokazał się w oknie, tj. na Wielkanoc 27. marca 2005 r., wybuchłem przez chwilę jakimś dziwnym prychnięciem na ten widok skrzywionej i brzydkiej twarzy wznoszącej tylko dziwnie rękę – nastąpiła ta, bardzo dla mnie nietypowa, rzecz prawdopodobnie pod wpływem przekazu podprogowego (wpływ operatorów w telewizji, władających m. in. domem mego ojca), pewnie jakoś u mnie wyćwiczona, a u innych nie. Siedziałem wtedy przed telewizorem wraz z kilkoma innymi osobami z tamtego domu (zarówno Niżyńscy, jak i Wierzbiccy). A ZATEM PRAWDOPODOBNIE BYŁ PRZECIEK, KIEDY ŻYCIE PAPIEŻA ZOSTANIE ZAKOŃCZONE – tak to oceniam.
edit 2017-07-18: Kolejna sprawa. 2 lata i 2 miesiące przed śmiercią Jana Pawła II była data 2-2-2003 (czyt.: dwa, dwa, dwa 00 trzy). Jest to rozpisana liczba 666 (222 × 3), zaś wspomniane przestawianie o 2 czy też o równą liczbę czegoś i czegoś (np. miesięcy i dni) to przecież znana i co rusz stosowana metoda wyznaczania czasu w telewizyjnej grupie przestępczej. Co z tego wynika? Dwie rzeczy. Po pierwsze: jeśli pominąć tu zupełnie już nieprawdopodobne wersje o spisku lekarzy znających wewnętrzne metody wyznaczania czasu w grupie przestępczej związanej z TV i (chyba) Watykanem, to widać, że śmierć Jana Pawła II była na pewno samobójstwem (a nie tylko jakimś tam "zakazem uporczywej terapii"). Po drugie: dzień jego śmierci musiał być zaplanowany już z chwilą jego wyboru, podobnie jak dzień jego wyboru — właśnie z myślą o tym spisku. Jest to wniosek zupełnie nieuchronny, jeśli nie chce się popadać w hipotezy skrajnie nieprawdopodobne; gdyż właśnie takim skrajnym nieprawdopodobieństwo tkwi w tym, że dzień X będący dniem śmierci, mający wypaść (czy nawet losowo wypadający, co już samo w sobie jest bardzo nieprawdopodobne) na 9666-ty dzień pontyfikatu, jest zarazem takim dniem, że 2-2-2003 jest w okrągły sposób od niego odległy. Odrzucając tę hipotezę przypadku widzimy, że warunek A + 9665 = X (gdzie A – dzień wyboru na papieża, X – dzień śmierci) w połączeniu (układzie równań) z X – 2 lata i 2 miesiące = const narzuca konkretną datę wyboru na papieża, gdyż można ten układ równań rozwiązać do postaci A + 9665 – 2 lata i 2 miesiące = const, czyli A = const - 9665 + 2 lata i 2 miesiące, czyli "A [dzień wyboru na papieża] musi być konkretną stałą". Wskazuje to, że pontyfikat był najprawdopodobniej zaplanowany co najmniej przez poprzednika w osobie Jana Pawła I lub może samo kolegium kardynałów (z jego jakimś przewodniczącym), jeśli ktoś koniecznie chce forsować teorię o zabójstwie tego ostatniego, a nie znowu samobójstwie.
Może jest jeszcze jeden taki przykład mieszania liczby 666 (czy raczej, "póki co", 66) do dat wywołanej śmierci, a dotyczyłby on papieża Pawła VI (który umarł być może śmiercią samobójczą, bo zaraz po przyjęciu ostatnich sakramentów – przewidział śmierć z dokładnością co do dnia, co jest zdecydowanie mało prawdopodobne, jest rzadkością) oraz jego planów co do dwóch (2) następców – ściślej, przykład ten dotyczy samobójstwa(?) Jana Pawła I, poprzednika polskiego papieża. Data jego śmierci aż na dwa sposoby zdaje się być dobrze dobrana i pod tę przepowiednię Malachiasza (oraz sprawę PTN). Wyjaśnienia na ten temat są przy okazji listy morderstw (dopisek II pod wpisem na blogu o Smoleńsku), przy omawianiu zabójstwa(?) lewicowego prezesa TVP Wojciecha Ławniczaka. Kliknij i rozwiń, aby poczytać(!).
(Jest o tym Janie Pawle I też w dopisku 'edit 2016-04-22' pod wpisem na blogu z 22/04/2016.) W skrócie: opisany na "liście przyszłych papieży" (takiej przepowiedni) jako "z połowy Księżyca" Jan Paweł I zginął zarazem (1) w 33 dniu pontyfikatu (jakby w połowie drogi do 666, zresztą podwójnie) i (2) podobno pierwszego dnia połowicznej fazy księżyca. Znowu, żeby to tak było możliwe, musiał być wybrany odpowiedniego dnia, a więc i sam Paweł VI zapewne musiał umrzeć odpowiedniego dnia, biorąc pod uwagę to, że konklawe mają dosyć uregulowany w czasie i oficjalny przebieg. Podsumowując to, zdaje się, że w Watykanie starają się nie tylko o cuda przy beatyfikacjach, ale i o "akty niewiary" (samobójstwa) na poczet przyszłego uznania
papieża za ateistę, co jest punktem honoru.
Do tej kolekcji związków Jana Pawła II z antyteizmem można wreszcie doliczyć także, być może, karierę Jorge'a Bergoglio, czyli przyszłego Franciszka-papieża, który w 1992 został wyłowiony przez Watykan spośród księży i uczyniony ledwie jakimś tam tytularnym biskupem Auca i pomocniczym Buenos Aires (np. obecnie takich pomocniczych jest tam 8 i do dziś nie awansowali) – do połowy tamtego roku nawet tylko księdzem – a w latach 1997-2001 został aż abpem Buenos Aires oraz kardynałem (obok może 3 innych kardynałów spośród masy biskupów z całego tego kraju). Nazwisko jego (znowu to dziwne kryterium, jak u mnie!) wśród innych wyróżnia się tym, że brzmi jak Nergal (sam "Nergal", Adam Darski z najsłynniejszego black metalowego zespołu Behemoth dopiero zmienił sobie ksywkę na taką w 1993), a w Watykanie przecież i opiniowaniem muzyki się zajmują (a z drugiej strony, skąd może taki Adam Darski wiedzieć, jacy są biskupi w jakich krajach... Internet był dopiero w powijakach, zresztą skąd by wiedział, że akurat nazwisko duchownego może mieć znaczenie w związku z nim, nie jest przecież jasnowidzem). Być może więc mu to podsunięto, wybrano go w Watykanie, żeby w razie czego mieć kardynała Bergoglio, który się będzie ze złem w Kościele za polskich czasów kojarzył? Zawsze przecież ewentualnie można jeszcze takiego Nergala namówić na dodatkową prowokację, np. za pomocą pieniędzy. Zbieg okoliczności związany z takimi samymi kolejnymi spółgłoskami RGL (i jeszcze samogłoską E!) u jednego, jak u drugiego, jest jak już wyjaśniłem 24/09/2015 we wpisie o papieżu gigantyczny, rzędu 1:10.000 (prawdopodobieństwo 0,01% jednego względem drugiego), więc pewnie po prostu patrząc w nazwiska kardynałów (ba, biskupów? księży?) ktoś tam w Watykanie zauważył, że Bergoglio kojarzy się z jakimś tam sumeryjskim bogiem (swoją drogą, chyba historia stworzenia z Księgi Rodzaju ma jakieś korzenie w tamtej religii), po czym panu muzykowi "Holocausto" z grupy Behemoth podsunął, by za pieniądze się przemianował, bo to po prostu nie wypada. A przecież zmiany pseudonimów bardzo rzadko się w muzyce zdarzają. Wreszcie, wracając znowu do zarania pontyfikatu: z humanizmem kojarzy się nawet samo imię Jan Paweł, gdyż poprzednik JP2 papież Jan Paweł I znany był z nader swobodnego stylu bycia ("luzak"?), chyba nawet poparcia dla kondomów (Watykan aż cenzurował jego wypowiedzi w mediach), walki z finansową mafią watykańską... tylko że szybko umarł. Pozostawiam do oceny innym tę ewolucję podejścia do religii u Jana Pawła II. Moim zdaniem kluczowy mógł tu być Jubileusz Roku 2000 połączony z 80-tymi urodzinami JP2 – bo, zauważcie, "Nergala" (Jorge Bergo[g]lio) z jakiegoś bpa pomocniczego, jakich wiele, wstępnie papież awansował na abpa Buenos Aires już w 1997 r., choć jeszcze wtedy chyba nic wątpliwego (mającego w sobie zalążki dużego zła) nie robił i był bez zarzutu: był już plan (może nawet już we wczesnych 90-tych). Zapewne papież rozważał kiedyś historię swego poprzednika, Jana Pawła I (niewątpliwie pamiętał o nim, bo to jego imiona!), który zginął – jak się mniema – zabity, a przecież miał w planach reformy, a nawet tolerował antykoncepcję (rzecz nie bez znaczenia dla Kościoła!). Pojawia się więc, np. u mnie, pytanie, na ile o historii Kościoła zadecydowali przypadkowi ludzie, swą bezbożnością i okrucieństwem, czyli po prostu "diabeł" (albo swobodna decyzja ludzka, której wszakże nic nie może powstrzymać i nic ścieżki "dobra", niejako z samej zasady świata, nie zapewnia: najlepszy przykład to możliwość przejścia na ateizm przez dowolnie szerokie masy ludzkie, niejako na zawołanie, przez skrzyknięcie się(!!)), a na ile naprawdę jakaś (chyba naprawdę konieczna, żeby zło nie zwyciężało) "Opatrzność Boża" i jej szlachetne uczynki, natchnienia, interwencje. W związku z tym, albo i bez związku, taki oto plan mógł powstać: jeśli on, zmęczony Jan Paweł II, zamiast umrzeć i trafić do raju dożyje tego 80 roku i jubileuszu chrześcijaństwa, męcząc się jeszcze bardziej i bardziej, to zwróci się przeciw Kościołowi, w oparciu o te swoje argumenty, a zwłaszcza o kompromitujący brak czegokolwiek w niebie. "Bóg", jak wiemy, pozwolił mu go dożyć, więc może dlatego takie efekty. Zauważmy wreszcie, że skoro z Kwaśniewskim rozmawiano o tej pielgrzymce już w lutym 2002 r., a na audiencję pewnie go zaproszono, to plan skandalu ściśle takiego: z zasianą w samej telewizji percepcją podprogową i totalną inwigilacją mógł istnieć już w 2001 r. – gdy papież miał 81 lat (w tym też roku awansowano Bergoglio na kardynała, czyli pomocnika papieża, spośród których typowo wybiera się kolejnego papieża). To dodatkowo potwierdza postrzeganie tego faktu dożycia 80-lecia urodzin i jubileuszu chrześcijaństwa jako powodu pewnej, moim zdaniem, konwersji w stronę niewiary – tzw. cezura czasowa. Wystawienie na próbę "moralnego porządku świata", który nie pozwala, by zło zwyciężało, i boskiego udziału w dziejach – i tak bardzo podejrzanych koncepcji.
[edit: Jeśli chodzi o hipotetyczne interesowanie się Jana Pawła II wspomagającymi ateizm wyczynami i projektowanie ich JUŻ W LATACH 90-TYCH, a więc nie w ramach żadnej demencji starczej i otępienia, to być może zalicza się tu też kariera Władimira Putina, którego może prezydent Jelcyn na prośbę papieża wyłowił pod, znacznie lepiej przecież dobrane, pełniejsze znaczenia i przemyślane, personalia PioTr Ni(...), czyli pewnie jakiś "Niecz" czy "Niczyński". Przed 1996 r., zanim Putin awansował do kancelarii prezydenckiej, był zaledwie jakimś petersburskim urzędnikiem samorządowym (swoją drogą "puta" to po hiszpańsku wulgarnie "prostytutka", a choroba Nietzschego wywodziła się, wg najbardziej znanej teorii, z zakażenia chorobą weneryczną przy kontakcie z prostytutką; aż mnie później namówili na skorzystanie z oferty prostytutki). 31. grudnia 1999 r. przejął prezydenturę po Jelcynie, jako pełniący obowiązki prezydenta, po czym wygrał wybory w maju 2000 r.]
Wreszcie, trzecim po Nergalu (papieżu Bergoglio) i Piotrze Nietzsche'yńskim przykładem (tym razem bardzo świeżym!) stosowania W KOŚCIELE kryterium nazwiska do wyboru osoby, wpisującym się w ten trend, jest to, że stanowisko prymasa Polski, nieformalnej głowy czy "prezydenta" polskiego Kościoła, przypadło w 2014 decyzją papieża abpowi Polakowi. Ks. teolog Tomasz Węcławski, obecnie od lat znany jako Tomasz Polak (nowe nazwisko przyjął po żonie już w kwietniu 2008, gdy jeszcze prymasem był Glemp, po nim w 2013-14 był jeszcze abp Kowalczyk), to dosyć znana postać na Uniwersytecie Adama Mickiewicza. Rzucił nie tylko sutannę, ale i wiarę katolicką. Ważny sygnał z Watykanu w związku z ww. przeciekiem! Jeśli takie skojarzenia ma nasuwać prymas Polski, to może w tle jest tu też Jan Paweł II? "[Myślę, że] jest osobą niewierzącą; należy mu się nasz szacunek"... Aż kanonizowany został za tego samego papieża, Franciszka... Z kolei czwarty przykład na stosowanie kryterium nazwiska to osobliwe nominacje kardynalskie papieża Bergoglio – Franciszka, o których pisałem w dopisku do wpisu o nim na blogu (ten w zielonym kolorze).
Jeżeli komuś wciąż trudno uwierzyć, że Jan Paweł II mógł zniszczyć człowieka, niech przeczyta tę historię z Włoch. Na kilka dni przed ogłoszeniem papieża świętym potężny krucyfiks (poświęcony Janowi Pawłowi II w 1998 r. podczas jego wizyty) spadł, przygniótł i zabił 21-letniego studenta o dobrze dobranym, jak się zdaje (typowy numer!), nazwisku "GusMini". "Raczej niezbyt pokrzywdzony". (A tutaj, cytowany po angielsku, zmyślony problem ogłoszony w październiku 2015 r. w mało znanej prasie włoskiej: "papież [Franciszek] ma raka mózgu".) Zdarzenie to miało miejsce w 2014, półtora roku po rozpoczęciu się u mnie najgorszej tortury (pod koniec 2012 r.). Wpisywałoby się to w seryjne zbrodnie pachnące moim zdaniem wpływami watykańskimi, o których pisałem w drugim dopisku do wpisu na blogu o Smoleńsku z 4/09/2015 (wydaje się, że organizuje się międzynarodowo tego typu zbrodnie np. po to, by korumpować media, organizować w nich taką zmowę milczenia opartą na "instynkcie samozachowawczym", jak jest w Polsce; być może uzgadnia się to z czołowymi politykami na jakichś audiencjach w Watykanie, tak, jak to w przypadku polskiego rządu i prezydenta podobno było).
[dopisane późnym 2015] Jest jeszcze jedno, co – jeśli by okazało się prawdą (bo tym razem podsuwam dosyć trudną na razie do uprawdopodobnienia hipotezę, trzeba mi trochę zaufać i popatrzeć na postawę mediów – choć spikerzy to raczej potwierdzają, acz też z oporami) – już zupełnie prezentuje Jana Pawła II jako nawróconego na niewiarę. Sprawa oszustw mieszkaniowych (od końca lat 90-tych?) – metodą "na Dom Ojca". Masowe to w Warszawie. [rozwiń fragment...]
Bardzo uparła się klika prawniczo-medialno-polityczna, by (w myśl jakiejś nowej zasady, że [masowy] "oszust też ma swoje miejsce na rynku") nie ścigać oszustw polegających na tym, że na dzień dobry przez telefon osoby udające właścicieli mieszkań (którzy się ogłaszają bezpośrednio) opowiadają o ofercie jakiejś
kawalerki do wynajęcia za bardzo małe pieniądze, nawet 2-krotnie za taniej; ściągają człowieka (nierzadko z daleka) do prymitywnego "biura", zorganizowanego w mieszkaniu w bloku; dalej o niej gadają; w końcu ten ogląda i podpisuje z nimi umowę, a oferta okazuje się dla niego niedostępna (pewnie w ogóle nieistniejąca), firma zaś skupia się na podsyłaniu innych, tylko już niestety dużo droższych (czyli takich, jakie i tak bez ich pomocy widzieliśmy w Internecie czy w gazecie), ofert.
[edit: Aby wzmóc przekonanie klienta o tym, że jest głupi i wryć mu na przyszłość w pamięć, co tu jednak było "najważniejsze", "kluczowe" i "przekreślające" winę – ale robią to dopiero po uzyskaniu podpisu pod umową i przyjęciu zapłaty! – wypełniają (jeszcze przed poinformowaniem go o niedostępności tamtej oferty; dzieje się to tuż po podpisaniu umowy) zgodnie z jego wskazówkami osobno pewien formularz, nagle jakże ważny – kartkę tylko dla nich (1 egzemplarz), która zawiera preferencje klienta dot. ceny i dzielnicy. Powtórzę: lekceważą odtąd tamte wszelkie gadki o ofercie i właścicielu, choć starają się nie skompromitować, i zajmują się praktycznie już tylko szukaniem nowych ofert, co klientowi jest generalnie niepotrzebne, bo już i tak sam to robił. Z takiej formuły współpracy oczywiście nie wynika następnie (prawie nigdy) żadna korzyść, bo te domorosłe "firmy" nie mają najprawdopodobniej żadnych klientów tylko im się powierzających, lecz wiedzą o tych ofertach, o których i wszyscy inni – zresztą (abstrahując już od tego i nie wnikając, czy oni jakieś tajne oferty mają, a jedynie ufając znawcom rynku i licznym pokrzywdzonym-świadkom) ryzyko niepowodzenia klienta, obiektywnie rzecz biorąc (powinno to wykazać śledztwo!), jest skrajnie wysokie (gdyż wielu jest chętnych na jedno mieszkanie, bo szuka się poniżej ceny rynkowej; przy cenie rynkowej jest średnio 1 na 1 – "wtedy i tylko wtedy" nie ma rosnącej kolejki ofert lub, przeciwnie, pustek; zresztą przede wszystkim to "z doświadczenia wiadomo, że to się nie uda [Panie Prezydencie Duda – prosimy o pomoc!]") lub wynosi 100% (jeśli przyjąć, co zapewne jest prawdą, że oferty z ich opowieści są w ogóle fikcyjne). I właśnie w tej jakże istotnej kwestii ryzyka tkwi zarazem błąd klienta oraz niekorzystność rozporządzenia mieniem, czyli te dwa tzw. znamiona przestępstwa oszustwa, które oczywiście naraz muszą być spełnione (i Sąd Najwyższy jak dotąd dozwalał na takie zastosowanie przepisu, właśnie w odniesieniu do ryzyka) – zobaczcie sami odpowiedni paragraf kodeksu karnego (a wolno nam go samodzielnie, nie będąc prawnikami, interpretować: leges ab omnibus intellegi debent, ustawy powinny być zrozumiałe dla wszystkich – to z szlachetnych napisów wyrytych na budynku Sądu Najwyższego, a uczą tych tzw. paremii każdego sędziego, prokuratora czy adwokata na I-II roku studiów). Doprawdy, wielu rodzajów błędu czy nieumiejętności należytego interpretowania sprawy można się tu dopatrzeć u klienta, wyliczałem je kiedyś w zawiadomieniu do prokuratury. Przecież klient, którego raz, drugi, trzeci oszukają, w końcu – wskutek większej wiedzy o życiu – przestanie chodzić do takich domorosłych "biur", a to dowodzi, że jego stan psychiczny uległ zmianie, ba, poprawie (z punktu widzenia portfela) – że więc, w każdym razie, nie był poprawny w chwili pierwszego tam pójścia. O czymś wtedy mieli inne pojęcie niż mają teraz, gdy życie je zweryfikowało. Byli zatem w błędzie. Innego wyjścia nie ma: albo są zdania (i tak w nieskończoność), że warto chodzić do takich pseudoagencji, albo – i tym samym trzeba się zgodzić, że było się w błędzie (i dokładnie to samo to znaczy dla uczciwego prawnika!) – zmienili zdanie i po pewnej liczbie prób chadzanie do takich firemek uważają za głupie, bezproduktywne czy w inny sposób zbędne. W ślad za (1) istnieniem błędu praktycznego, przewijającego się w motywach działań, a jest to błąd, który by można nazwać "prakseologicznym" (tzn., że działania takie a takie są chyba jednak niewłaściwe z punktu widzenia pożądanych celów), natychmiast już należy wnioskować o (2) niekorzystności rozporządzenia mieniem, bo jedno tu z drugim jest w umysłach w rzeczywistości powiązane. Jakże to proste, krystalicznie przejrzyste i dla wszystkich zrozumiałe! Same słowa mówią za siebie: "to jest »niekorzystne«" ma także i ten odcień – obok świetnego wpisywania się w sformułowanie "ze współpracy z firmą nie wynikła dla mnie żadna [konkretna] korzyść, ponieważ, choć utraciłem 240 zł, oferty, jakie mi podsyłano, były takie, jakie już i tak widziałem dostępne bezpośrednio, zanim do nich trafiłem". (Kto by próbował wmówić klientowi, że "to nie jest umowa rezultatu" i że w związku z tym działanie oszusta jest "korzystne", ten dalej jest na bakier z ustawą, bo bredzi o jakichś detalach prawniczych, które dla klienta wcale kluczowe ani oczywiste w swych konsekwencjach nie są – nie ma on takiego, rzekomo tu zdaniem ekspercika "należytego", pojmowania swej czynności (i za takim brakiem pojmowania czy, inaczej mówiąc, niezdolnością doń teraz mogą iść w parze, tworząc czyn również karalny, złe rzeczy, choć przecież podobno teoretycznie słuszne – na tym ten III wariant przestępstwa polega i rozumienie pojęcia "korzystne" musi to uwzględniać): bo decydujący się nie jest na tyle obeznany w faktach i tak umiejętny prawnie, by dobrze dla siebie zadziałać... To też jest rodzaj przestępstwa z tego samego paragrafu. Brak jakiegoś należytego zdaniem sądu pojmowania to też znamię oszustwa, alternatywne wobec błędu (wprowadzenia w błąd lub wyzyskania go) – ewidentnie ustawodawca chciał wykluczyć takie wymądrzanie się wobec ofiary, a nakazać, w praktyce, współczucie jej. Zresztą "korzyść" to chyba z zasady jest jakiś skutek rozporządzenia mieniem (i umowy), a zatem jego rezultat: umowa bez dobrych rezultatów, za to z utratą pieniędzy, jest bez korzyści, wychodzi się na minus, jest niekorzystna. Podobnie umowa, która najprawdopodobniej, z prawdopodobieństwem rzędu 95%, jest bez dobrych rezultatów, że aż – jak można by zaproponować – kalkulując nakład na nią i potencjalne zyski, przemnożone przez ułamkowo wyrażoną szansę na nie, się to nie opłaca. Są precedensy, zatwierdzone od bardzo dawna przez Sąd Najwyższy: mianowicie przy pożyczaniu. CHCĘ TU WYRAŹNIE ZAZNACZYĆ: wg linii orzeczniczej Sądu Najwyższego brak niekorzystności nie oznacza jakiegokolwiek wywiązania się, zdaniem sądu, z umowy, a wywiązanie się zdaniem sądu z umowy – braku niekorzystności. Podkreślano to wprost, pisząc w orzecznictwie, że mogą być wyjątki; zaś nawet z punktu widzenia tego, jak sformułowany jest paragraf, istnienie umowy jest przezroczyste: może ona być, może jej nie być. Widzimy więc, że inne, wyższe kryteria mają, w odniesieniu do tego jednego elementu "niekorzystności", przesądzać (i nie arbitralne oceny sądu, z palca wyssane, ale związane z definicją słownikową korzystności). Bogate orzecznictwo SN potwierdza też konieczność kierowania się subiektywnym interesem osoby ewentualnie pokrzywdzonej przy ocenie korzystności (nie napisano: przesłankami prawniczymi, a tylko i po prostu: [prawdziwym subiektywnym] interesem pokrzywdzonego). Dodam na koniec, że w odróżnieniu od rolnictwa czy przemysłu, sektor usługowy ma to do siebie, że nie dostaje się konkretnego produktu, przedmiotu o określonej wartości rynkowej, lecz tylko pełniona jest wola klienta: dlatego szczególnie ważne jest wtedy dla kwestii korzystności, by nie został on z pustymi rękami, chudszym portfelem i w dodatku bez dokładnie wypełnionej woli, o co właśnie w usługach najłatwiej. Należy, krótko mówiąc, zadbać o to, by najlepiej w ogóle samo wypełnienie umowy było korzystne (skoro takowa jest, a przecież być jej nie musi), a to z definicji oznacza, jeśli nie korzyść materialną, to "odpowiadanie czyimś [prawdziwym!] wymaganiom, sprzyjanie czemuś [tu zwykle np. czyjemuś stanowi majątkowemu, (prawdziwej) woli itd.]", czyli jest w słowniku odwołanie do czegoś wyższego, pewnych wyższych kryteriów i wyższej(-ych) woli i zamierzeń, które więc przyświecają podpisywaniu dokumentu i rozporządzaniu pieniądzem.) — Co więcej, oszust ma jeszcze lepszy ogląd sytuacji niż jego poszczególni klienci (zresztą, jak należałoby zaufać, wszyscy oni są tacy sami lub 99% jest takich samych, niezadowolonych...), więc tym bardziej jest u niego (3) kompletny zamiar bezpośredni (co do celu w postaci korzyści majątkowej można założyć tzw. współsprawstwo sukcesywne: tzn. tylko jeden ją ma, ale z nim jesteśmy, jak należy przypuszczać, zgadani, bo to jest oficjalnie jakaś "firma" i nawet widziałem kiedyś ofertę pracy) – w tej akurat sytuacji tzw. zamiar oszustwa jest, co rzadkie i może nawet tu zaskakujące, najprostszą z rzeczy do udowodnienia (natomiast należy np. zebrać odpowiednio dużą liczbę świadków, to jest wyzwanie – kwestia więc np. w nagłośnieniu medialnym).] Dziwne, że prawnicy (prokuratura, sąd) uparcie traktują te wyłudzenia od ok. 2002-2004 r. [edit 2017-01-01: chyba już 1992-1993 r.] jako z pewnością "pozbawione znamion czynu zabronionego" (czyt.: legalna sprawa)
i to dlatego nie chcą wszczynać żadnego dochodzenia (ewentualnie mogą też udawać, że nie mają podejrzeń),
co jest niezgodne z zasadami prawa utrwalonymi w orzecznictwie, a nawet w prawie rzymskim i tym, co podobno wyznaje się
w Sądzie Najwyższym, oraz
po prostu jaskrawo sprzeczne z prawem (ale co z tego – nie ma dyskusji!). Otóż bardzo możliwe, że to totalne milczenie o tym temacie, z wyjątkiem
jakichś maleńkich artykulików gdzieś w środku gazety (zupełnie bagatelizujących problem prawa, wyłudzenia w świetle prawa karnego – jakim prawem się tego nie ściga jak przestępstwa!), wynika po prostu stąd, że...
zorganizowano to za namową papieża (który w takiej sytuacji stałby się arcyoszustem dla samej idei, godzącym na rzecz ludzi nieuczciwych w dziesiątki tysięcy tych ufnych i najbiedniejszych na przestrzeni lat, bo jedna agencja to 3-4 klientów dziennie, a agencji było z 10). Szłoby to wtedy w parze z tym wytknięciem fragmentu Pisma Św., który może sugerować, że słynny apostoł
św. Paweł był, jak to się mówi (łac.
pia fraus – ang.
pious fraud), oszustem, oraz z innymi "dokonaniami" i "przesłaniami" tej pielgrzymki, sugerującymi odwrócenie się od tradycyjnego katolicyzmu. Kliknijcie obrazki (zdjęcia ekranu) i sami sprawdźcie – co za totalny zbieg okoliczności u papieża... Spikerzy niechętnie coś o tym mówią, zawsze schodzili szybko z tematu,
jak gdyby przecząc zaangażowaniu państwa, ale jednak nie do końca
(wykręcano się np. gadkami "to nie jest tak, że wszystkiemu winny jest rząd", dużo tego nie komentowano, choć też były sugestie, "czy to aby nie rząd"), teraz (dziś, 2015-10-31) pojedyncza spikerka wyłamała się z tego milczenia i potwierdziła to w tle, wśród innych głosów (zresztą już wcześniej, w latach 2011-2015, padały wielokrotnie teksty w rodzaju "Polacy tacy zerżnięci, polskie kobiety... w sprawie jest
Watykan" – w ogóle nie w tym kontekście i wtedy jeszcze nie pojmowałem tego).
(Odtąd już trwa ta wersja na stałe u spikerów, że to Watykan wprowadził takie orzecznictwo do prokuratur i sądów.) Oto rzekome "meritum" ewentualnej sprawy KARNEJ, "wy kretyni" (i rzecznik konsumentów Małgorzata Rothert uczyła, że tacy bandyci działają "w zasadzie legalnie", a Wirtualna Polska – że "nagłaśnianie to jedyna obrona"):
Na stronie tym oszustwom dawniej poświęconej można nawet poczytać inteligentów, którzy również dali sobie wmówić, że to legalne. Ach, ta chrześcijańska skłonność do brania winy na siebie (jak mi to kiedyś w 2009 w myślach podsunęli – "to też w tej sprawie nie bez znaczenia, że jesteśmy narodem chrześcijańskim"; i aż napisałem coś takiego w ramach maila do pewnej dziennikarki)... Absolutnie nie ma w prawie karnym idei "praw oszusta" czy jakiejś "równowagi" praw, w której on też ma coś do powiedzenia i dopiero sąd przyznaje rację oszustowi lub oszukanemu na podstawie spisanej umowy (jej analizy i podkreślania) – może niechętnie, ale jakoby na mocy prawa w takiej sytuacji "musi". Zupełna bzdura, było to opisane w tym mailu spamerskim – PRZECZYTAJ. Niektórzy tak bardzo w to uwierzyli, tak niegdyś pluli sobie w brodę, że ciężko będzie im uwierzyć w prawdę o zakazie uniewinniania podstępu poprzez konstrukcję umowy (wersja ang.), zakazie w dodatku połączonym z nakazem dalszego stosowania dotychczasowej umowy mimo późniejszych pominięć tematu w jej świeższym sformułowaniu – trudno może oszukanym i pogodzonym z takim swym losem w to uwierzyć, ale właśnie prawo karne, wywodząc się tutaj z idei absolutnej ochrony zaufania, nie dozwala na takie rzeczy, na takie wywalanie pieniędzy w błoto. Choćby nawet "w świetle prawa" (mimo tradycji z Corpus Iuris Civilis i jeszcze wcześniej, od Paulusa, a nawet już 2000 lat temu) sędzia wymyślił (i zgodził się w tym z oszustem), że nowa spisana umowa wyklucza wcześniejszą nieformalną, co jest poglądem błędnym, lub że jej postanowienia jakoś pozbawia znaczenia, to i tak ofiara ma tu oczywiście inne zdanie i trzyma się tego, co jej na początku obiecano; a zatem mogłoby też tu być zastosowane znamię art. 286 §1 KK o "niezdolności do należytego pojmowania przedsiębranego działania". Tak jednak powie tylko obiektywny, uczciwy prawnik, i doradzi ściganie i karanie oszusta z tego paragrafu, ślepego zresztą na pojęcie umowy (udowodnienie czegoś takiemu oszustowi naprawdę jest małym problemem, w świetle takiej liczby ofiar, co najmniej nieświadomych "ryzyka" czy np. takich rzeczy, jak podaż ofert w stosunku do popytu na nie przy takiej cenie; powtórzę zresztą, że były w prokuraturze liczne raporty z działań agencji detektywistycznych, gdzie w nagraniach z ukrytej kamery agentki wręcz przyznawały się, że takich mieszkań nie ma, popadały też wobec klientów w liczne sprzeczności itd.). Co innego porażki w sądach, prokuraturach: te ustawiono na zasadzie prezesów, sekretarek, przestępczych sędziów i prokuratorów, czyli tak, jak i w przypadku składania zażaleń o nieściganie podsłuchu czy stalkingu związanego z Piotrem Niżyńskim – sprawy te są odpowiednio wydzielane z potoku innych i trafiają do sędziów, którzy się dali namówić na wspieranie w tym rządu i, być może, papieża. Proszę spodziewać się w związku z tą tezą tym uporczywszego, wrzaskliwszego brania w obronę zła i nieuczciwości – zupełnie wbrew orzecznictwu. Na tamtej archiwalnej stronie www (przejąłem ją od wcześniejszego właściciela) była nawet skarga, którą proponowałem wysyłać do Ministra Sprawiedliwości, ale właśnie wtedy (jak wielokrotnie podkreślałem) – z precyzją wręcz do pojedynczych dni – politycy PO zaczęli podchwytywać temat... rozdzielenia prokuratury i Ministerstwa Sprawiedliwości, "odpolitycznienia" jej i uniezależnienia. Ta totalna złośliwość polityków potwierdzałaby, że to polityczne, bo że to naprawdę żadne prawo nie jest przyczyną, wyjaśniono już (powtórzę) w tym mailu. Nie uwierzycie pewnie od razu, naiwniacy, ale poczytajcie bez uprzedzeń te uzasadnienia prawne w mailu podane. Choćby nie wiem jak się drzeć, sąd ani politycy nie pomogą, ani nawet prawa nie zmienią (bo i zresztą nie wiem, co by w artykule kodeksu karnego mówiącym o oszustwie trzeba poprawić, zmienić... po prostu nie sposób sobie wyobrazić takiej poprawy, tak jest on dobrze napisany – trzeba by chyba jakiś dziwaczny wyjątek sobie uroić, żeby następnie w odrębnym paragrafie zapewnić, że nie jest on wyjątkiem). Taki stolik, przy którym się siada z masowym oszustem i polemizuje z nim w sprawach prawnych (słuszność obowiązywania zobowiązań, "kto tu miał rację"), a sąd karny przy tym sekunduje, to niewątpliwie nowy wynalazek, obcy naszej kulturze i tradycji. Walka z oszustem to niemal wyłącznie walka o dowody, jego tożsamość czy zdjęcie, bo na płaszczyźnie prawnej każdy czuje niezawodnie, że i czy oszukany został, i nikt normalny tego nie ukrywa, a więc sprawca jest tego świadomy – ba, podąża złą ścieżką, wiedząc, co najprawdopodobniej nastąpi, a więc, że na chwilę otrzymania pieniędzy rzecz (choćby z racji ryzyka, związanego z zejściem poniżej cen rynkowych i wobec tego wielką przewagą popytu nad podażą) jest niekorzystna (chce on tego jako środek do celu). Tymczasem w tej sprawie zawsze pisali jak dotąd uzasadnienie "brak znamion czynu zabronionego" i są inteligenci, którzy to "łykali". Za bardzo utrwalone jest już orzecznictwo, że (nie)korzystność mierzy się rzeczywistymi interesami ewentualnego pokrzywdzonego (i nie wynika ona automatycznie z wywiązania się ze spisanej umowy lub nie: podkreślano, że to nie załatwia sprawy), a z drugiej strony – że błąd wcale nie musi polegać, jeśli jest spisana umowa, na niezrozumieniu jej treści (nie jest do niej przywiązany i ograniczony), co więcej, może być też wszelkiego rodzaju nieświadomością (a zatem element zaskoczenia i bycia zawiedzionym, jeśli powtarza się masowo, już praktycznie łatwo przesądza o oszustwie) – szczegóły w ww. mailu. Później się może jeszcze okaże, co owo (zdradliwe już i tak) "jakby się kto pytał, Franciszkańska 3!" znaczyło... "»Tu« jest ziemia, a nie niebo", panie prawniku (prawo a moralność to w takich sprawach dwie mimo wszystko odległe krainy)! Broń teraz tego jeszcze, bo to może z przyczyn religijnych potrzebne! Ale kompromitacja – choć to może nieliczni odczują i zrozumieją, może nawet inni się z tym pogodzą i się tak szmacić już na wieki będą...
Oto znalezione strony internetowe z wiadomościami na podobny do powyższego temat – które to wiadomości być może prowokacyjnie nagłośniono lub wręcz (w każdym przypadku) wpierw spowodowano, żeby był później materiał odpowiednio się kojarzący (jako zawoalowana aluzja potwierdzająca poniekąd niedowiarkowi, że to prawda):
- http://www.fakt.pl/oszusci-okradaja-emerytow-metoda-na-papieza-jana-pawla-ii,artykuly,425248,1.html (nagłośniono tutaj pojedynczy przypadek),
- http://www.tvn24.pl/wiadomosci-ze-swiata,2/watykan-skazal-polskiego-ksiedza-za-finansowe-oszustwa,488968.html – dotyczy ks. Morawca (z rzymskiej papieskiej(!) bazyliki Matki Bożej Większej – co brzmi zresztą jak biskupie zawołanie Maior Est Deus abpa Hosera, w zestawieniu z zawołaniem Totus Tuus, Maria! Jana Pawła II – mniejsza z tym, ale rzadko zdarzają się wyroki na polskich księży, a tutaj akurat u papieża kogoś skazano). Z Wadowic do słynnych Moraw, czyli krainy w Czechach, od której to nazwy pochodziła zresztą okupacyjna nazwa kraju "Protektorat Czech i Moraw", jest raptem 100 km, czyli innymi słowy Morawy są, w skali całego kraju, w bliskiej okolicy Wadowic. Czy to możliwe, że zorganizowali realny wyrok realnemu księdzu (zapewne "winnemu", ale może na prośbę) tylko na pokaz w związku z inną sprawą? Raczej tak, to możliwe, były precedensy: np., moim zdaniem, kamerdyner Gabriele oraz abp Wesołowski, opisani na blogu we wpisach odpowiednio o Kościele (26/10/2013) i o przykładowej parafii (5/03/2015, w dopisku). Takie skazanie brzmi zresztą jak z jednej strony zapowiedź spodziewanego stawania Kościoła (w razie nagłośnienia sprawy) w obronie uczciwości i sprawiedliwego (stosowania) prawa, z drugiej jak swego rodzaju punkt honoru – bo jedną z nielicznych przecież rzeczy, jakie zapamiętałem o Benedykcie XVI na zasadzie jego osobistego zaangażowania w szpiegostwo (a nie tylko mediów watykańskich), jest jakaś jego uwaga o tym, co jest sprawiedliwe ("dawać człowiekowi to, czego naprawdę potrzebuje"), dokładnie nazajutrz po moim wypracowaniu na ten temat napisanym gdzieś w głębi ww. strony internetowej o tych oszustwach. A zatem można to odczytać jako swego rodzaju próby pokazowego zrehabilitowania się Kościoła ze strony Benedykta XVI i Franciszka.
- kolejne doniesienia z Watykanu, teraz już nieco późniejsze, ale nadal WKRÓTCE PO aluzji(?); tej mianowicie, którą pokazały dwa zdjęcia ekranu (1, 2; por. w Antychryście Nietzschego, opartym m. in. o negowanie wolności woli – choć są tam powtykane, niekiedy mało zauważalnie, chyba wszystkie istotne argumenty ateistyczne – zdanie blisko początku książki o "tej tolerancji i largeur [szczodrości] serca, która wszystko »przebacza«, bo wszystko »pojmuje«" jako... włoskim, czyt.: watykańskim, wietrze niosącym w religijny sposób tę samą myśl – chyba właśnie o takie przebaczenie, oparte o zgodność z prawem, tu w obrazku 2 chodziło; oto tamten artykuł na RV, trafiony niby jakaś odpowiedź na tekst z Facebooka), te zdjęcia zasygnalizowane nad ww. dokumentem umowy. Mianowicie – kolejne doniesienia były o jakimś skandalicznym wycieku dokumentów z Watykanu i szykującym się w związku z tym śledztwem. Zobaczcie: RV listopad (1), RV listopad (2) (porównać z ww. e-mailem-spamem). Poszczególne artykuły łatwo znaleźć na RV: 1, 2, 3, 4 (jest jeszcze pewien "mój", ze mną się kojarzący, akcent, żeby nie było wątpliwości, w tym artykule 4 – a pamiętajcie, że ja swego czasu dużo nerwów straciłem z powodu tych właśnie oszustw, przez jakieś 9-10 miesięcy im to wytykałem na stronie www i nakłaniałem ludzi do interweniowania u polityków, sam zamówiłem zbadanie sprawy nagraniami z ukrytej kamery z udziałem różnych osób oraz odpowiednie raporty, od 3 agencji detektywistycznych, poza tym dlatego chyba rozdzielili prokuraturę od rządu: otóż tym akcentem są pierwsze słowa artykułu, bo to parafraza tych słów z pierwszych akapitów I encykliki Franciszka, które mu wytknąłem w tekście na zielonym tle, edit 2015-10-14, tych o siostrze Nietzschego). Wyglądało to jak jakaś kolejna(?) watykańska prowokacja, po tej z kamerdynerem ("VatiLeaks") i licznych innych [edit 2015-12-20: zob. też świeża sprawa Wesołowskiego, w II dopisku pod tekstem].
- zwracam też uwagę na dziwną postawę rządu Tuska wespół z mediami. Wymienię 4 fakty. Nie tylko (1) właśnie wtedy ogłosili (swoją drogą zamieszczoną podobno w ich jakimś tam archiwalnym programie wyborczym) pilność rozdzielenia prokuratury i Ministerstwa Sprawiedliwości, gdy zabierałem się do nasyłania ludzi na nie ze skargami e-mailowymi (a przecież rząd odpowiada za wykonanie ustaw, zlekceważenie skargi może być niedopełnieniem obowiązków); nie tylko (2) wkrótce później strasznie walczyli z dopalaczami, czyli cwaniactwami słynnymi z tego, że są "na granicy prawa" ze wskazaniem wręcz na to, że legalne (więc OK, zróbmy ustawę, która w nie uderza), natomiast nijak nie zechcieli walczyć z oszustwami mieszkaniowymi, choć pieniłem się bardzo w tej sprawie na mym ekranie, w prokuraturze i w Internecie (to wręcz na jakąś demonstrację poparcia rządu zaczęło wyglądać: na świadome unikanie zniszczenia złych firm). Media nagłośniły też bardzo, jakby w ślad za moim gniewem, (3) temat jakiejś strony Pobieraczek.pl(?), gdzie ludzie tracili raptem jakieś kilka zł na SMS-y (zupełny drobiazg!) – aż całe poruszenie polityczno-medialne w tej sprawie powstało, żeby tylko było możliwe karanie za to i zwalczanie procederu. A to przecież tylko kilka złotych od każdego. Wreszcie (4) – rząd Tuska zderegulował zawód pośrednika, tzn. uniezależnił pośredników od rządu w tym sensie, że w ogóle przestały istnieć państwowe licencje(!!), a zatem także i odpowiedzialność zawodowa wobec odpowiedniego ministerstwa, możliwość utraty licencji w razie nieuczcwości oraz, przede wszystkim, sama możliwość poskarżenia się Policji na to, że ktoś bez uprawnień pośredniczy. (Pośredniczeniem wg ustawy był ciąg działań prowadzących [jakoś] do zawarcia przez strony umowy najmu, czyli też to powinno się zaliczać, bo ewidentnie po to się wyszukuje oferty, że ktoś chce coś wynająć – jest nawet klauzula w umowie z oszustem, że tylko do użytku osobistego ma być oferta. Być może też w tej sprawie Policja usiłowała, niesłusznie, wmawiać ludziom, że te bez licencji działające firemki usytuowane w prywatnych mieszkaniach mają prawo robić to, co robią.) Otóż podejrzewam, że rząd CHCIAŁ TYM UWOLNIĆ – jakże licznych – funkcjonariuszy od popełniania przestępstw polegających na sabotowaniu sprawy o wykroczenie, mianowicie wykroczenie nielegalnego pośrednictwa, choć tak czy inaczej pozostaje to przestępstwem pomocnictwa w udziale w grupie przestępczej (ale tu z kolei należy liczyć na sąd, że się wstawia, na jakoby brak dowodów wyłudzenia itd.; natomiast lekceważenia dosyć oczywistego zarzutu nielegalnego pośrednictwa trudniej bronić). Zapewne więcej ludzi słyszało o tym, że aby być pośrednikiem, trzeba mieć licencję, niż się zorientowało, że ich oszukano i że powinny tu być spore szanse na skazanie, a sprawa nadaje się na Policję. – Dodam jeszcze, że w moim przypadku policjant prowadzący sprawę Arkadiusz Bień – mimo załączenia opasłych akt z, powtórzmy, m. in. nagraniami z ukrytych kamer detektywów i raportami z licznych agencji detektywistycznych – na pierwszym i jedynym spotkaniu (na chwilę przed tym, jak mnie przesłuchano i wręczono pouczenie o prawach, hurra!, pokrzywdzonego – nigdy już więcej czegoś takiego nie dostałem w żadnej sprawie...) rzucił coś w rodzaju "chciałbym Pana jeszcze przesłuchać i możliwie szybko tę sprawę zamknąć", co już z góry brzmiało (w świetle dostarczania dowodów) na celowy przekręt, mataczenie, "ukręcanie łba sprawie" – przecież chyba nie ze strony pojedynczego gliniarza, ale odgórny, bo trudno to sobie inaczej sensownie wyobrazić (po co miałby być tak głupio odważny, skoro ryzykuje karierą, pieniędzmi i wolnością, a kierownicy są przeciwko niemu?). A zatem "pachnie na kilometr przekrętem i ideologiczną wręcz jawną niechęcią, odrzuceniem szansy, marzeń o jakimkolwiek tu w ogóle wyłudzaniu" – oto mój dodatkowy, piąty zarzut i powód do podejrzeń. Ze 2 miesiące zbierałem przecież dowody z pomocą detektywów i pisałem donos (jakoś od marca do maja 2009). Prawnie zupełnie nie ma podstaw do przyznania racji odnośnie rzekomej "legalności" temu gliniarzowi i jego prawnikom, czyli prokuratorom, to jest zupełnie pewne. Dochodzenia można odmówić z powodów podanych w kodeksie, z których żaden tu nie miał miejsca; w Polsce i w większości Europy nie panuje anglosaski system opierania się na precedensach (porównajcie z paremią wyrytą na Gmachu Sądu Najwyższego: non exemplis, sed legibus iudicandum est – należy orzekać na podstawie ustaw, a nie naśladować wcześniejsze rozstrzygnięcia), zresztą w tym konkretnym przypadku (ściśle tych umów) spraw żadnych na wokandzie na pewno nie było, nie było mitycznych "wcześniejszych rozstrzygnięć", bo na pewno tak bardzo to kryto; nawet gdyby panował system, któremu przeczy Sąd Najwyższy (bo "reguły nie tworzą prawa, lecz się z niego wywodzą"! non ex regula ius sumatur, sed ex iure quod est regula fiat), to i tak zgodnie z 2000-letnią tradycją należy orzekać, że może tu być wyłudzenie... Wiadomo: zwyczaj jest najlepszą wykładnią prawa (optima est legum interpres consuetudo). (Przywoływane tu paremie to wprawdzie nie prawo, ale coś o tyle ponad prawem stojącego, że wspólnego dla wszystkich prawników jako to, co im się wpaja na studiach: spuścizna ok. 1900-letniej tradycji.)
Jako wskazówka w razie, gdyby powyższe okazało się prawdą, a ktoś chciał w tej sprawie bronić dobrego imienia religii katolickiej, podpowiadam od razu, że być może mogą też istnieć w Watykanie inspirowane na wysokim szczeblu oszustwa w procesach beatyfikacyjnych i kanonizacyjnych, a zatem niekoniecznie o sprawy teoretyczne czy o prawdziwość samej religii mogło chodzić (hurra!), choć to w sumie rzecz powiązana, łatwo zwątpić – najlepsze argumenty wrogów nie są wcale głupie. (Być może to właśnie – temat nieuczciwie wprowadzanych świętych i kłamania wobec własnych kapłanów i wiernych – chciały media typu Onet zasugerować, gdy swego czasu, niewiele jeszcze rozumiejąc, bardzo zajmowałem się oszustwami mieszkaniowymi, redagowałem N wersji jakiejś petycji do Ministerstwa Sprawiedliwości, którą ludzie mieli wysyłać, itd.: otóż to wtedy właśnie, w tych kilku czy 10 miesiącach, w Onecie podsunięto mi jakiś świeżo zrobiony artykuł o tym, czy aby ktoś tam nie popełnił "oszustwa naukowego". Inna przecież ważna sprawa, zwróć pan uwagę.) Jest to o tyle prawdopodobne, że codziennie doświadczenie potwierdza każdemu, że cuda się raczej nie zdarzają i Bóg nie interweniuje w celu forsowania prawa moralnego czy tego, "by tak ogólnie dobrze się działo", "by dawać wskazówki" – niby, być może, wg jakiejś najwyższej a wiecznie nieuchwytnej, nieujętej prawami przyrody, inteligencji (która zatem w filozofii chrześcijanina wierzącego w Opatrzność reprezentuje pewną przyczynowość a nie tylko głupi przypadek). Tymczasem jednak każdy nowy święty to nowy cud, może nawet przy samej beatyfikacji ("ten jest już w niebie") tego potrzebują. Osób (może nawet z innych krajów!), które modliły się do np. Jerzego Popiełuszki, gdy ten nie był nawet jeszcze błogosławionym, jest może jedna na 10 tys.; większość albo się modli Ojcze Nasz, Zdrowaś Mario, albo w ogóle, to jest ponad 90%, niektórzy jeszcze mówią litanie, to byłoby 99%, a żeby trafić na takiego egzotycznego jeszcze nie świętego z obcego może kraju trzeba by się zmieścić może w 1% tej reszty (a więc jedna setna jednej setnej), zgrubnie rzecz szacując. To jest wstęp, a z drugiej strony niezależnie tylko 1 na 100 tys. osób doświadcza cudownego uzdrowienia z nieuleczalnej choroby, bo 1 na 100 w ogóle jest tak ciężko chora, że grozi śmierć, a z tego może 1 na 1000 ulega cudownemu uzdrowieniu (gdyby to nie było 0,1% tylko często, nie nazywalibyśmy przecież tego cudem). Tego typu prawdopodobieństwa, niezależne od siebie, się mnoży, czyli wychodzi 1 na 100.000 ma cudowne ozdrowienie, 1 na 10.000 wyznawał świętość czy wstawiennictwo Jerzego Popiełuszki, więc łącznie 1 na miliard mógłby się nadawać do takiego procesu beatyfikacyjnego. Katolików jest w sumie 2 mld. na świecie. Po prostu bardzo prawdopodobne, że takie cuda się nie zdarzą – Watykan mógłby próbować fabrykować pierwotne diagnozy u lekarzy, ale kto wie. Być może o to też chodziło (spójrzcie na przypadek ks. Pap-czyńskiego, który dopiero za czasów późnego Jana Pawła II i, ostatecznie, Benedykta XVI – tych jakże "krystalicznie czystych" w sensie bezgrzeszności papieży – został błogosławionym od... ochrony życia, czyli nota bene jednego ze sztandarowych haseł Kościoła ostatnich dziesięcioleci, o którym on trąbi bezustannie; w rzeczywistości ów ksiądz "to tylko pi-ar"? [z zakonu pijarów; ale i ang. PR, Public Relations, często w sensie zakłamanego dobrego prezentowania się, np. rządu]). Proszę porównać to podejrzenie o tajnym wpływaniu na szpitale z licznymi zabójstwami czy samobójstwami szpitalnymi, o których mowa na blogu, i moimi fałszywymi hospitalizacjami – z 6 doktorów uznało mnie za chorego psychicznie, choć to bujda i z korupcji wynika, może i z posłuszeństwa papieżowi. Ciągle też jeżdżą za mną ambulanse. Proszę nie brać tego za oskarżenie (pomówienie czy delikt cywilny), bo to tylko podsuwana uparcie przez spikerów insynuacja (pogląd polegający na podejrzliwości) dotycząca spraw publicznych, zresztą żaden niesprawiedliwy (niezgodny z prawami człowieka) wyrok sądu nie usunie tych treści z Internetu, co najwyżej nie będą czytane, do której to niesprawiedliwości już i tak przywykłem.
Jeśli chodzi o jeszcze inne słowa spikerów, które by jak dotąd mogły właśnie o tym oszustwie mieszkaniowym mówić, a ja ich nie pojmowałem i interpretowałem jako byle bezsens (może do podciągnięcia pod inne znaczenia, np. przenośnie "niby to tylko WAT winny!", "niby to tylko PO!" itd. – właśnie tak tego używano, jako wyjątkowo ironiczne określenie na błędne poprzestawanie na małym), to najbardziej do tego pasują natarczywe słowa, jakieś nawet parę tysięcy razy powtórzone, "Cały »wydział« Jest w Sprawie!!" (porównać z fragmentem stenogramu z Prokuratury Rejonowej Warszawa-Ochota, która też może o zmowie milczenia pomyślała: "jest sprawa na twojej uczelni, też robi sceny..."). Istotnie, na Wydziale Elektroniki Politechniki Warszawskiej sugerowano mi nieustannie, gdy tylko temat u mnie powracał (np. w monologach w mieszkaniu, które się zdarzały ze względu na problemy z myśleniem po cichu – bieżący wpływ spikerów), że zamknięcie tej sprawy o oszustwa to błąd i że postarają się już więcej tak nie robić. (Ja nie wiedziałem, co zrobiono z moim zażaleniem do sądu, myślałem, że może rozliczono się z oszustami; tymczasem w rzeczywistości sąd uznał moje zażalenie, czyli przyznał, że prokuratura niesłusznie zamyka sprawę, bo jest uzasadnione podejrzenie popełnienia przestępstwo, to JEST przestępstwo a nie coś legalnego, bez względu na to, że w takim akurat błędzie, tj. jaka jest treść umowy, klient nie był, tym niemniej następnie organy ścigania zlekceważyły wytyczne sądu, co jest przestępstwem, i zaraz sprawę umorzyły — w dniu +1, miesiącu -1 względem przyszłej a planowanej już od czasu jej narodzin daty śmierci mej cioci, w roku -2 względem tego morderstwa: to są właśnie takie typowe transformacje dat w "grupie watykańsko-mass medialnej"!) Otóż, najprawdopodobniej, telewizja wyjaśniła Politechnice, że to (podobno) dzieło papieża. Prawo swoje, Paulus (największy rzymski prawnik Paweł) swoje, o umowach, ale papież przedstawiał się Jam Paweł II, z rzymską dwójką, a tak w ogóle to Paweł u Nietzschego to oszust – spójrzcie na inne ezoteryczne sprawy w tej pielgrzymce (powyżej na zielonym tle) i je powiążcie... Ciekawostka, bo nawet ów "problem nieba" (też swoją drogą wiążący się powyżej z Pawłem) tu wychodzi – proszę, co poparto:
- w pierwszej, ustnie przekazywanej wersji to [mieszkanie, "mieszkań wiele", "niebo"] było;
- w drugiej [już spisanej, 'wyedukowanej'] teraz już tego nie ma – pominięto;
- podpisałeś się pod tym, zgodziłeś się na to – twoja wina, głupcze!...
Tak się to pięknie łączy ze wszystkim innym tutaj (ideowo i czasowo); tak naprowadzały na to od dawna słowa spikerów i postawa uczelni (która i prawników też zatrudnia), choć może teraz się nie przyzna, że po prostu mam rację; tak nawet do dziś już konsekwentnie to spikerzy TV potwierdzają, a mrugnięciami okiem też media watykańskie, wreszcie nawet i sama, od dawna utrwalona, postawa mediów polegająca na przemilczeniu tego jakże ważnego problemu w prokuraturach i sądach (Tusk aż zrobił temat zastępczy dopalaczy, w ogóle to dziesiątki tysięcy oszukanych nabito w butelkę) – że dla mnie jest już praktycznie pewne, że za wykreowaniem i ochroną tych oszustw stał sam Jam Paweł II – nawet jeszcze za tą ich formułą "w drugiej, oficjalnej wersji, już tego nie ma". Wygląda mi to na drwinę z pewnego znanego, powtarzanego jak zepsuta katarynka, tematu (popularnego zapewne zwłaszcza niegdyś w XIX w., gdy jeszcze nie tak dobrze, jak dziś, było – ale do dziś niektórzy może pod wpływem starej literatury i rozmówek rodzinnych w tym trwają), że jakoby "jeśli religia upadnie, to już koniec z moralnością", "bardzo złe konsekwencje moralne będą, więc lepiej nie": dobrze, kochani, aż wam to, co jest, pogorszę, żeby naprawdę tak było – żebyście sobie ten swój skarb, jedyny w miarę przekonujący argument za słusznością religii, zachowali!... Aczkolwiek, powtórzę, to jest prędzej drwina z głupich antyateistycznych argumentów niż poważne zalecenie, by odtąd tak oszustwa traktowano. Polecam tę kwestię zapamiętać. Wchodziłaby ona w nurt zwracania uwagi na tzw. pia fraus, "pobożne oszustwo" (tzn. wprowadzone w, z dzisiejszej perspektywy, może szczytnym celu, w każdym razie w sprawach religijnych) – już przecież ów filozof Nietzsche pisał nieraz o tym temacie, np. tak: "Oto wielki, niesamowity problem, którym najdłużej się zajmowałem: psychologia »ulepszaczy« ludzkości. Wstępne zrozumienie tego problemu umożliwił mi drobny i w istocie nieznaczący fakt, fakt tak zwanej pia fraus: pia fraus, dziedzictwo wszystkich filozofów i kapłanów, którzy »ulepszyli« ludzkość. Ani Manu, ani Platon, ani Konfucjusz, ani żydowscy i chrześcijańscy nauczyciele nigdy nie wątpili w swe prawo do kłamstwa. Nie wątpili również w zupełnie inne prawa..." (Zmierzch bożyszcz, rozdz. "Poprawiacze ludzkości", 5, wersja on-line). Biorąc pod uwagę, że papież zechciał być może popularyzować Nietzschego moją osobą, mogło mieć to oszustwo głębsze podłoże, poza samym powiększeniem skandalu i przez to zmniejszeniem szans na ujawnienie.
Dodatkowym potwierdzeniem zaangażowania w problem, ze strony samego Jana Pawła II, mogły być jego słynne jasnowidzące ostatnie słowa "pozwólcie mi odejść do Domu Ojca" – gdyż, co może istotne dla jego zrozumienia, w Piśmie Św. to ostatnie pojęcie pada tylko w Nowym Testamencie, zawsze w zbitce "dom Ojca mego" i w ogóle chyba tylko dwa razy: po pierwsze, "W domu Ojca mego jest mieszkań wiele. Gdyby tak nie było, to bym wam powiedział. Idę przecież przygotować wam miejsce" (J 14:2); po drugie, "Do tych zaś, którzy sprzedawali [jakże ulotne!] gołębie, rzekł: «Weźcie to stąd, a nie róbcie z domu mego Ojca targowiska!»" (J 2:16). Mówi to samo za siebie, zwłaszcza ten pierwszy cytat, z "wieloma mieszkaniami" (bo, istotnie, jest w tej spisanej umowie jakieś odniesienie do tego, co klienta interesuje – jest "baza informacyjna" w §2 pkt b i nawet od tego się kontakt z "firmą" zaczyna, ale zaraz następuje dziwny "wniosek" klienta z tego faktu: "w takim razie pora przygotowywać oferty", "przygotować [różne] mieszkania dla klienta" – i dokładnie to oszukańcze biura później robią, a ze skontaktowania klienta z właścicielem taniego rarytasu szybko się wykręcają, jeśli się ich o to pyta). Zaś padające wcześniej słowa "gdyby tak nie było, to bym wam powiedział" mogą się równie dobrze odnosić do znamiona ustawowego oszustw pt. "wyzyskanie błędu" (zresztą błąd to nie tylko mylne twierdzenie, czyli urojenie, ale może to być też nieświadomość – i też jej wyzyskiwać nie wolno tak, by aż klient był stratny: zdecydowanie więc, jak widać, nie trzeba stricte kłamać, by popełnić wyłudzenie). Co do drugiego cytatu, to przecież gołębie sprzedawane przed świątynią to ptaki, o ile są żywe, łatwe do spłoszenia, ulotne – takie też są oferty tych "biur nieruchomości", prymitywnych i zorganizowanych w mieszkankach. Płaci się 240 zł i oferta znika – nie dadzą nawet nru kontaktowego, tylko będą opowiadać "fakty" o właścicielu: jest na delegacji/za granicą/już zdążył wynająć/zrezygnował/jednak woli komuś sprzedać, a nie wynająć/nie można się dodzwonić itd. Oba więc cytaty, jak widzimy (a są to jedyne cytaty z tym pojęciem dotyczącym, jak w Nowym Testamencie, Boga), świetnie pasują: czyżby to jakiś teolog obmyślał?... Stąd też jeszcze jedną ilustracją tego dziwnego wyskoku intelektualnego, jakim są te oszustwa i ich "legalność", podobną zresztą do powyższej napisanej na różowo, jest dwuznacznik (bo odnosi się też do głoszonego w Ewangeliach nieba, królestwa niebieskiego): "«dom Ojca» wskazuje nam na udział Kościoła w oszustwach". Jan Paweł II? Na związek z oszustwami wskazywał, oprócz ostatnich jakże jasnowidzących słów papieża: "Pozwólcie mi odejść do DOMU OJCA!", także ten sam dzień śmierci rozpatrywany kalendarzowo: 2. kwietnia 2005 r., był bowiem, jak już wspomniałem, dniem pontyfikatu nr 9666, co sugeruje oryginalną, jak na papieża (bo to chyba on sam sprowadził, jeśli wolno mi ocenić rzecz całościowo), "zażyłość z diabłem"(?!) – bo symbol tego ostatniego to, wedle Apokalipsy, 666. Otóż diabeł to wg Chrystusa "kłamca i ojciec kłamstwa" (J 8:44), jest to nawet jedna z głównych podstaw uznawania wszelkiego kłamania za grzech w chrześcijaństwie – i podawania tego za bezpośrednio znany pewnik. To by wyjaśniało, jaki jeszcze sens taka dziecinna pozornie zagrywka, udawanie jakiegoś satanisty, mieć mogła. Na pewno w każdym razie wymyślił te wyłudzenia jakiś (dziwny) znawca Pisma Św., bo Biblii ze skorowidzami pojęć, i to w dodatku pojęć dwusłowowych, nikt nie sprzedaje; a tu tak świetnie dobrano temat ("dom Ojca" – bardzo rzadkie pojęcie), jako przedmiot ostatnich słów umierającego oraz zarazem poniekąd aluzja do oszustw, że KAŻDE w ogóle jego wystąpienie z Biblii się z tym konkretnym złem, patrząc w kodeks i w umowę, w pełni kojarzy (powyżej wymieniono wszystkie 2 wystąpienia). Ostrzegam jeszcze przed spodziewanym TAJNYM PLANEM CZY TEŻ NADZIEJĄ HIERARCHÓW KOŚCIOŁA i decydentów sądowych, zmierzającym do tego, by Jana Pawła II wybawić od winy twierdząc, że oszustw tych i tak nie da się ukarać (wraz z przypisaniem ich sprawcom udziału w gangu), a to tym razem "z przyczyn dowodowych". Bardzo w to wierzy ta mniej niemądra część motłochu "pogodzonego z losem" w tej sprawie, tego ludu przyznającego słuszność Policji. To nie jest sprawa "trudna dowodowo", "na pewno przegrana przed sądem tak czy owak" (lub na przykład sprawa, która jakoby "POWINNA być przegrana, gwoli moralności, z powodu konieczności bycia bardzo delikatnym i obniżenia odsetka błędów, normalnie koło 10%, do jednej milionowej; z powodu konieczności uzyskania jakiejś surrealistycznej pewności stuprocentowej, wiedzy sądowej absolutnie pewnej, na którą nie da się wymyślić nawet głupawego czy dziecinnego haka"; zawsze przecież bywają takie haki, np. ktoś ci to wszystko zaimputował pod hipnozą/w Matriksie i się dopiero właśnie obudziłeś itd.) – przestrzegam przed tym wszystkim: bo choć teoretycznie nie ma racji ten, kto oszusta uniewinnia w świetle takich dowodów, jakie ja proponuję, dowodów przekonujących bez względu na jego możliwe ścieżki obrony, to tak czy inaczej źle inspirowane (np. finansowo i/lub politycznie) sądy mogą chcieć ich uniewinniać, z jakiegokolwiek już wtedy pretekstu, po to, by móc następnie mówić: "takie oszustwa to swoiste fatum, które i tak by się rozwinęło; ukazują one słabość naszego systemu prawnego, która istnieje i tak i na którą na pewno ktoś by prędzej czy później wpadł; [hipotetyczny] Jan Paweł II tylko przyspieszył to, co i tak by nadeszło". Nie dawać posłuchu takim tezom! – z przyczyn wyjaśnionych w dłuższym szarym fragmencie na początku tego bloku tekstu (niniejszego bloku o oszustwach charakteryzującego się białym tłem strony) – jest tam, na szaro, przedstawiony w zasadzie kompletny dowód wystarczalności tego, co jest proponowane do umieszczenia w oskarżeniu, w tych pogrubionych punktach (1), (2), (3). Jako Minister Sprawiedliwości obdarzony realnym wpływem na kształt systemu prawnego nie pozwoliłbym sądom tak wyrokującym (składom sędziowskim tak wyłonionym) reprezentować Rzeczpospolitej Polskiej i utrzymywać się z jej budżetu – TAK, ZADBAŁBYM, BY W TEJ SPRAWIE UNIEWINNIENIA BYĆ NIE MOGŁO. Wynika to z konstrukcji umowy i sposobu podejścia do klientów: kto tak funkcjonuje, ten niech się bardzo boi zakrzyczenia przez świadków. Ja nie mam przesadnie wyśrubowanych skrupułów i niech sądy ich też nie mają – koniec, kropka. Sądowi Najwyższemu co do zasady wystarcza do skazania 1 dowód, jeśli dobrze pasuje on do sytuacji; bywały tam wygrywane przez prokuratury sprawy typu np. skazanie na współudział w zabójstwie na 15 lat na podstawie zeznania 1 (słownie: jednego) świadka, któremu sam taki oskarżony pewnie jeszcze przeczył... Co z tego, że "słowo przeciwko słowu", skoro tamten niewiniątkiem nie był, a może im coś wywoływało wrażenie, że mógł być jakiś jeszcze drugi zabijaka. Nawet później, po 10 latach, ten oskarżający świadek (wspólnik w zabójstwie) przyznał (nagłaśniając to chyba nawet), że kłamał i że wkopał tamtego fałszywie, ale Sądu Najwyższego to nie przekonało. Nie przesadzajmy więc z wrażliwością, bo w ogóle sądzenie to nie jest zadanie dla ludzi o miękkim sercu, lecz chodzi w nim głównie o wywieranie kształtującego wpływu na kształt społeczeństwa, rynku itd. (tzw. cel kary o nazwie "prewencja ogólna"). Tutaj przypomnę jeszcze te dowody, które stronę wyżej na szaro zaproponowałem: możliwie najliczniejsi świadkowie oskarżenia, czyli pokrzywdzeni (miło by było, gdyby byli jacyś w ogóle z kolejnych dni, chciałoby się doprowadzić do sądu jeśli nie 90%, to chociaż np. 40-60% klienteli z przykładowych kolejnych dni), oraz odpowiednie ekspertyzy znawców rynku wynajmu nieruchomości na temat jego cen, podaży itd. Przestrzegam przed politykami, którzy ewentualnie doprowadzą sprawę do sądu, w co raczej wątpię, ale to tylko pod warunkiem, że wstępnie się dogadają z nim, by przegrała. Tacy politycy mogą być w PiS, zresztą sprawa prosi się o nagłośnienie medialne i wtedy też będzie mnóstwo świadków. [zwiń cały fragment o oszustwach]
[edit 2016-01-27] Parę miesięcy temu uświadomiłem sobie (pod wpływem sprawy Wesołowskiego oraz spikerskiego przyznawania się do sprawy ciotki), że to najpewniej Watykan jest zamieszany w liczne zbrodnie z trupami – jest to opisane w dopisku pod wpisem na blogu o Smoleńsku, zaś osobny wpis powstał później jeszcze na temat śmierci Blidy – natomiast dziś zrozumiałem, że pierwsze zabójstwo(-a) miało miejsce już za Jana Pawła II i za rządu SLD. [rozwiń fragment...]
Watykan wprawdzie, być może, jest zamieszany w zabijanie już od czasów Gagarina, jak mówią spikerzy
("żyjemy w epoce »po Gagarinie«") [chyba już wcześniej w 1914 "mógł" być zamieszany w zabójstwo arcyksięcia Ferdynanda], ale... To chyba bardzo nietypowe, jeśli papież – i to nawet obwołany świętym (choć był już taki
Paschalis I, święty podobno z torturą i zabójstwem na sumieniu) – zabija przypadkową, praktycznie nieznaną sobie osobę? A mogło tak być w przypadku
mojej koleżanki. Mianowicie gdy po 6 latach nauki w szkole muzycznej, wśród elitarnej młodzieży, przeniosłem się do zwykłego rejonowego gimnazjum w
Warszawie na ul. Andriollego – w związku ze świeżo wchodzącą wtedy w życie reformą edukacji – zadbano o to, by jedna z osób chodzących ze
mną do klasy była wtajemniczona w sprawę podsłuchu. Oto fakty z mego życia, a później przyjdą dowody faktów i uprawdopodobnienia tego, że ją zabito
(zresztą sama śmierć osoby tak młodej i z tak dobrze dobraną i dającą do myślenia datą urodzenia jest strasznie przecież
podejrzana):
- Już w wieku moich ok. 7-8 lat (czyli na wiele lat przed tą sprawą, choć też za rządów lewicy) miał miejsce taki oto incydent w 4 oczy,
zapamiętany zresztą przez spikerów: wracając raz do domu, strasznie korciło mnie, by dotarłszy na miejsce zapytać matkę "mama, co to znaczy
»wróg«?". Było to o tyle nietypowe, że od lat umiałem czytać, ba, nawet zajmowałem się programowaniem komputera, a nawet
programowaniem w trudnym języku assembler i w razie takich problemów zawsze po prostu sięgałem po słownik. Z matką zaś rzadko rozmawiałem. W dodatku samo
natężenie i emocjonalne naładowanie poprzedzających to przy dochodzeniu do mieszkania myśli – o ile mogę to jeszcze dziś pamiętać – wydaje się
sugerować, że mogło to być podsunięte mi podprogowo. Zresztą swego rodzaju znakiem jest i to, że zapamiętali to spikerzy.
- Przenieśmy się teraz do czasów mej I klasy gimnazjum, czyli do roku 1999, gdy miałem 12 lat. Do klasy wówczas dostała się ze mną niejaka Agnieszka
PIOTRowska, urodzona 1. stycznia mego rocznika 1986 (dodatkowego smaczku nabiera to w zestawieniu z moją mamą, która
urodziny ma 2. stycznia, choć nie musicie mi w to akurat wierzyć). Dowód jest na nagrobku...
Zauważcie, pochowano ją na cmentarzu w Starej Miłosnej, a więc w Warszawie, ale odległej od Bemowa i mego gimnazjum (dzielnica: Wesoła) – tym bardziej
to dziwne i tym bardziej wskazuje na to, że ją ściągnięto do mego gimnazjum (zaczepka policyjna? np. w liceum chodziłem do
klasy, dla odmiany, z Jarosławem Kaczyńskim) w związku z jakąś szczególną sytuacją (czyt.: śledzeniem mnie). Może dostała nawet podsłuchowy
telefon?... Może na to wskazywać jej przezwisko "Piratka", które łatwo skojarzyć z pirackim dostępem do podsłuchu (w tym samym sensie mówi się np. o
pirackich kopiach płyt CD), a także to, że spikerzy sprawili, iż ja sam nazywałem ją, nic jeszcze o podsłuchu nie wiedząc... "Agusia P." (zaś jej nazwisko
kojarzyło mi się przede wszystkim z zabójcą Popiełuszki
– co ciekawe, nawet kilka tam tego typu nazwisk było). Najwidoczniej była wybrana z bazy PESEL – bardzo to pachnie metodami, jak mniemam,
Watykanu (nawet swoich kardynałów dobierają po nazwisku).
- Miałem kilku kolegów w gimnazjum, gdzie zresztą do klasy uczęszczało ponad 30 osób, z czego chyba ponad 20 to były dziewczyny. Jednym z nich był
Grzegorz Wesołowski i on mnie wstępnie poinformował o tym, jak do mnie koleżanka podchodzi (która zresztą rzadko jakiekolwiek słowo ze mną zamieniła):
podobno obgadywała mnie, pogardliwie traktowała, w związku z mym przezwiskiem z podstawówki (w gimnazjum byłem raczej Blejd, choć tego też używałem) mówiła
np. [ten] "Siwusia do podcierania dupy"... Co ciekawe, była to też kolejna wskazówka na związek z podsłuchem i jego starością (porównaj: słowa Jana Pawła II, na temat
"od kiedy", wypowiedziane i nagłośnione w dniu śmierci koleżanki – kojarzą się też z "liściem na głowie"), czego ja oczywiście wtedy w
ogóle nie rozumiałem: przecież w wieku jakichś 5-6 lat, gdy mama gadała o papieżu, ja raz rzekłem (może podpuszczony przekazem podprogowym!), że kojarzy mi
się z papierem toaletowym czy coś takiego, za co ta mnie chyba zganiła – zrobiło się z tego takie pamiętne zrównanie (bo do dziś pamiętam,
że coś takiego było): "papież" = "papier toaletowy" [a kliknijcie też podkreślony odnośnik powyżej! "papież" –
"szkaplerz", trafne, no, chyba że jestem kłamcą]... Tak czy owak, w związku z tymi doniesieniami od Grzegorza Wesołowskiego oraz zapewne i podprogowymi
manipulacjami, ukształtowało się we mnie podejście do niej jako swego rodzaju wroga, z którym ja – bardzo uzdolniony programista – będę próbował jakoś
walczyć i "odwdzięczać się" (np. końmi trojańskimi: to takie podrzucane ofiarom programy, które powodują problemy). W tej
sprawie naszego konfliktu, czy wpajanego mi konfliktu, będziecie musieli zaufać mnie i świadkom z gimnazjum (i może jeszcze komuś), a myślę, że sporo kolegów i
koleżanek jakieś słówko o podsłuchu słyszało dzięki tej dziewczynie.
- Po zakończeniu gimnazjum i moim pójściu do XLV LO im. Romualda Traugutta w Warszawie okazało się, że dostał się tam też Grzegorz Wesołowski. Co dalej?
Może jeszcze w gimnazjum, a może już w liceum mieliśmy dostęp do skrzynki pocztowej tejże Agnieszki Piotrowskiej, której adres podał mi tamten kolega, tak, iż
ja i on mogliśmy czytać jej maile (metoda: phishing, przyszło oryginalne hasło). Ponadto dalej trwało, zaczęte w gimnazjum, powolne planowanie w
myślach (chociaż od czasu do czasu!) jakiegoś niszczenia jej komputera... tego typu myśli być może nasyłano i minimalnie się nawet takimi możliwościami
programowymi interesowałem ("Killer": badałem np. możliwość blokowania dysku tak, że będzie bezużyteczny i nawet do sformatowania się nie będzie nadawał;
zmienianie FLASH BIOS, wszystkich modeli dostępnych na rynku; itp.). Nie była to jakaś kluczowa rzecz w moim życiu i obsesja, wręcz przeciwnie, latami to
się ciągnęło w jakichś tam mrzonkach na temat przyszłości.
Dziewczyna ta następnie zmarła jako 17-latka po I klasie liceum w wypadku polegającym na tym, że wracała ze swym chłopakiem z jakiejś wycieczki i wpadła w poślizg przy wyprzedzaniu. O
wypadku i wycieczce mówił już Grzegorz Wesołowski (on później zresztą raczej się okazał niewierzący, np. na lekcji religii; wyskakiwał też do mnie z tekstem
z, niejakiego, kojarzącego się przecież z piosenką o liściu na głowie, Sienkiewicza: "prawda li to? jako Bóg w niebie..."), natomiast dziś właśnie
znalazłem jeszcze Gustawa Breika z tej samej klasy na Facebooku (notabene też dziwna postać, bo miał na początku imię Mahmud) i on mi to dodatkowo opisał,
mówiąc, że był poślizg przy wyprzedzaniu. Ja w odróżnieniu od nich nie miałem żadnych kontaktów w telefonie, natomiast podobno Agnieszka była popularna i
mogę to zrozumieć, że się dowiedzieli. Otóż TAKIE DZIWNE I PRZESADNE POŚLIZGI POTRAFIĄ BYĆ, JAK SIĘ OKAZUJE, SPRAWĄ TEJ CAŁEJ TELEWIZYJNEJ MAFII
MIĘDZYNARODOWEJ – prześladowało mnie to nieraz, o czym już pisałem na blogu; tylko któż się wczytuje w te moje zapiski, np. z wyliczonymi
zabójstwami?... Zobaczcie tutaj listę morderstw, wraz z jej punktami: o poślizgach oraz o
rodzinie Bergoglio (czasowo związanej z pielgrzymką do Korei, a to z nią się przecież dzielnica bogaczy Gangnam kojarzy:
była przecież piosenka Psy "Gangnam Style", ja zaś przez lata byłem milionerem, dorobiłem się od zera), zobaczcie też stary wpis o pewnym wyjątkowo podejrzanym policyjnym(?) incydencie z udziałem
podstawionej dziewczyny, poślizgu, Policji, ambulansu i fałszerstw – całą dobę wtedy straciłem, a także zatrzymano mi prawo jazdy i odtąd już go nie
odebrałem... Poślizgi takie, powtórzę, zrobiono mi w Meksyku, przez co o mały włos nie skończyłem ranny lub martwy (wylądowałem za barierką w rowie wokół
wyniesionej górskiej drogi, auto trafiło w drzewa i przekoziołkowało), kilka razy też w Warszawie (np. raz, gdy się spieszyłem), przez co niewiele
brakowało, bym przejechał pieszych. Podejrzewam udział Policji, bo ta i tak w terenie śledzi ludzi, np. mnie (a jak to zrobić np. rodzinie Bergoglio bez
śledzenia jej?) [poza tym: najwięcej policjantów pracuje w drogówce, a tam mają swe kroniki kryminalne i statystyki, i bogate
doświadczenie: wiedzą, kiedy śmierć jest najbardziej prawdopodobna], a skoro jest udział ludzi Policji, to najprawdopodobniej (po kliknięciu wyjaśniam, czemu tak to
już bywa: fragment "muszę tu od razu dać pod rozwagę (...)") także i rządu – oraz, ze względu na potęgę polskich mediów katolickich
(drugie pod względem wielkości na świecie wśród katolickich!) oraz międzynarodowość takich operacji, udział nawet samego Watykanu. U nich zresztą to jest
prawie że legalne (nieegzekwowalne), bo wg konstytucji papież sprawuje najwyższą władzę ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą, co sprzyja takim wyskokom:
wystarczy, że jednej osobie coś się zmieni w głowie, przestanie wierzyć.
Były liczne potwierdzenia od innych osób, sugerujące, że mogło to być zabójstwo, ba, że mogło być nawet związane z Watykanem (!) – czasy to,
powtórzę, Jana Pawła II, Aleksandra Kwaśniewskiego i Leszka Millera:
- Na 2 (dwa) dni przed katastrofą w Smoleńsku był w Katolickiej Agencji Informacyjnej artykuł pod, może celowo, nieco dwuznacznym tytułem,
w dodatku pewnie z nutą ironii (bo takie zbrodnie skutecznie zamykają gęby, zarówno zamieszanym, jak i potencjalnym nowym
graczom – aczkolwiek bądźmy uczciwi, chyba to nie o wiarę w totalitaryzm chodzi, jak w nagłówku niniejszej www, tylko o własną niewiarę, która to
w końcu raczej wyjdzie na jaw): "Zamach pozwolił
Janowi Pawłowi II dotrzeć ze swym przesłaniem do całego świata". A przecież – poczytajcie bloga,
poczytajcie na nim listę zabójstw – widzę taki początek tej sekwencji: 1 Agnieszka
Piotrowska, 2 Barbara Blida (oraz w przyszłości ciotka), 3 zamach stanu w Smoleńsku. Dwa wcześniej! Cóż za trafność! (Dla porównania, na dzień przed Smoleńskiem w Radiu Watykańskim pierwszy artykuł był o tym, jak to papież siedzi sobie w
Castelgandolfo i ogląda film: "Pod niebem Rzymu"... To oni rządzą w niebie.)
- Dziewczyna ta miała przez całe gimnazjum jedno przezwisko: "Piratka"; a tymczasem temat "piratów", "piractwa" powracał i później. Zresztą
takie jest może przesłanie watykańskiej "odpowiedzi" na temat Blidy, o której to śmierci ja w dniu tego ich wystąpienia w Radio Vaticana napisałem, że była
najprawdopodobniej pierwszą związaną z podsłuchem... Porównajcie sami: 14. stycznia 2016 r., www.nielegalnie.pl, "Śmierć B. Blidy była najprawdopodobniej zabójstwem, tym pierwszym"; 14. stycznia 2016 r., pl.radiovaticana.va, "Kard. Parolin
[sekretarz stanu] o odpowiedzialności religii za terroryzm i cyklicznych skandalach w Watykanie". Dziś
już trudno mi być pewnym nawet tego, że Agnieszka Piotrowska była pierwsza, ze względu na jakiegoś trupa w naszym blokowym śmietniku w I poł. lat 90-tych.
Może to był tylko podrzucony człowiek, którego nie zabito specjalnie w tym celu, a może coś więcej... Wracając do rzeczy, wyjaśniam:
pamiętam 2 fale zainteresowania mediów piratami przed laty, zawsze na rok po czymś: 1) w 2008 r., rok po Blidzie, TVP emitowała filmy o piratach (raczej
latem), 2) w 2011 r., rok po Smoleńsku, wszędzie w Warszawie było mnóstwo plakatów Piratów z Karaibów, a to chyba nie jedyny przyczynek do
zainteresowania zjawiskiem piractwa był, bo i na ekranach w metrze chyba coś było, i na pewnych innych plakatach – nie pamiętam już... To były takie
chwilowe mocno nakręcane mody.
- Kolejną okolicznością wskazującą na zabójstwo jest sposób zorganizowania kolejnych. Wspomniałem już o rodzinie Bergoglio, a innym jeszcze przykładem
jest (hipotetyczne) zabójstwo ciotki, które, powtórzę, uważam za w praktyce dowodnie wykazane jako bardzo prawdopodobne i raczej obciążające samego papieża
Benedykta XVI (chyba, że jakoś dziwacznie chciano by się samemu oskarżać albo nastąpił skrajny a niekorzystny zbieg okoliczności). Było z nim bowiem
podobnie o tyle, że zechciano koniecznie stworzyć (nawet nienaturalnie) sytuację, w której ta ciotka mi w pewien sposób wadzi, traktuję ją jak przeszkodę na
drodze do pewnego celu – wpajano mi takie niechrześcijańskie patrzenie, na zasadzie "byłbyś tu dziedzicem, gdyby nie ta izolującą się rodzina:
wariatka ciocia i babcia z Alzheimerem", "wygrażaj im postępowaniami prawnymi". Wysłałem im nawet taki buńczuczny list. Po czym, raptem 4-5 lat później,
faktycznie ta ciocia zmarła (53 lata bodajże), rok po śmierci babci, i wszystko przypadło mojej mamie. Podobnie, wreszcie, było też w sprawie Smoleńska.
Moje "dlaczego nie zabijać?!", wplecione w jakiś monolog (spowodowany natłokiem niedających się opanować obcych myśli w głowie) i kończące wtedy gadkę,
poprzedziło o raptem może 2 tygodnie katastrofę samolotu. Aż później na telebimach w metrze i w jakiejś znanej piosence padały teksty (niby to ogólnikowe),
że "słowa mogą zabijać", "pomyśl, zanim kilkoma zbędnymi słowami zepsujesz wszystko" itp. Używając znanego związku frazeologicznego ktoś mógłby rzec:
"działają mi na rękę"...
- Komendantem Głównym Policji był wtedy Antoni Kowalczyk. Sąd Najwyższy rozpoznał kasację od wyroku skazującego go za pewne przestępstwa z afery
starachowickiej w Dniu
Kobiet. (Po kliknięciu zobaczcie też, kto wykonał zdjęcie do artykułu: nazwisko fotografa kojarzy się z piekłem i potępieńcem.) W dodatku w Sądzie Najwyższym
pracuje sędzia o personaliach Agnieszka Piotrowska (przykładowe orzeczenie I CZ 43/16).
- Artykuły mediów katolickich (redagują je księża). 16/07/2003, eKAI.pl: "Program beatyfikacji matki Teresy" (jeszcze pewnie przed zabójstwem). 17/07/2003, eKAI.pl: "Relikwie małej Tereski przyjadą do Polski". Cóż za
wydźwięk tych wpisów chyba "przed" i "po"... (Dzień po tym SLD widowiskowo pokłóciło się z Kościołem, proponując legalizację związków homoseksualnych.) Najlepszym jednak potwierdzeniem były słowa samego Jana Pawła II z dnia
śmierci (niecodziennie przecież prasa katolickie podchwytuje słowa samego papieża do tego stopnia, że robią z nich nagłówek), słowa kojarzące się z
tym chyba jedynym wyraźnie mi w gimnazjum przez Wesołowskiego wyartykułowanym powodem jej, podobno, wrogości (i w konsekwencji: mojej), z tym tekstem o "Siwusi do podcierania
d**y", co zaraz słusznie przywołuje dziś w pamięci pamięci tamto moje zestawienie w głowie 5- czy 6-latka, które wyrzekłem głośno: "papież –
papier toaletowy" (i faktycznie, brzydko się mówi czasem "srać na kogoś" w sensie "lekceważyć", prawda)... Jeszcze raz, co papież rzekł w dniu śmierci Piratki? Rzadkie słowo:
"szkaplerz" (papież – szkaplerz), oraz tłumaczył się, od kiedy to... (Zauważcie zresztą, że nie musicie mi ufać, że było to stare
zestawienie "papież – papier toaletowy" oraz to późniejsze "Siwusia do podcierania d**y" u Agnieszki, by wziąć papieską wypowiedź za symptom, delikatnie
mówiąc, "bycia w temacie", czyli za objaśnianie, o co w ogóle poszło w tym konflikcie z Agusią P. – gdyż 'SzKapLeRz' brzmi też z drugiej strony
jak SCaLfaRo, prezydent Włoch od 1992 r. Mamy tu wtedy kilka znanych wątków: (1) wiązanie się nazwisk prezydentów Włoch z Watykanem, zresztą będące jedną z
najmocniejszych, choć niepewnych, poszlak na udział Pawła VI w z góry zaplanowanym przedsięwzięciu ateistycznym dotyczącym papieża-Polaka, na zasadzie "już Paweł VI
(...)!", (2) istnienie sekretnego papieskiego podsłuchu na Piotra Niżyńskiego właśnie od 1992 r. – na co dawałem dowody czy
raczej silne poszlaki powyżej, na końcu sekcji "I TERAZ CZAS NA TEMAT RELIGIJNY", wzięte z historii politycznej Polski po 1990 r. – (3) temat "od kiedy?" – "od [bardzo dawnej dla papieża] młodości", a nawet (4) wątek IRC-a, tzn. swego rodzaju czata internetowego, na którym to IRC-u, gdzie jakże dużo czasu spędzałem, praktycznie cały swój czas
wolny, kolega, z którym byłem najbardziej zaznajomiony, miał właśnie pseudonim typu BLacK_CRaSH, z popowiększanymi bezsensownie, tylko dla elegancji, niektórymi literkami (nie tylko zresztą on,
niektórzy lubili taką pisownię – może to na tej zasadzie "papież żartował z młodzieżą" w 2002 r.?... w każdym razie to rzecz z mego ekranu), choć to ostatnie 4
to drobiazg i nie trzeba mi w to ostatnie wierzyć ani tego znać, by zauważyć bardzo bliskie podobieństwo słów, mianowicie pisowni ich spółgłosek: Sz K
[p] L Rz – S K L [f] R. Tak czy owak samo 1+2+3 już wskazuje,
że coś ważnego się mogło stać w związku z Piotrkiem, że w każdym razie o nim papież właśnie pomyślał albo po prostu bardzo nieprawdopodobny traf zaszedł, patrząc na
piękne składanie się faktów – a przecież dziewczyna nazywała się Agnieszka PIOTRowska i była ze mną związana na zasadzie relacji bycia jakąś tam koleżanką
z klasy, przecież totalna tragedia się stała, która tą całą klasą wstrząsnęła i do Piotrka nawet dotarła; żeby nie było, że trafiła się przypadkiem tak nazwana i
zarazem młoda na cmentarzu, a ja ją znalazłem, a nie chodziłem z nią do klasy, to jeszcze datę urodzenia ma bardzo szczególną, jakby z ewidencji ludności była wzięta,
co już zupełnie dobija teorię o przypadkowej obecności na cmentarzu...) Natomiast w Radiu Watykańskim były tego dnia kondolencje z okazji śmierci o. Carlo Cremony we Włoszech, 86-letniego – jak to nazwano – pioniera
misjonarstwa (czy: posłannictwa) radiowo-telewizyjnego – a ona przecież, najwyraźniej, podrzucona do klasy była z innej dzielnicy, z myślą o mnie. Później ten temat, jako
"wspomnienie misjonarza", wrócił w dniu śmierci (chyba zabójstwa szpitalnego) mej ciotki (2012-02-20) w
mediach katolickich eKAI.pl. [edit: Zauważmy tu jeszcze aż dwie, równie dobre, linie skojarzeniowe ściśle wypływające z
nazwiska Cremona: (1) kremowanie zwłok – popioły – Popiełuszko (mógł to zrobić Jan
Paweł II, więcej o tym po kliknięciu, w każdym razie zabójcą był G. PIOTROWSKI), (2) po [małej] maturze – kremówki: bo istotnie owa Agnieszka Piotrowska
zmarła rok po końcu gimnazjum i odpowiednim egzaminie. Ów o. Cremona zmarł w studio telewizyjnym(!) 13/08/2003 (por.: Radio Vaticana), dzień później miał pogrzeb, a dwa dni później (czyli dzień przed śmiercią A.P.) ogłoszono jakiś papieski telegram z tej okazji.
Najprawdopodobniej to o szkaplerzu to nie tylko owoc wiedzy już po fakcie, ale kontynuacja czyjegoś uprzedniego zamiaru czy może "jasnowidzenia"!] Z kolei o
sprzeczności z nauczaniem Jana Pawła II tkwiącej w jego pomnikach (na trwałe widocznych znakach pamięci) pisał 16/07/2003, czyli w dniu śmierci Piratki, jeden z
internautów w komentarzu pod artykułem na Opoce (portal
religijny) – może to był nawet jakiś hierarcha katolicki. Proszę to porównać z tekstem "kolejny piękny marmurowy pomnik koło domu stoi" z piosenki Kiler
z czasów ściśle poprzedzających zabójstwo Papały (premiera na 8 dni i 8 miesięcy przed nim) – pisałem o tym filmie w dopisku na blogu.
- przed śmiercią Piratki poseł SLD Henryk Długosz (porównaj: znany kronikarz) z jednej strony oraz radni SLD z drugiej strony zorganizowali tzw. aferę
stara-chowicką z 2003 r. – oprócz wieku denatki (który jest doprawdy rzadkością) kojarzy się ta miejscowość nieco z warszawską Starą Miłosną,
gdzie tę dziewczynę m. in. pochowano, może też stamtąd była i tam mieszkała, tyle, że w skojarzeniach słownych zamiast miłości bliźniego jest tu krycie
tematu (w rzeczywistości oprócz tego Piratka mnie chyba jeszcze obmawiała). To, że afera wybuchła już w marcu, a zarzuty dla radnych SLD szykowały się
zapewne jeszcze w 2002 r., wskazuje, że (o ile słusznie te rzeczy kojarzę, a zbieżność jest dosyć mocna) korzenie zbrodni sięgają 2002 roku (może tej wyżej omawianej dziwnej pielgrzymki papieskiej). Hipotetyczne "ostatnie zabójstwo Jana Pawła II" (mógł jeszcze być ten trup w śmietniku, a nawet Popiełuszko z 1984 r.), później odzwierciedlone m. in. w
godzinie śmierci (kolacje ściśle o 19:17 + 02,20 = papieska 21:37), w dniu śmierci ciotki (20/02), w
ostrzelaniu szpitala przez Izrael za pontyfikatu Franciszka – z dokładnością do dwóch dwójek tego samego dnia, co moja hospitalizacja psychiatryczna
(patrz: lista morderstw 9) – a zarazem liczba kojarząca się z papieżami, zwłaszcza Janem
Pawłem II: "dwójka przed [był Paweł VI?], dwójka po [będzie Piotr?], pośrodku nic nowego"... W ostrzelaniu
szpitala chodziło o Polaka, dlatego wykorzystano liczbę czy symbolikę Jana Pawła II – wtedy a nie przy innym z tych hipotetycznych zabójstw –
sensowne, prawda?...
- Fakt, że równo 2 lata i 2 dni przed śmiercią Piotrowskiej raz jeszcze był ten sam temat, co w dniu jej
śmierci, tj. temat o szkaplerzu — kojarzący się też nieco z zepsuciem na zasadzie "pechowy rok 1500" [do tego mniej więcej czasu da się datować
wstecz pochodzenie różnych memów dotyczących spisków Watykanu, w tym także tych związanych z zabijaniem], czyli "pechowe trzy czwarte", 75% – porównaj: śmierć
mej babci w 1375-tą rocznicę śmierci św. Izydora z Sewilli) — pokazuje, jak wielką wagę musiał mieć ten moment i że dopatrywanie się tutaj ukrytego drugiego dna to w żadnym razie nie
przesada. Jednocześnie pokazuje to, jak mało pozostawiono tej dziewczynie i jej chłopakowi (może wówczas jeszcze nawet nie był chłopakiem) do swobodnego wyboru, gdyż w rzeczywistości
data dla nich była z góry ustalona, a zatem poszczególne koncepcje np. co do spędzenia wakacji, wyboru konkretnej oferty itd. były najwyraźniej narzucone metodami
podsłuchowymi, poprzez przekaz podprogowy, chyba że to jakoś kanałem przez rodziców i ich zakład pracy.
Zwracam tu uwagę na te "2 lata i 2 dni przed" (zgodne z numerologią dotyczącą samobójstwa Jana Pawła II i ogólnie z szeroko stosowaną w mafii polityczno-kościelnej metodą transformacji dat), ponieważ dzień śmierci 16
lipca faktycznie przypadał tutaj na "rocznicę objawienia Szkaplerza świętego przez Maryję". Czyli, jak gdyby, można by próbować prezentować mówienie o szkaplerzu nawet przez samego
papieża jako coś zrozumiałego i jako "naturalną konsekwencję sporej religijności". Natomiast czemu akurat jakoś szczególnie miano by to zaznaczać właśnie 2 lata i 2 dni
wcześniej, przed jedną z takich rocznic — na to już sensownej odpowiedzi nie ma, chyba że przez odwołanie się do tego, o czym tutaj mowa w okolicznych punktach,
czyli do sprawy zamieszanych dziennikarzy, w tym redakcji katolickich. Zauważmy też, że papież wiązał w swych słowach z 2003 r. szkaplerz z młodością, więc idealnie pasowało to
do sprawy mych słów z dzieciństwa, z którymi tutaj to się wiązało.
Papież ponadto przemówił o szkaplerzu także równo co do dnia 2 lata przed tą śmiercią koleżanki, czyli w samą "750-tą
rocznicę objawienia Szkaplerza świętego przez Maryję", oto ten artykuł: https://ekai.pl/papiez-o-szkaplerzu-swietym/.
Co więcej, tego samego dnia Katolicka Agencja Informacyjna opublikowała też artykuł "Szczegóły morderstwa na plebanii".
Jego ofiarą padł niejaki ks. Kwiecień – jest to to samo nazwisko, co nazwisko Brunona Kwietnia, czyli osoby, którą najpierw wmanewrowano w organizowanie zamachu na Sejm
(wyznawał podobno na rozprawie, że ABW żądała od niego, jako od chemika, przygotowania takiego planu), następnie osadzono w więzieniu z wieloletnią karą, a następnie
jeszcze w 2019 r. zamordowano, bodajże chyba nawet z wykorzystaniem Służby Więziennej. Imię heretyka, nazwisko osoby, która wysadza w powietrze Sejm – jest jakiś zamach
na taką koncepcję, bo ewentualnie szkaplerz mógłby się zdarzyć przypadkiem, tylko że, powtórzmy, z powyższego wynika, jak znikomo mało przy takich dodatkach w wypowiedzi i takim
otoczeniu dziennikarskim było to prawdopodobne.
- Kolejna sprawa: równo 2 lata bez 1 miesiąca przed śmiercią Piotrowskiej Katolicka Agencja Informacyjna, wedle swego archiwum, publikowała artykuł o Piotrowskim, a to z okazji
działań łódzkiej prokuratury (wprawdzie wówczas rozłożonych na wiele dni, czyli równie dobrze można byłoby o tym powiedzieć w trochę innym momencie; artykuł głosi "akt oskarżenia
w tej sprawie trafi do sądu w poniedziałek"). Można o tym poczytać na stronie https://ekai.pl/kolejne-oskarzenie-przeciw-piotrowskiemu/.
Przygotowano się dobrze do tego "press release'u", czyli ogłoszenia informacji dla prasy, gdyż przeprowadzono też rozmowę z senatorem Wende i również tego dnia, tj. 16 sierpnia 2001 r., ją opublikowano:
https://ekai.pl/wende-piotrowski-nie-przestal-byc-zabojca/. Do pary z ww. morderstwem księdza przypadającym na równo
2 lata przed zabiciem Piotrowskiej, w dniu tych 2 artykułów, czyli równo miesiąc później, ogłoszono jakieś podobno porwanie księdza w Salwadorze (państwo to, trafione chyba po nazwie,
kojarzy się ze zbawicielem – jakim w takiej sytuacji mogłyby być środki społecznego przekazu): https://ekai.pl/salwador-porwano-katolickiego-ksiedza/.
Ponadto przygotowano trzeci jeszcze artykuł o Piotrowskim – "Zabójca ks. Popiełuszki chce być dziennikarzem". Jak gdyby
nawiązując do tego tematu "zbawczej pracy" – i drwiąc trochę z postawy ewentualnych buntowników wśród dziennikarzy – dzień wcześniej, wg KAI, "Papież wspomniał św. Maksymiliana" (to postać znana z oddania życia za inną osobę;
wprawdzie można spodziewać się, że to tylko wyolbrzymienie i chodzi o utratę pracy, gdyż zabicie takiej osoby w stylu mafijnym, mimo ujawnienia spisków, wiązałoby się z za dużym chyba obciachem dla Kościoła). Oczywiście
pewnie wiąząło się to jakoś z kalendarzem kościelnym, stąd w ogóle takie tematy prasowe: ustalone jak widać wspólnie jak wśród jakichś dobrych kolegów w ramach jednej wspólnej mafii.
- [cytat z bloga, pochodzi z dołu wpisu o Blidzie] W dniu śmierci tej koleżanki był też podobno w Naszym Dzienniku,
jakoby przypadkiem i z innego powodu, pasujący do skojarzeń z Popiełuszką, artykuł "Eliminacja polskiej konkurencji". W toruńskim dodatku Gazety Wyborczej trafił się wtedy artykuł z tytułem "ON NAS CHRONI". Oto zaś Gazeta Lubuska: "Przewieźli się", a Super Express rozkręcił wtedy "jakąś" aferę remontowo-łapówkarską
z udziałem Komendy Głównej Policji. Natomiast wg Internet Archive na stronie Kancelarii Prezesa Rady Ministrów (Millera) były wtedy takie oto tematy: najpierw obsługa państwowej kasy
(przeddzień), potem dobra kontrola płynów w samochodach (dzień po). Wyjaśniam tym, co nie przejrzeli tego
tekstu o JP2, do którego jest link w nagłówku (a wymieniam tam inne, ważniejsze potwierdzenia): śmierć była w wyniku, najprawdopodobniej spowodowanego przez
sprawców np. z Policji,
poślizgu przy wyprzedzaniu. Również i Policja.pl dzień wcześniej
ogłosiła statystyki w tym temacie.
- radna miejska i członkini zarządu miasta Teresa Piotrowska była Ministrem Spraw Wewnętrznych w specyficznie kojarzącym się (z, być może, zabijaniem) rządzie
Ewy Kopacz w 2014-2015 r. (zwracam uwagę m. in. na Marię Wasiak jako Ministra Infrastruktury – jest to była prezes PKP z czasów katastrofy kolejowej). Jej
poprzednikiem był równie ze mną się kojarzący minister Sienkiewicz – poprzez tę piosenkę Elektrycznych Gitar o człowieku z liściem (A.D. 1992): ktoś o takim
nazwisku był jej autorem. MSW jest ministerstwem kontrolującym m. in. Policję, zaś [święta] Teresa (czy "relikwie małej Tereski") była już dwie kropki wyżej
zaprezentowana jako odpowiednik Agnieszki Piotrowskiej w Katolickiej Agencji Informacyjnej w tych dniach.
I co o tym myślicie? Może po prostu Jan Paweł II był ateistą i to jest wyjaśnieniem? Zauważcie, że w razie braku krycia tego zabójstwa (od początku do
końca) przez Kościół wystarczyłoby wysłać na redakcja@radiomaryja.pl
e-maila z informacją o tym, że jest świadek podżegania do (prawdopodobnie
politycznego) morderstwa. Rząd(?) byłby skończony, winni szliby prawdopodobnie na całe życie do paki. Taki układ to nonsens: nie warto, bo ryzyko jest
bardzo bardzo duże. [zwiń cały fragment o zabójstwie]
Moim zdaniem, obok – niewątpliwie zauważonych przez papieża – problemów: dylematu determinizmu i astronomii (kosmologii), jedne z najlepszych argumentów przeciwko niebu i piekłu polegają właśnie na analizie filologicznej Biblii oraz, oprócz tego,
tezach historiozoficznych dotyczących – jak się postuluje – braku realnej, trwałej kontroli nad, ewentualnie stworzonym, światem [!] (sprawa praw natury i przebiegu dziejów, a nawet ewolucji, w tym także rozwoju kultur). Ten ostatni argument (tj. argument z braku harmonii przedustawnej) pozostaje zresztą w mocy mimo typowych prób obrony – bo (ale proszę to przemyśleć!) liczy się reguła, a nie wyjątek – i ma pewne ważne konsekwencje dla religii – łatwo nim podważać różne ludzkie teorie i obawy. Nie można go w swych religijnych poglądach i wywodach lekceważyć, choćby się chciało religii dalej wierzyć (a jest on u Nietzschego obecny na różne sposoby). (Zawsze jest wprawdzie pytanie, w stosunku do czego chce się ten argument zastosować – tzn. co chce się nim obalać – i czy jest to zastosowanie w danym konkretnym przypadku słuszne.) O ile krytyka "wolnej woli" może prowadzić nawet do odrzucenia prawa moralnego, jak to się proponuje w Antychryście (a nawet do przypisania prawdziwej odpowiedzialności za zło nie człowiekowi, a Bogu: na zasadzie "człowiek chce dobrze, Bóg chce dobrze, a [następnie] dzieje się źle"), o tyle idee: boga, nieba, piekła
(grecki oryginał Nowego Testamentu mówi o hadesie, Żydzi mieli chyba pojęcie szeolu, które utożsamiano też z miejscem pochówku), Biblii i jej kanonu, sumienia (lub różnych wysublimowanych wymysłów moralnych, arbitralnych teorii) łatwiej krytykować wskazując na to, że stanowią niejako teologię naturalną, produkt naturalnej ewolucji (lub od niej zależą), czyli są przypadkowe względem aktu stworzenia (krytyka pomysłu, jakoby można było stworzyć coś pod konkretny skutek – Nietzsche zwał to błędem zamiany przyczyny i skutku), a w dodatku jako
memy muszą wygrywać, podobać się
(czyżby te koncepcje pasowały do nas jak klucz do zamka? i na ewolucji biologicznej i kodzie genetycznym bazowały?). Dałem we
wpisie na blogu o Nergalu ("Wątpisz w udział papieża w złu i zbrodni?") dłuższe objaśnienie tego argumentu na przykładzie transformacji alfabetycznych – bardzo znamienny sposób dowodzenia, który warto zapamiętać.
Ktoś mógłby podnosić, broniąc religii, także i to, że może sama ewolucja jest pozorna (choć w świetle tego, czym jest inteligencja i że niejako z jej definicji wynika odporność na przypadki i działalność je usuwająca, porządkująca, faktycznie ma miejsce ewolucja kulturowa, a wcześniej prymitywniejsze rodzaje ewolucji, z których ta naturalnie wynikła),
ale argument z brakiem kontroli pozostaje prawdziwy nawet bez ewolucji. Nietzsche napisał, w Zmierzchu bożyszcz (Moralność jako wynaturzenie, pkt 6), pewną oczywistość, a może dla niektórych nie: "Gdyby jedno było inaczej, wszystko musiałoby być inaczej; [nie tylko do przodu, ale] nawet wstecz". Zgadzając się na to, że jakaś przyczynowość
(efektywna) istnieje, że wszystko w świecie jest powiązane, a jest, w zasadzie wyklucza to
finalizm, czyli nastawienie biegu dziejów na pewien cel (
a to w praktyce niszczy religię – sprawy ludzkie posuwają się do przodu normalnie, religia i jej kształtowanie się
co do zasady podlega normalnej przyczynowości, jak wszystko na świecie). Na pewno wyklucza się to, by takich celów (stanów z góry upragnionych) było kilka, bo nastawiając świat na jeden efekt w pewnej chwili (mniejsza już o to, co dalej, czy on w ogóle to przetrwa!) wywołuje się odpowiednio inny bieg dziejów do przodu i do tyłu; gdybyśmy teraz zaczęli majstrować z innym momentem czasu i innym jeszcze produktem dziejów, zmieniając znowu przepadłoby z kolei tamto. Przepadłoby raczej bezpowrotnie, nie do uratowania, bo zasób informacji w przestrzeni i czasie (złożonym z nieskończonej czy "niemal nieskończonej" liczby chwil) w porównaniu z ilością informacji w jakimś prymitywnym stadium kosmicznej ewolucji i, przede wszystkim, prawach natury, jest olbrzymi i w takim świetle kompletnie niekontrolowalny (przeciwko opatrznościowej filozofii św. Tomasza); naprawdę, takie są (raczej poprawne) rezultaty nowoczesnej filozofii i nauki i trzeba je brać pod uwagę, choćby nawet nadal pozostając "w coś wierzącym". Zauważmy jeszcze: w tym prostym obrazku współzależności nawet i tego jednego celu raczej nie da się ustalić, nastawić historię na niego, ponieważ... (i tu znowu wracamy do pierwotnej koncepcji z
rozwojem, a nie ze światem statycznym) istnieje inteligencja i ewolucja – a nie tylko prosty "układ hamiltonowski" typu kule bilardowe – i w związku z tym nie każdą rzecz w ogóle w toku rozwoju da się osiągnąć: ewolucja jest, pod prawem selekcji wynikającym z prawa natury, niejako rozwojem zwężającym możliwe ścieżki
(trajektorie, patrząc prymitywnie), idącym mimo przypadków w pewną stronę
(choć praktycznie bez kontroli nad drobnymi pojedynczymi rezultatami), więc nie sposób tak dostosować praw natury, by wyszła i wybiła się nawet ta jedna bezsensowna czy przypadkowa względem ewolucji i inteligencji rzecz (tj.: nie do każdego pożądanego skutku naturalnego da się dorobić przyczynę, a to wszystko naturalnie w toku rozwoju zwężającego, odpornego na przypadki, utrzymującego swój kierunek – tu także ewolucja kulturowa, funkcjonowanie ludzkich społeczeństw, przesiąkniętych inteligencją, itd.).
Jest to bardzo mocny argument – lekceważy wprawdzie kwestię pojedynczych przypadkowych wyjątków od reguły, czyli podstawowych w teologii chrześcijańskiej: objawień, cudów, ale te znowu stanowią problem historiozoficzny być może wygrany przez ateistów (raz, że to są wyjątki od reguły, a liczy się ta masa ludzi, którzy o cudzie tylko
słyszą z relacji – przecież mnóstwo sekt i każda religia mają swoje – a dwa, że poniekąd istnieją nowe tereny misyjne, nawet w Europie, więc przebieg rozwoju religii zawsze jeszcze można próbować powtórzyć: chyba będzie wszystko naturalnie) –
i posługują się tym argumentem historiozoficznym mniej lub bardziej wyraźnie np. tzw. nowi ateiści w USA; w zasadzie może on przekreślić religię, choć wymaga to oczywiście od każdego zainteresowanego pewnego wysiłku intelektualnego i zrozumienia, i rozliczenia się z narzucającymi się argumentami przeciwnymi. Sprawę tę akurat na tej pielgrzymce Jan Paweł II przemilczał, pozostawił dla ludu staroświecko brzmiące i znane już od 2000 lat o "sporym miłosierdziu" – też mi nowość! ale dopiero trzeba się wczytać, poznać fakty tej pielgrzymki – oraz że (może raz padają takie konkrety ściśle teologiczne, może 2 razy) jest jakiś Bóg i jakiś sędzia, ale miłosierni, i... że jest dylemat determinizmu – to w tych żarcikach do młodzieży, na przykład (później mi tę sprawę potężnie w myślach rozwijali, oczywiście nie okazując związku z pielgrzymką, ale chyba już na niej był ten zamysł); być może nie chciał już tak zupełnie ludzi ateizować tym ostatecznym być może argumentem przeciwko niebu i piekłu, i naturalnej moralności zwłaszcza, bo inaczej ktoś mógłby mnie nawet tu w Polsce zamordować. I "dziejowa misja" Polaka by się przerwała przedwcześnie, może zmarnowała. W każdym razie też mi to (filozofię historii) w myślach podsuwają, zauważyłem to także w Internecie, pisałem w 2008 na forach.
Ważna a mało znana kwestia. Jeśli chodzi o Nietzschego, to już w młodości pisał on bodajże w jakimś liście czy książce, że "myślenie historyczne zatriumfuje w końcu nad chrześcijaństwem" (
zniszczy je); później w "
Niewczesnych rozważaniach" (tom II) uważał historyczność ujęcia za wielkie osiągnięcie myśli XIX-wiecznej (u Kanta jeszcze nieobecne); wywodził w "
Z genealogii moralności" np. tom I, jakie m. in. przyczyny i zjawiska stały za powstaniem moralności (naiwny uzna to za jakieś bajanie, z braku lepszego tematu, które nie ma nic wspólnego z obalaniem religii, moralności, wiary w piekło, a tymczasem... jest to jeden z najpotężniejszych ciosów, bo pokazuje, jak to wszystko z konstrukcji człowieka, prymitywnie powstałej, wynika psychologicznie i historycznie, zresztą ten tom I przypomina nieco też rozprawę o "niebie", a wszystkie 3 są o naturalnych źródłach moralności); zwracał tam uwagę, że w historii świata najpierw było "zło", dopiero potem "dobro"(!); dał też podwaliny pod fenomenologiczne ujęcie wszystkiego (taki XX-wieczny kierunek filozofii), skłaniające tu do odrzucenia wolnej woli; w "
Zmierzchu bożyszcz" wyraźnie już przedstawił swój zarzut wobec religii jako "zamianę przyczyny i skutku", błąd wręcz formalny w metodologii (rozdział "Rozum w filozofii", pkt 4, następnie rozdział "Cztery wielkie błędy", pkt 1); wreszcie w "
Antychryście" nazywał chrześcijaństwo, żeby to już wyraźniej jeszcze zaakcentować, "fatalnością" (czyt. przeznaczeniem, od którego nie sposób uciec) – jest to bodajże tam sprytnie(?) sformułowane w
ostatnim akapicie książki.
Był to zatem u Nietzschego ważny argument, jeden z kluczowych(!). U Jana Pawła II wprawdzie nie ma po nim śladu (oczywistego odniesienia), może poza tym dziwne wrażenie robiącym
realizowaniu przepowiedni, o czym wręcz
głośno powiedział na tej pielgrzymce(!)
(jest przecież ta przepowiednia końca Watykanu, z Piotrem), ale na pewno doniesiono mu o tym, bo zewsząd właśnie do Watykanu idą wszelkie argumenty przeciwko religii, czy to naukowe, czy filozoficzne – "drogi każdego ateisty, który ma coś do powiedzenia, idą do Rzymu". Nic dziwnego, że można zwątpić. Wszystkie pozostałe argumenty są już u Jana Pawła II widoczne podczas tej ostatniej pielgrzymki, pozwólcie mi to nazwać: pielgrzymki podsłuchu, Nietzschego (np. wyraźna parafraza
Wiedzy radosnej), sygnałów
wątpienia o chrześcijaństwie i chęci rozliczenia się z lękiem religijnym i, może, zaprowadzenia panowania humanizmu opartego o prawa człowieka. Swoją drogą: Nietzsche to, pamiętajmy, ten filozof, który powiedział, że "Bóg umarł" (w tym sensie, że teizm przestał być wiarygodny i ludzie się od tego odwrócą) i opowiadał, znowu w "
Wiedzy radosnej", o
szaleńcu, który wdzierał się do różnych kościołów i nucił tam swą pieśń żałobną dla znikłego już Boga. (Kojarzy się to nieco z tą torturą. W kościołach do dziś zasila się ściany tak, by grały tortury, gdy przyjdę.) Można zresztą tamten fragment rozumieć nie tylko jako nieobecność Boga w sensie własnoręcznego czynu, a nawet niezawodnego natchnienia, przy naprawianiu zła i niepozwalaniu mu na triumf (inny ważny wątek u Nietzschego: zło jest potężne, pozwala wygrywać, jeśli oczywiście człowiek dobrze się dostosuje do panujących konieczności) – można też (powtórzę) kojarzyć tego szaleńca patrząc na konkretne fakty, empirię, naukę z problemem nieba i astronomii, który był przedmiotem odkryć XX w., tego typu odniesienia są też w "Antychryście"
(np. we wstępie o Hiperborejach, który precyzyjnie wskazuje problem, może nawet z myślą o św. Pawle w kontekście wymienionego pisarza z Grecji; także później: że Królestwo Boże nie przyjdzie, tu alternatywy, "ponad ziemią" albo "po śmierci") i w "Woli mocy",
sekcja 162. Powiecie, że odniesienia do sprawy "nieba" były w tej pielgrzymce niewyraźne, ale ona właśnie i tak była krótka i niewiele powiedziano, a temu właśnie
chwilę poświęcono (przytoczony przez papieża cytat z tej samej księgi, która może miałaby ewentualnie tę tezę obalać, zaraz znowu potwierdza, że Bóg jest "w sposób szczególny" w niebie – ten cudzysłów to notabene jedno z od zawsze ulubionych powiedzonek polskiego papieża...). Zresztą ukryte parafrazy do "Wiedzy radosnej" (zob. też tekst na żółtym tle na końcu dokumentu) oraz w ogóle do Nietzschego (także dobór mego nazwiska) sprawiają – wraz z omawianym już wyżej samym sensem, którego nie sposób inaczej wyłożyć, wytłumaczyć – że wszystko się schodzi w
jedno kłębowisko argumentów przeciw religii skupione w tym filozofie (któremu wręcz spory hołd się oddaje, tak "go" dręcząc):
fatalizm w kwestii wolnej woli, ateizm
historiozoficzno-psychologiczny w kwestii wiary w doktryny i dogmaty, może ateizm praktyczny w kwestii właściwego sposobu postępowania ("bo tutaj jest ziemia"), także zarzuty
dekadencji (schyłkowość, gotowość do upadku, a u Nietzschego też w sensie postępowania ze szkodą własnej sprawy), nawet jeszcze zapowiadanie problemu z (będącym przecież dawniej dobrze zlokalizowanym w przestrzeni)
niebem... Choć oczywiście oficjalnie pozostaje się przy pojęciach właściwych kapłanom. Filozof zwracał też wreszcie uwagę na bardzo liczne sprzeczności w Biblii, choć już tylko przypominawczo (np. gdzieś w środku Antychrysta, pisząc o "dziele niezrównanego Straussa"). Sprzeczność wewnętrzna to przecież niespójność i coś, co wyklucza prawdziwość, a w każdym razie trudno wtedy bronić tezy, którą złośliwie sformułowała Doda, że "Biblię pisano w jakimś stanie specjalnego natchnienia z zaświatów". Zapamiętajcie te wszystkie rzeczy, które mi pakowano do głowy, oraz nazwisko Nietzschego, bo to są chyba perły argumentów antyreligijnych zasugerowane z samego Watykanu.
Zamieściłem powyżej, gdzieś między myślnikami przy pogrubieniu, pierwszą obronę argumentu historiozoficznego przed oczywistym atakiem: "no tak, jeśli jest deizm i Bóg nawet nie dotyka świata, odkąd go stworzył, nie interesuje się nim, to owszem, trudno ułożyć raczkujący świat sprzed Wielkiego Wybuchu pod konkretny wynik – ba, przyjmijmy, że jeśli zaproponuję coś, coś mi się spodoba, cokolwiek, to z prawdopodobieństwem praktycznie 1/∞ (jeden do nieskończoności) nie da się tego stworzyć, tak jak z dwóch liter początkowych i tablicy przekształceń 2 → 3 nie wyprodukuje się dramatu Szekspira, nawet w jakiejś złagodzonej wersji tego przykładu automatu: okej – ALE to tak nie jest, bo są interwencje, cuda, objawienia". Tą obroną było wskazanie, że stanowią one niejako przypadek wobec konieczności tkwiących we wszechświatowej, ziemskiej i w szczególności kulturowej ewolucji. Żaden przypadek nie będzie zmieniał kierunku historii, bo tą nie głupota rządzi (samą inteligencję można by zdefiniować poniekąd także przez odporność na przypadki, bo to się w umiejętności skutecznego osiągania celów mieści), nic taki typowy przypadek nie zdziała, chyba że należy do pewnej bardzo nielicznej grupy tych, co odnoszą sukces: innymi słowy, chyba że się go specjalnie dobierze (specjalnie, tzn. inteligentnie, pod konkretny cel dążąc rozumnie od pożądanego skutku do koniecznej przyczyny, w postaci takiej dobrze dobranej interwencji: ale to już oznacza ograniczenie się i konieczność niejako grania w cudzą grę). Było to wstępne naświetlenie problemu (że 1 w razie tzw. deizmu problem jest wygrany przeciw religii; 2 mogą być drobne cuda, odstępstwa itd. i w ogóle one nie są jeszcze same w sobie przyczyną biegu historii, dawniej od takich opowieści wręcz się roiło, w różnych religiach; 3 czasem można coś osiągnąć, starając się o konkretny cel za pomocą specjalnych środków). Teraz pozostaje jeszcze zauważyć – co już zdecydowanie (niestety?) przeważa szalę na rzecz ateistów – że mianowicie argumentacja z naturalizmu (służąca do obalania różnych tez religii: bardzo często daje się ją zastosować!) dotyczy nie tylko wywodzenia rzeczy z przeszłości, a wtedy musi wymagać wiedzy wstecz (ścisłej znajomości przyczyn), ale że ma ona też formę, w której idzie się do przodu w historii z jakiegoś stanu danego, np. z danego kształtu religii (realizując odtąd to, co wynika z natury ludzkiej, stanu cywilizacji, polityki, nauki itd.). I wówczas pytaniem jest "co z tego wyjdzie?", "czy na rynku wyznań taka konstrukcja religii wygrywa?". Zauważmy, problem cudów i (dla naiwnych) jakże "kluczowych" objawień, zdarzeń w Kanie Galilejskiej, na górze Tabor itd., w ogóle w tej historycznej sprawie nie ma znaczenia. Samouwiarygadnianie się nie jest takie istotne, a tylko "ładunek", to co z sobą niesie religia (np. nie bez znaczenia w chrześcijaństwie jest "wzajemne miłowanie się wszystkich ludzi"). Zaratusztrianizm (od 1000 p.n.e.) miał swe cuda, swe opowieści o aniołach, objawieniach, koszernych i niekoszernych ("nieczystych") rzeczach, np. krwi, itd.; starożytne kulty miały swe cuda i opowieści, mity; Mahomet miał swe cuda i religię mu objawiono po podniesieniu go do nieba, podobno. Co jest w tej wersji argumentowania "do przodu" istotne, to odnajdywanie się religii wobec kulturowej ewolucji, przyszłość, jaką ona sama na siebie sprowadza, perspektywy zwycięstwa. I wówczas widzimy już jasno: mógłby istnieć drugi Chrystus, w środowisku raczej saduceuszy, nie wierzących w zmartwychwstanie (mieli dosyć materialistyczny pogląd, bez nieśmiertelnej duszy – to ta druga część żydowskich rabinów), ludzie mogliby nawet rozpowiadać bardzo dużo o jego cudach, ale w najlepszym razie byłby nowym Buddą. Bez nauki o piekle nie byłby tak bezkompromisowy i skuteczny w sensie posiadania trwałego Kościoła, byłby jeszcze jednym pogodnym nauczycielem, jak jakiś Epikur opowiadający o szczęściu, którego jednak inne formy religijności by wyparły. A zatem podstawowe twierdzenia religii są podyktowane "wymaganiami rynku"! To samo można powiedzieć o innych rzeczach, np. o moralności żydowskiej z I w. p. n. e., w której zakorzenione było chrześcijaństwo. Pamiętajmy, obie formy argumentacji naturalistyczno-historycznej konkludują, że Bóg tworząc świat miał za mały wybór, ba, prawie go nie miał, by swobodnie kreować to, co powstanie. Jest to chyba problem nie do wygrania przez religię, gdyż każda inna forma świata niż taka, w której jest on totalnie oparty non stop na modyfikacjach umysłów przez siłę wyższą, każda nawet minimalnie gorsza od tego postać dziejów oznacza już automatycznie ateizm.
Musiał pasować "klucz do zamka", musiała powstać nauka o piekle i karach, i w końcu czynieniu z grzechów, pokuty i nawrócenia ciągłej pętli będącej treścią życia religijnego, sakramentalnego – kwestii upodobań u samego Boga to jeszcze w ogóle nie podnosi; tego, czy jest taki Bóg, którego ta wersja (z piekłem i ta, w którą się wierzy) opisuje – spośród niemal nieskończonej liczby możliwych do wyobrażenia sobie innych bogów(!). Najprawdopodobniej jest więc on inny; praktycznie zawsze, choćby chciał czegoś u zarania dziejów, i tak nie ma szans tego stworzyć. Nie powstała więc (praktycznie na pewno) religia z zamysłem i nie odzwierciedla tego, czego chcą "zaświaty". Również wszelkie objawienia się Boga są prawie na pewno nie o tym, co tu wyewoluowało (czyt.: to, co się czci, prawie na pewno jest oszustwem – na zasadzie rachunku prawdopodobieństwa) – być może były jakieś inne objawienia, po cichu podane pojedynczym osobom cudowne znaki, ale nikt o nich dzisiaj nie pamięta: nie rozszerzyło to się, a tym bardziej nie zwyciężyło. Porównajcie to z przytoczonym przez papieża w punkcie 3 homilii (co przywoływałem już tu w kontekście nieba) fragmentem z Księgi Królewskiej: "czy jednak zamieszka Bóg na ziemi?" ("Przecież..."). A teraz odnotujmy jeszcze, że jest u Nietzschego(!) – tego tak przez papieża postawionego na piedestale myśliciela – fragment, w którym tę myśl praktycznie wprost wypowiada i poddaje pod rozwagę: oto on (53). Pewne, żartobliwie mówiąc, ubezwłasnowolnienie Boga względem świata, a potem nawet jego (prawie na pewno!) niezdolność do bycia czymś głośnym i powszechnie zaaprobowanym, i trzymającym w swym żelaznym uścisku. To ostatnie zresztą, równie dobrze, może streszczać problem sprzeczności w Biblii i jej nieprecyzyjności także moralnej; podobnie jak np. wcześniejsze preferowanie zwłaszcza Boga "nagradzającego" (wzmianka o sądzie i o nagrodzie, a nie o karze) może być aluzją do, znanego Nietzschemu zresztą, problemu nieba, a nie tylko do sprawy interwencji boskich na tym świecie, "kar" już tutaj, zabezpieczających może jakoby zwyciężanie dobra. "Ojciec" może być nie tylko o dobrym Bogu, także np. o genezie człowieka, pierwszeństwie zła w historii, o tym, że Adam bynajmniej nie dosłownie przez samego Boga ułożony został. Zasygnalizowane zdają się być w tym fragmencie też problemy: odczuwanej, być może, niezależności losów świata od modlitwy ("nie słyszy"), a także braku wolnej woli (obecnie jest to zwane dylematem determinizmu). Oto, powtórzę, ten fragment 53.
Jest to problem wszystkich religii: prawie na pewno (czy, powiedzmy, na pewno) jest inaczej niż one mówią. Naiwni przyzwyczajeni są do tego, że skoro nas w czymś wychowano, to się ufa; że potęga religii wynikła z zaufania, jakim jakieś tam opisy cudów Jezusa obdarzano – ale to jest właśnie naiwne i realiów tamtych epok nie uwzględnia. Nie wiadomo, Bóg się nie objawia i brak na niego ludziom bezpośrednich dowodów, a faktem pewnym pozostaje już tylko, że "prawie na pewno ci zwycięzcy nie mają racji". – (Jest jeszcze jedna, druga i ostatnia, typowa próba obrony przed argumentem naturalistyczno-historycznym, poza jakimiś obronami błędnymi czy lekceważącymi problem: polega ona na postulowaniu współczucia ludzkości przez Stwórcę, nie wnikając już w kwestię szans na to, problemu jego bycia osobą i to taką konkretną – i uznając, że być może jest Bóg taki właśnie, który się wsłuchuje w świat i spełnia życzenia. Już to jest raczej bardzo podejrzane, tymczasem problem jest jeszcze gorszy. Przecież, zauważmy, ludzkość nie jest monolitem i w różnych miejscach i epokach jest różna. Obecnie, a ludzi jest dziś więcej niż kiedykolwiek, większość ludzi nie chce istnienia piekła.)
Podsumowanie sensu tego, co powyżej powiedziano. Religia wsłuchiwania się, doszukiwania cudów, które może raz na 1000 lat się zdarzą lub raz na 1000 ludzi, a tak poza tym gdzieś można je wyszukać w książkach, religia "Boga, który delikatnie puka", a na co dzień kompletnie, totalnie go brak, to nonsens: gdyż tak dopatrują się Boga tylko najbardziej religijni, a właśnie ci bynajmniej nie są tymi, którzy są najpotężniejsi czy choćby tylko w większości. Bóg taki – Bóg cichy i nieśmiały wobec ludzkości – nie ma szans kontrolować dziejów. I nawet papież, w swej uczciwości, też się tego przestał podejmować.
Jeśli chodzi o ten argument, na znajomość go w Watykanie może jeszcze wskazywać, choć nie jest to jasne, wciskanie przez pederastę abpa Paetza klerykom czerwonych majtek z napisem ROMA (tzn.: "Rzym"), co, jak jeszcze zaznaczał, trzeba czytać od końca: AMOR ("ale czy ty umiesz tak czytać?"). Jana Pawła II oraz jego otoczenie, np. kard. Dziwisza, podejrzewano o lekceważenie afer pedofilskich w Kościele, choć np. tego Paetza w końcu zadenuncjowali mediom i pojawiły się nagłówki – mniej więcej wtedy, co spotkanie Jana Pawła II z Aleksandrem Kwaśniewskim poprzedzające pielgrzymkę – "Grzech w pałacu arcybiskupim" (w Polsce pewnie jeszcze nie podejrzewali, co się szykuje na audiencji dla Kwaśniewskiego, więc to raczej dzięki stronie kościelnej na jakieś pewnie odgórne polecenie wybuchł ten skandal [o ile TO wydaje się proste i jasne, o tyle podobnie w prasie mogło być i ze sławetnym artykułem Urbana, może "sponsorowanym" – kompromitującym papieski zamysł w czasie, gdy rząd może nawet jeszcze nie słyszał o planowanym przekazie podprogowym]; swoją drogą tytuł artykułu sugeruje skojarzenie ze mną, ze sprawą podsłuchu, bo zapewne dokładnie w Pałacu Arcybiskupim, tylko że krakowskim, dogadywał się Jan Paweł II z władzami, wśród jeszcze okrzyków niezadowolenia z ulicy). A zatem, być może, w Watykanie mając pewne sygnały, jeszcze może niepewne – źródła podają, że Paetz robił takie rzeczy już we wczesnych latach 90-tych, po prostu był sam z siebie dewiantem – lekceważyli te sygnały, może jako niepewne, ale na przełomie XX i XXI w. podsunęli abpowi jakimiś swoimi kanałami, by takie majtki reklamował. Może dla przyszłego rozpoznania, czy ksiądz się zastosuje – bo jeśli tak, to ofiary (klerycy) w takim razie niezależnie potwierdzą ten fakt i będzie wiadomo z pewnością, że nie zmyślają, bo nie są jasnowidzami; skąd by wiedzieli, co miałby im proponować. Nie zamierzam tu pochopnie o nic złego Jana Pawła II czy jego otoczenie posądzać. Rzecz jest w czym innym – w tym, jakiż to problem filozoficzny kryje się za tymi majtkami i podniecaniem się nimi. Powtórzę: Nietzsche powiada o "błędzie zamiany przyczyny i skutku", tu zaś mamy "czytanie ROMA od końca", z czego wychodzi... oczywiście coś przeciwnego, bożek seksu AMOR. Nawet Benedykt XVI w swej pierwszej encyklice zauważył (pkt 3), może właśnie do tego się odnosząc, że Nietzsche(!) [niby to on pierwszy?...] wytykał chrześcijaństwu "podanie Erosowi trucizny do wypicia", która miała go zniszczyć – to kolejne zresztą skojarzenie tej sprawy Paetza, naznaczonej pewnie w końcowej fazie jakimiś konszachtami z Watykanem (a Eros = grecki Amor, więc tym bardziej pasuje), ze mną (sprawa "nowego Nietzschego", chłopaka do intelektualnego wykreowania i później do bicia). Bóg na początku czy Bóg na końcu? Dwie przeciwstawności... A zatem Watykan być może naprawdę był nieco "zamieszany" w sprawę tego abpa. Jest to jeszcze jedno zasugerowanie – poza całą tą tematyką przepowiedni i ich wypełniania – że byli za czasów Jana Pawła II świadomi tego argumentu i doceniali go, podobnie zresztą jak w ogóle Nietzschego, bo takie rozważanie "o rzeczach pierwszych i ostatnich" to właśnie jego sposób ujęcia tej przez nielicznych(!) rozważanej i rozumianej kwestii – istotnej m. in. dla takich spraw, jak istnienie nieba i piekła, moralności, w jaką wierzymy.
[edit: Dodatkową wolę śledzenia papież mógł wyrazić już na audiencji z Kwaśniewskim 28. lutego 2002 r., gdy zapraszano go do kraju [nie, już sporo
wcześniej: sprawa roku 1984 w zabójstwie Popiełuszki, potem śledzenie mnie od 1992 r...], ale jeśli tak, to tylko wobec Kwaśniewskiego, co chyba lewicowcom by nie wystarczyło, by ryzykować karierę. Tak złej inwigilacji totalnej (i to na żywo) przecież chyba jeszcze nie było. Poza tym media mogłyby nie dowierzać itd. Cytat z tamtej audiencji: "staram się go nie tracić" (odpowiedź na pytanie, jakim sposobem udaje się papieżowi zachować tak dobry humor). Czy oni potrafią o czym innym, czy tylko o czymś, co kojarzy się ze śledzeniem (już mniejsza z tym, że pasuje też do religii)?... Zauważmy, uprzednia wiedza ludzi związanych z rządem czyni zrozumiałymi wspomniane już wcześniej okrzyki pod pałacem arcybiskupim podczas rozmów (proszę to skojarzyć z głośnymi protestami Palikota pod kuriami arcybiskupimi i całym tym Ruchem Palikota, o nazwie zresztą brzmiącej jak – znacznie bardziej potrzebna – przyszła Partia Piotra Niżyńskiego). A było i więcej takich cytatów, przejdźmy np. do (może późniejszej) sprawy wyłudzeń mieszkaniowych: oto zupełnie identyczne podsumowywanie rozmów z papieżem w 2003 r. przez Kwaśniewskiego i przez Cimoszewicza, jedną wizytę od drugiej dzieliły bodajże 4 dni: "papież jest świetnie zorientowany", "papież jest świetnie zorientowany" (sprawa oszustw jest powyżej na białym tle, mniej więcej w środku tej całej podstrony www). Oto kolejna ciekawostka, wypowiedzi Kwaśniewskiego po jego kolejnej watykańskiej audiencji, z października 2003 r.: "Natomiast ministrowie, szczególnie spraw zagranicznych [w Polsce: CIMOSZEWICZ], muszą popracować, tak, żeby właśnie uniknąć nieporozumień, bo według mnie tutaj cały ten spór [religijny, o Konstytucję Europy] jest w dużej mierze oparty o nieporozumienie" (łagodniej określone "oszustwo"; brzmi może jak o wierze w "niebo", w "dom Ojca" i "Ojca [Chrystusa], który jest w niebie"). [Już widzę oczyma (spikerskiej) wyobraźni tę teoryjkę, ten oryginalny sylogizm: jest umowa ⇒ jest porozumienie ⇒ nie ma (nawet) nieporozumienia ⇒ nie ma oszustwa. No cóż, może stosujmy raczej słowo 'wyłudzenie' na określenie tego paragrafu?... Pamiętam swe zażalenia do sądu, gdzie słusznie wytykałem błędy prokuratorom – powołującym się wtedy, jeszcze później z arogancką przychylnością sądu, na zrozumienie przez "klienta" spisanej umowy (i, nieco w domyśle, wywiązanie się z litery tej spisanej umowy przez firmy) jako powód rzekomo braku przestępstwa, chyba tu na zasadzie braku bycia w błędzie (napisano w uzasadnieniu "nie można BOWIEM zasadnie twierdzić, że nie wiedział do czego zobowiązują się firmy" – inaczej mówiąc: "BO nie można mówić, że nie wiedział") – zarzucałem prokuratorom mianowicie, idealnie słusznie, paralogizm 'pars pro toto' i chwyt erystyczny 'mutatio controversiae'. W żadnym błędzie to on rzekomo już nie jest, bo tu pokazaliśmy, że w tym nie – taka to "logika".] Proszę, co za idealne trafienie z dziwacznym podsumowaniem! W Cimoszewicza, znanego z poprzednich relacji tak jakby właśnie z takim podtekstem... (Powtórzę: problemem w sprawie tych oszustów są nie dowody, ale oryginalna teoria prawna... – rozwiń komentarz..., wyrażająca się w tym, że nie ma śledztwa, bo można legalnie oszukiwać ludzi twarzą w twarz (nie mylmy tego z sytuacjami automatycznej obsługi masowej, typu naciąganie przez strony internetowe i ich serwery konkretnych ofiar na drogie SMS-y, bo wtedy faktycznie nie ma oszustwa: rzecz dzieje się u sprawcy przez zaniechanie, a przeież wyłudza się na pewno tylko działaniem: by rzec to samo inaczej, tu liczba popełnionych przestępstw musiałaby rosnąć niezależnie od niego, bez jego konkretnej o nich świadomości). Nie jest bynajmniej problemem mała kwota: kodeks karny kara oszustwa nawet na najmniejsze sumy, typu 50-100 zł, o ile da się je udowodnić, co przy jednorazowych ekscesach jest rzadkie. W związku z taką niepoprawną teorią – której żaden prawnik sam z siebie by raczej nie wymyślił, a gdyby nawet, to zaraz drugi by się jej sprzeciwił – od kilkunastu lat nie otwarto żadnego nawet dochodzenia w takiej sprawie, mimo dziesiątków tysięcy warszawskich ofiar, z których spora część przychodziła na Policję. – ukryj komentarz) Same bardzo nieprawdopodobne zbiegi okoliczności, zbieżności tematyczne/słowne itd.]
Przemówienia papieskie z pielgrzymki 2002 r. (aktualne wtedy tematy społeczne: wyłudzenia, budowlanka "podsłuchowa"...) w Opoce – polecam słowa "Dziękuję za współpracę między władzami państwowymi i przedstawicielami Kościoła" w mowie pożegnalnej czy np. cytat "Nikt bowiem «nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich» (J 15,13). Taka jest miara miłosiernej miłości! Taka jest miara miłosierdzia Boga!" na początku homilii z 18/08/2002 – niespełna 3 lata przed, jak się zdaje, samobójstwem tego wybawiającego kraj od wciąż obecnego lęku i głoszącego "ogień miłosierdzia" papieża (później jeszcze mówił, że to wezwanie do wszystkich, by kochali w ten sposób, a w homilii 19/08/2002 mówił w ramach lirycznej modlitwy do Maryi: "Kapłanów ucz naśladować Twojego Syna w oddawaniu co dnia życia za owce" – może chodzi o popieranie złego projektu, choćby narażając się na piekło, skoro się w nie wierzy). Wolność i jej słynne "błędne rozumienie", oderwane od jakichś determinujących ustaleń (np. tutaj w 2009 w akapicie 6) – co często przecież kojarzono z tą starą "wolną wolą" – w tej homilii z 18/08/2002 papież przytoczył już tylko w sensie narodowym, politycznym (koniec akapitu 4), może po to, żeby już zupełnie nie wchodzić w konflikt z schopenhauerowską etyką świecką i poglądami na chrześcijaństwo (czyt.: uproszczony sposób podawania ludziom pewnych prawd etycznych, które w rzeczywistości mają inne uzasadnienie – porównaj z akapitem 3, tam jest jeden z zaskakująco nielicznych we wszystkich 3 homiliach konkretniejszych akcentów religijnych, nie o samej miłosiernej łaskawości i zadaniach wynikających z przepowiedni, nie o samym papieskim pozdrawianiu i ciepłych uczuciach, a np. o Bogu, szatanie itd.).
Takie jest jedyne prawdziwe rozumienie sensu tej ostatniej pielgrzymki Jana Pawła II do Polski i wygłoszonych wtedy słów. Powiadom innych!
Nietzsche to ten filozof, który skończył w wariatkowie, podpisując się przedtem wielokrotnie "Ukrzyżowany". Napisał m. in.: "Straszliwy lęk mnie zbiera, że pewnego dnia ogłoszą mnie świętym". Przypominam też, że również sąd zamknął mi sprawę stalkingu (dokuczania) bez żadnych przesłuchań w... Wielki Piątek.
Nietzsche jako filozof był nieco intelektualnie skryty, gdy chodzi o pewne ważne a i tak wiecznie słuszne prawdy (ale da się dociec najważniejszych myśli tekstu, są jasne; zob. np. to), wystrzegał się też sojuszy politycznych np. z nacjonalistami czy antysemitami, zapewne obawiając się zniszczenia jego dzieł, przepadku itp. (np. przykleiły się doń kompromitujące etykiety związane z poparciem go przez faszystów). W swych książkach i listach narzekał na brak czytelnictwa, pojawia się tam nieraz postać papieża czy to w kontekście końca Kościoła, czy ekstatycznie jako jakiś jego duchowy brat albo np. jako ktoś, komu się robi wyrzuty. Poza tym są też alegorie tego tematu. Już w pierwszej godzinie czytania książki "Tako rzecze Zaratustra" rysuje się taki obraz: przychodzi oto do ludzi ten starożytny założyciel religii (z roku 1000 p.n.e.), który wymyślił walkę dobra ze złem i piekło (również różne głupotki ze współczesnego punktu widzenia, w rodzaju koszernych i nieczystych potraw, rzeczy itp. – to też część jego cudownego objawienia była; także trochę aniołów pojawia się w tych starych legendach irańskich) – i on sam (ten przecież autorytet w tych sprawach) tak pociesza umierającego człowieka, liczącego na potępienie w piekle: "nie ma tych rzeczy, o których mówisz: nie ma diabła i nie ma piekła", po czym opierając się na nauce dodaje "dusza twa umrze prędzej jeszcze niźli twoje ciało – pozbądź się więc lęku!". Oryginalna ścieżka wnioskowania: od nieistnienia postaci do nieistnienia miejsca; przecież z przeciwieństwem piekła, czyli niebem, dziwnym trafem jest dokładnie odwrotnie (i to jest może najważniejsza, właściwa ścieżka wnioskowania!): od nieistnienia tego "królestwa" (z aniołami, świętymi, Chrystusem) w konkretnym miejscu przechodzi się do nieistnienia postaci – Boga... U Nietzschego naucza starożytny prorok, w rzeczywistości zaś tę rolę mógłby pełnić polski(!) papież organizujący może oszustwa mieszkaniowe, czyli wspomniane wyłudzenia metodą na "dom Ojca"... A takich alegorii do, powtórzmy, sprawy nieba jest u tego filozofa więcej. Tom 1 książki "Z genealogii moralności" (przedmowa też zaczyna się charakterystycznie) to rozprawa o jakichś tam ważnych problemach religijno-moralnych, dla których punktem wyjścia jest, dająca się nawet wciąż łatwo zauważyć każdemu – pochodzenie i dwuznaczność podstawowych słów w tej dziedzinie... Mamy to już wręcz niemal na tacy w "Antychryście", we fragmencie 1 (o pewnym ludzie wiecznie młodym i żyjącym w idealnym szczęściu, greckich Hiperborejach; punkt wyjścia książki brzmi tak oto: "odkryliśmy [to] szczęście, znamy drogę, znaleźliśmy wyjście z całych tysiącleci labiryntu"). Pierwszy podstawowy argument (choć zamaskowany)! I to chyba o nim (a może i o zwątpieniu u papieży) tak napisał Nietzsche w liście: "ze mną przygotowuje się katastrofa, której imię znam, ale go nie wyjawię" (a zauważcie: to u niego tylko jedna z jego kwestii, nawet mało wypowiedziana: praktycznie każdy z sensownych i współcześnie ważnych argumentów przeciwko religii jest jakoś u Nietzschego obecny). NA NAWIĄZANIA DO NIETZSCHEGO (a więc chyba też taki zły zamiar zniszczenia człowieka już u Jana Pawła II? "będzie Nietzschem", "skończy, jak Nietzsche" – zresztą po co inaczej to manipulowanie myślami) W PIELGRZYMCE Z 2002 R. WSKAZYWAŁY, PODSUMUJMY: (1) bezpośrednie skojarzenie z "Wiedzą radosną" przez podobieństwo cytatu – parafraza, (2) fatalistycznie brzmiące wypowiedzi, przy czym fatalizm miałby tu zapewne być jakiś istotny religijnie, czyli kolidować z religią i moralnością (otóż Nietzsche to najsłynniejszy z postulujących to filozofów, fatalista-immoralista, który nie wymagał przy tym ślepej wiary w determinizm), (3) hipoteza (podsunięte przypuszczenie), jakoby św. Paweł był oszustem, wprawdzie bardzo zakamuflowana (nawet specjalnie aż hasło pielgrzymki też wzięli ze św. Pawła) – a to jest przecież jedna z myśli "Antychrysta" Nietzschego, (4) moje nazwisko, zapewne dobrane tak, by było w miarę podobne do Nietzsche (czyt.: Nicze), a obecnie widzimy, jak "dziwnym trafem" wyszedłem na rzekomo bardzo obfitym filozofowaniu (porównać z "domem ojca"), (5) "nadzieje" wobec narodu polskiego, a przecież jest taki fragment w tejże "Wiedzy radosnej", zresztą zob. też te słowa Millera o, jak to ujął, poczytywaniu za zaszczyt, (6) konstrukcja homilii, zaczynająca się od kilkuwersowego lirycznego cytatu z pobożnej niewiasty-mistyczki (tak zaczynają się rodziały, znowu, "Wiedzy radosnej"; patrz zresztą tekst na żółtym tle poniżej(!) – zrobiła się aż taka klamra liryczna z pierwszego i ostatniego kazania, "O" + [...] + "us us!", która brzmi jak pewien fragment liryczny z "Wiedzy radosnej", mianowicie o takim świętym, czyli dosyć niewinnym człowieku, który umarł od cesarskich prześladowań Kościoła). POZA TYM WĄTKIEM FILOZOFA, CO TO PRZEZ OSTATNIE 10 LAT ŻYCIA BYŁ SZALEŃCEM, POLECAM TEŻ DZIWNIE PROROCZE PIERWSZE ZDANIA – obrażającego podobno uczucia religijne, więc dobrze się zastanów, czy warto otwierać – TEKSTU J. URBANA z czasu pielgrzymki w 2002 pt. "OBWOŹNE SADO-MASO" (odnoszące się chyba do kwestii przekazu podprogowego): dokładnie to od początku 2013 r. ma publicznie miejsce ze mną, gdy poruszam się po Warszawie, Polsce czy Europie (inne kontynenty zwiedzałem nieco wcześniej, gdy nie było tortury, ale chyba też mają tajne instalacje dźwiękowe). Również poniżej, w tekście na żółtym tle, oznaczone są jako odnośnik słowa "[od czego zaczyna się] następny rozdział tej książki" – to również ważna sugestia (nie jest to prawie na pewno przypadek, że się to wszystko tak dobrze zgadza! poklikajcie poniżej odpowiednie odnośniki), że być może coś złego planowano. Kolejna poszlaka: sprawa (jak się zdaje) podrzucenia Donalda Tuska do polityki – kliknijcie. Jeśli by to wszystko się zgadzało i już Jan Paweł II planował ofiarę z człowieka i najgorsze tortury, to raczej był niewierzący w katolicyzm (za takie rzeczy jest piekło) i w ogóle WSZYSCY CI TRZEJ KOLEJNI PAPIEŻE TO, MOIM ZDANIEM, ATEIŚCI-OKRUTNICY ZAMIESZANI W ZBRODNIE (oraz w sprawę nieistniejącego nieba), choć przecież i księża na dole hierarchii mają swój udział w prześladowaniach. To chyba jakaś zemsta na trupie Nietzschego, za Kościół (nie tylko o filozofa tu chodzi, ale i o całą tę "Wiedzę radosną": np. filologię żydowską, astronomię, neurologię). Papież stosuje w 2002 gdzieniegdzie język kapłański i katolicki, typu "dziękuję Bogu", ale to wszystko. Nie będę już wnikał, na ile to agnostycy, a na ile ateiści, w każdym razie dla mnie Watykan i Kościół zrównali się obecnie z mafią.
(Uwaga na marginesie. Jeśli się zgodzimy, że Nietzsche przyświecał mojej sprawie i nawet poniekąd pielgrzymce z 2002 r., to zauważmy jeszcze, że jej
pierwsza homilia, tj. z 17/08/2002,
zaczynała się od
napuszonego cytatu lirycznego z inwokacją "
O...", a
ostatnia homilia, tj. z 19/08/2002,
kończyła się na fragmencie lirycznym z końcówką
po łacinie: "
...us ...us!". W książce, do której były najwyraźniejsze odwołania, czyli "
Wiedzy radosnej" Nietzschego, istotnie jest jeden podobnie skonstruowany fragment, zaczynający jeden z rozdziałów, a więc wyeksponowany i widoczny nawet przy pobieżnym przeglądaniu książki, a napisany równo 120 lat (z miesiącami) przed tą podsłuchową pielgrzymką: "
O sanctus Januarius!" (co można tłumaczyć jako: "O święty styczniu!", ale i "O
święty January!" – na tę dwuznaczność zwraca uwagę np.
angielska Wikipedia). Skojarzenie z nim wydaje się w związku z tym nieco uzasadnione (przecież postępowanie papieża, gdy się cały ten z góry istniejący w jego umyśle plan zrozumie, nasuwa aż pytanie o jego wiarę), zwłaszcza, gdy wczytamy się w sens(!). Styczeń jest symbolem początku, pierwszego miesiąca (proszę więc popatrzeć na to, co mówił po wyborze – to
"Stasiu, dziwisz się czy nie dziwisz?" itd. nasuwającym myśli zarówno o 1 dylemacie determinizmu, jak i 2 o problemie nieba), zaś św. January, jak podaje ww. angielska Wikipedia, kojarzy się ze swą śmiercią podczas Wielkich Prześladowań Kościoła za cesarza Dioklecjana (proszę zestawić to z przywoływaną tu nieraz
listą przyszłych papieży wg św. Malachiasza: przepowiednia ta, na 4 sposoby z tym całym skandalem się kojarząca –
Piotr związany z Rzymem; Kościół będzie powszechnie nielubiany, "skrajne prześladowania"; koniec Watykanu; straszliwy sędzia sądzi masy – przyświecała bodajże wyborowi
imienia ofiary Watykanu, czyli mnie, a także, chyba,
imienia Benedykta XVI).
Przeczytajcie teraz, proszę, ten fragment z "Wiedzy radosnej". Jest to fragment, który można w tym kontekście zrozumieć jako mówiący o popadaniu w niewiarę
(wobec pewnych twardych i skokowo wpływających na poziom oceny sytuacji faktów – taka zresztą jest właściwie definicja [jakiegoś pojedynczego] dowodu, np. przed sądem) i, w związku z tym, zainteresowaniu nowinkami technologicznymi. Poza tym, "
święty [jest] styczeń", pierwszy miesiąc, ale zobaczcie, od czego zaczyna się
następny rozdział tej książki (a także
poprzedni)!!
Naprawdę straszne. Legenda upada. Można do tego jeszcze dodać to "
Totus Tuus, Maria..." jako dziwnie idealne wpisanie się w ten (drugi obok niedawnego święta maryjnego) kontekst tematyczny – skoro Nietzsche w Antychryście pisał, że specjalny kult Maryi wprowadzono także ze względu na żarliwość mężczyzn wobec kobiet, to w każdym razie takie "Cały Twój, Maryjo!" sugeruje dodatkowe uzasadnienie, czemu Wojtyła (po)został księdzem. Nie chciało mu się tworzyć normalnej rodziny i oddawać się kobiecie, może to zbyt prozaiczne i prymitywne dla jego filozoficznej natury było.
Zauważmy na koniec, że ten wątek realizowania przepowiedni, które są dopiero zobowiązaniem, bo mogłyby nie być zrealizowane – a wątek ten mamy np. wprost podany w
homilii z 17/08/2002 pod koniec punktu 5, także i przecież w tym całym tajnym projekcie ("Polaka, Piotra i Nietzschego, i [wg
proroctwa sukcesu]
hańby Kościoła" oraz jego
dekadencji, schyłkowości) stojącym NAPRAWDĘ za tą pielgrzymką oraz również w tym, jak to chyba słusznie odczytuję,
odwołaniu do św. Januarego (czasy prześladowania Kościoła, zginął od nich), potwierdzonym jeszcze zainteresowaniem papieża świętymi w homiliach 18/08/2002, 16/08/2002 itd. –
kojarzy się z tym, być może, najpoważniejszym argumentem przeciwko teizmowi i jego artykułom wiary (w tym, może pośrednio: np. piekłu, niebu), który przytoczyłem kilka akapitów wyżej w różowym fragmencie, wzmiankowałem też na blogu na przykładzie transformacji alfabetycznych (patrz: druga połowa akapitu "Papież może być" z wpisu "
Wątpisz w udział..."), a który prymitywnie zawsze streszczano w filozofii mało wyjaśniającymi słowami "[To] człowiek stworzył Boga"
[i wykluczone wydaje się, z prawdopodobieństwem będącym praktycznie pewnością, by zrobił to zgodnie z uprzednim planem Stwórcy, bo fizyka nie daje dostatecznej swobody dla takiego planu obejmującego aż końcowe produkty całej, na kolejne szczeble wchodzącej, globalnej ewolucji wszechrzeczy]. To realizowanie przepowiedni to raczej ironia, w tym kontekście i wycierając sobie przy tym usta jeszcze św. Faustyną Kowalską, gdy może po prostu co innego ma się na myśli, cios dla Kościoła – stosuje się tłumaczenie religijne i pojęcia religijne, by usprawiedliwić zło, choć chodzi raczej tylko o to, żeby Polacy przedwcześnie wiary nie utracili. "Jeszcze by mojego 'syna Pietrka' zakatrupili" (dodatkowo zabezpiecza przed tym ciągła totalna obserwacja). Chodzi w tym argumencie, przypomnę, o brak projektu, brak celowości w obserwowalnej przyrodzie – bo normalnie się rozwija, wedle zwykłych przyczyn wynikających z prawa natury – i w związku z tym niemożność stworzenia wszechświata "pod" konkretne skutki rozwoju. W każdym razie jest to nieco bardziej ezoteryczny sens tej pielgrzymki, natomiast otwarte odwołania do filozofii ateizmu i tego włoskiego 'sirocco', sugerującego niewiarę w wolność woli i zbędność piekła, wymieniałem powyżej. A zatem chyba wiadomo już nawet, co Jana Pawła II doprowadziło, jeśli tak można powiedzieć, a chyba można, do niewiary i śmierci jako niewierzący
[1 konkretne argumenty, 2 obojętność Boga mimo uprzednich planów na przyszłość w latach 90-tych – papież dożył 2000 r., Bóg zlekceważył te – istniejące już wtedy, jak mniemam – plany]. Zresztą patrzcie na czyny, nie słowa, te są jeszcze
wyrazistsze.
Więcej argumentów za podejrzewanym tutaj ukrytym ateizmem Jana Pawła II jest w dopiskach nie na temat na dole wpisu na blogu o zabójstwie Blidy (14/01/2016), a także w dopiskach nie na temat pod wpisem o staraniach o pozbawienie mnie domu
(22/04/2016). Zobaczcie blog. Oto np. podsumowanie skandali seksualnych rzucających cień na Jana Pawła II (są jeszcze skandale
związane z zabijaniem, na tej stronie przytoczono tylko 1):
- obnoszący się z gejowskimi skłonnościami Juliusz Paetz (inicjały: JP – pasują do "Jan Paweł") został abpem poznańskim, a wszelkie skargi (nawet
sygnowane przez wiele osób) lekceważono – więcej o tym pod koniec tekstu na różowym tle niedaleko powyżej;
- równie gigantyczna (ze względu na poziom nieładu moralnego) i spektakularna, co w przypadku Paetza (tutaj ksiądz miał nawet sporo dzieci i stałe stosunki seksualne z różnymi kobietami), sprawa założyciela zakonu "Legion Chrystusa" — Marciala Maciela — patrz szczegóły z Wikipedii;
- sprawa arcybiskupa-nuncjusza Józefa Wesołowskiego (inicjały: JW – pasują do znanego skrótu "jw.", "jak wyżej"), zwłaszcza w zestawieniu z tym, że
już w 2003 r., a nawet z 5 lat czy wręcz 20(!) lat wcześniej, musiały być plany (p.: "deklaracja niewiary" mojego kolegi z klasy Wesołowskiego i inne takie incydenty: tu jest pełniejszy opis przygotowań do sprawy Wesołowskiego) – więcej o tym na blogu (dopiski pod wpisami z 5/03/2015 i
22/04/2016) oraz w liście doborów po nazwisku (pkt 9); nawet kropkę dostawiono na końcu, choć tylko w przenośni
– "wyrok wykonano" (odpowiednie skojarzenia: zła interpunkcja i odstępy przed kropką, stosowane przez szpiegów, pisałem o tej interpunkcji pod koniec 2015 r. przy okazji partii ".Nowoczesna" na przykład, a odnotowałem na blogu już w 2014... dla spikerów
"odroczenie wyroku z powodu przepełnionych więzień" to był stały sposób tłumaczenia tych odstępów przed kropkami); szczegóły pedofilskich poczynań Wesołowskiego (a był nawet, dziwnym trafem i zupełnie bez ogródek, bez skrępowania przez Wesołowskiego znaleziony, ksiądz do towarzystwa, który miał mu chłopców wyszukiwać) opisał Newsweek;
- pedofilskie molestowanie mnie przez telewizję (spikerzy twierdzą, że zorganizował to nawet sam Wałęsa) w wieku bodajże 6 lat, opisane małym drukiem na
białym tle w pierwszej połowie tej strony www, tu także jakiś Peter Saunders ("robiący dźwięki", poprawnie byłoby: Sounders, ale wymowa ta sama) dziwnie dobrany przez
samego papieża (hand-picked) do watykańskiej kongregacji do walki z pedofilią wśród duchownych (zauważcie, ja 18 lat skończyłem za Jana Pawła II, bo jestem z
1986 r.);
- kilkanaście metrów sex-shopów na al. Jana Pawła II (przy skrzyżowaniu z al. Solidarności, nr
46/48, zobacz szyldy), w których jest m. in. taniec rozbierany i możliwość zaspokojenia
przez ekspedientki w ramach oferty masażu, a są tam gdzieś także kabiny wideo (do pornografii). W
Niemczech za takie rzeczy – gdyby to było blisko szkoły – należałoby się więzienie, u nas nawet jakiegoś wywłaszczenia nie umożliwiono, chyba właśnie przez życzenie samego patrona ulicy.
|
Podpowiem jeszcze, czy da się bronić takiego skandalu, jak dziś, rzekomym prawem Kościoła do "politycznej walki" przy użyciu wszelkich (nawet złych) środków
i w imię bardzo ważnych spraw (na zasadzie "cel uświęca środki") – bo gdzieś w 2007 r. podpuszczono mnie chyba podprogowo, bym przeczytał Braci Karamazow, a nawet szczególnie zainteresował się obecnym tam słynnym fragmentem "Wielki Inkwizytor". Opowiada on o tym, jak papieże sięgnęli po władzę świecką; przypomina 3 kuszenia Chrystusa (a było w nich takie jedno – "dam ci wszelką władzę i wszelkie królestwa ... tylko pokłoń się przed diabłem", pozwól sobie na zakazane
– Jezus odpowiedział, że kłaniać się i – ogólnie, w szerszym sensie – służyć należy tylko Bogu, dobremu Bogu, a mówił to w takim kontekście, że z jego słów wynikało w sposób oczywisty, że tak, istnieje możliwość działania w imię religii,
która stanowi służenie diabłu, czyli są te wszystkie – obowiązujące wszędzie indziej – standardy moralne pozwalające na odróżnienie dobra od zła);
narrator Iwan wspomina też coś o ucieczce od wolności wśród ludu i braniu jej na swe barki przez Watykan i Kościół; w opowieści jest o Chrystusie, przychodzącym ponownie na świat; wreszcie, po opowieści jest też szokująca teza mniej więcej taka: "powiem ci, jaki jest w tym sekret – twój papież w Boga nie wierzy" [w rzeczywistości o kardynale-inkwizytorze, ale Rzym podobno też już od dawna z diabłem, a to przecież ich człowiek]. Nie trzeba mieć jakiegoś szczególnego zacięcia teologicznego, jakoś doskonale znać się na Piśmie Św., by rozumieć, że kler nie ma żadnego prawa, religijnie jakoś umocowanego, rościć sobie innych standardów moralnych niż wszyscy (że np. im wolno zabijać, im wolno – hipotetycznie – rozkradać człowieka z prywatności, im wolno popierać torturę np. w kościołach). "Bo nam o religię chodzi", o zachowanie obecnego stanu władzy duchowej i przywiązania ludzi do kościołów i ich nauczycieli. I tak [tego, owego, siamtego] nie wolno! Nie tylko ten fragment, wyraźnie powtórzony w niejednej Ewangelii, mówi o tym; trzeba by się też przyjrzeć, czym w ogóle Jezus Chrystus zajmował się za życia (a nie tylko myśleć o tym, że "umarł, zmartwychwstał i wniebowstąpił", co było np. głównym zainteresowaniem św. Pawła, obok nielicznych jeszcze drobiazgów, zawsze jednak głównie z czczeniem samej postaci, samego imienia Chrystusa związanych). Otóż za życia Chrystus, jeśli nie głosił Królestwa Niebieskiego, to przede wszystkim krytykował faryzeuszy – stąd aż powstało określenie na dwulicowość: faryzeizm. "Węże, plemię żmijowe, jak wy możecie uniknąć potępienia w piekle!" – tak mówił Jezus o swoich wrogach doktrynalnych (Mt 23:33). Jest to aż w dwójnasób udziałem tych, którzy przypisują sobie wyższe prawa niż inni z racji tego, że są kapłanami, że działają powołując się na religię: po pierwsze, są obłudni w swym działaniu stanowiącym nieformalny i urojony wyjątek od głoszonego prawa (często przez nawet rażąco niesprawiedliwe uczynki, jak uderzanie w przypadkową osobę czy grupę osób "za nazwisko", "za przodków", "za to, co zrobił jej mój poprzednik", innymi słowy: czynienie zła niejako na oślep, przypadkowo i bez związku z własnymi życiowymi dokonaniami danej osoby, a przecież przypadkowość jest w sprzeczności z każdym możliwym kryterium sprawiedliwości, stanowi najwyższy wyobrażalny nierozum i przeciwieństwo porządku); po drugie, krycie skandalu przez media (ze względu na ochronę własnego wizerunku, zamiast się nawrócić i przyznać publicznie, jak to niegdyś masowo w Kościele uprawiano) to bardzo jaskrawy przykład dwulicowości (jedno oblicze publiczne, wobec ludu, drugie prawdziwe i w głębi serca). A zatem aż dwa bardzo ważne fragmenty Nowego Testamentu – kuszenia Chrystusa oraz krytyka faryzeuszy – opowiadają się przeciw wszelkiemu stosowaniu tego, co normalnie złe, w imię służenia religii.
KALENDARIUM ŻYCIA JANA PAWŁA II, CHYBA ATEISTY
1946 — Karol Wojtyła został księdzem (1.11.1946 r.), po czym jakoś dziwne tę osobę — o personaliach przypominających wielkiego cesarza, który w r. 800 odtworzył na Zachodzie cesarstwo rzymskie, Karola Wielkiego — wysłano do prymasa Hlonda (
notabene to od nazwiska tego prymasa bodajże dobrano mej babci, specjalnie urodzonej chyba z myślą o byciu mą babcią, męża, bo był nim mój dziadek Henio; później jeszcze ślady tego skojarzenia pojawiły się na dzień przed jego śmiercią, a więc w ostatnim półroczu życia Jana Pawła II, gdy prymas Glemp odprawiał mszę w intencji rychłej beatyfikacji Hlonda, a także po śmierci Jana Pawła II, jako że zaraz potem ruszył w mass mediach temat współpracy o. Hejmo ps. Hejnał z SB). Trzeba tu brać pod uwagę, że już za Piusa XI (1922-1939) świtała zapewne w kościelnych głowach koncepcja, że cyt.
"Z Polski wyjdzie iskra, która przygotuje świat na powtórne przyjście Chrystusa" (s. Faustyna Kowalska, to chyba przykład doboru po nazwisku, typowego w tej grupe), zaś za Piusa XII (1939-1953) stało się to już praktyką: miał miejsce wtedy m. in. pierwszy awans kościelny Wojtyły, stał się on biskupem. Tak czy inaczej na razie jesteśmy w roku 1946. Podobno późną jesienią jeden jedyny raz Wojtyła spotkał się z prymasem. Prawdopodobnie była to rozmowa ateizacyjna. Spodziewane tematy: "nie ma Boga w niebie", "oni tam w Watykanie raczej nie wierzą" (może też: "fałszują tam jakieś cuda, żeby ludzie wierzyli"); "przecież to w Biblii jest, na każdej prawie kartce Nowego Testamentu, wystarczy poczytać dokładnie". Być może zdradzono Karolowi W., że jest szczególny, ponieważ ma dobre personalia i myślą dla niego o jakiejś karierze. Oto, co potwierdza te przypuszczenia:
(1) Jan Paweł II już od początku pontyfikatu, jak będę tu argumentować, był niewierzący, zaś jego wypowiedzi podczas ostatniej pielgrzymki do Polski (2002) —
kiedy to bodajże (przynajmniej) dwukrotnie parafrazował Nietzschego, mianowicie "Wiedzę radosną" Nietzschego (dwa fragmenty, wspominałem już o tym: "O sanctus Januarius!", a także, z samego wstępu tej książki od autora, "Czy to prawda, że Pan Bóg jest wszędzie obecny? — pytała dziewczynka swoją matkę. — Ależ to nieprzyzwoicie", który to tekst sparafrazowano w kazaniu o tym, "czy Bóg jest gdzieś szczególnie", przy błogosławieniu świątyni) — wskazują na to, że hasło "Totus Tuus" (to właśnie z niego, za sprawą układu kolejnych homilii, zrobiono końcówkę
"...us ...us!" dopełniającą początkowe
"O...!") było przyjęte na zawołanie biskupie właśnie z myślą o niebie: ono jest "tuż tuż". Na końcu tego kazania jeszcze papież wspominał Maryję: "Totus Tuus, Maria! Totus Tuus", co kojarzy się z odpowiedzią dla tej dziewczynki z książki Nietzschego. Pamiętamy przecież, że papież zwrócił się do Dziwisza już w pierwszym dniu pontyfikatu, odsłaniając nieco swe oblicze. Bardzo więc możliwe, że był niewierzący już odkąd stał się biskupem.
(2) Widać, że to jest spisek odgórny, ponieważ po Piusie XII kolejni papieże to byli Jan, Paweł, Jan Paweł I, po czym Jan Paweł II. Czyli po tym Piusie XII już wszystko jest przygotowywane pod "papieża JP2" (zauważmy, jak bardzo pasuje "Józef Piłsudski II", "Karol Wielki" do podsumowania
"był to wielki przywódca polityczny"). Papieże i Watykan nie kontaktowali się zapewne w tamtych czasach na lewo i prawo z każdym, prymas pasuje na prawą rękę papieża (można to jeszcze zestawić z teoriami o winie Glempa w zabójstwie Popiełuszki, na które m. in. on sam poniekąd dał poszlakę podczas procesu beatyfikacyjnego tego ostatniego).
(3) Hlond podobno mawiał
"Zwycięstwo, jeśli przyjdzie, to przez Maryję" (w kontekście ateizacji można to kojarzyć z: "metodami niewiasty", "nieodważnymi" [lisa, a nie lwa, jak Konrad Wallenrod]: a więc przez podstęp, podszywanie się, ukradkową zdradę). Do tych słów Hlonda papież nawiązywał podczas zamachu na niego (które zdaniem spikerów sam sobie zorganizował), gdyż mówił, że przeżył go "przez Maryję" (porównajmy z: "
przez wiarę" w księdze I "Z genealogii moralności Nietzschego", którą Jan Paweł II z pewnością czytał; on to tam jeszcze podkreślał, pisał po łacinie "per fidem"...). W każdym więc razie jest w zamachu na papieża trop Hlonda, oczywiście metaforycznie.
(4) Molestowanie kleryków i księży przez abpa Paetza (dlaczego mu za to nic nie zrobili państwowo?!), mającego inicjały JP (Juliusz Paetz), zupełnie jak papież, kojarzy się z papieżem molestowanym "na dzień dobry" przez Hlonda. Również i to więc świetnie pasuje.
(5) Wsłuchajmy się w podtekst tego, co działo się przed zabiciem zupełnie zdrowego i żyjącego bez problemów zdrowotnych na wolności mego dziadka Henia:
"tu zabójstwo, a ci robią beatyfikację". Coś wyraźnie może być na rzeczy, właśnie w związku z tym kapłanem (przecież jego następca Wyszyński zabił się w święto wniebowstąpienia pańskiego, po przewlekłym umieraniu i po przyjęciu sakramentu ostatniego namaszczenia 2 tyg. przed śmiercią, tak to więc w każdym razie wyglądało; śmierć fizyczną można i trzeba kojarzyć ze "śmiercią duchową" — utratą wiary, a zatem "zabójstwo" kojarzone z prymasem aż się prosi powiązać z pozbawieniem kogoś wiary), tym bardziej, że...
(6) W czasach tego prymasa (1926-1948), załóżmy, że prawej ręki papieża, śledzono mi chyba babcię Lucynę w Łodzi oraz wyznaczono dla niej męża, a dla dziadka Niżyńskiego — żonę (wiąże ich to, że data śmierci dziadka od strony mamy, czyli męża tej od urodzenia upatrzonej chyba dla mnie — w jednym z przygotowanych wariantów rodzinnych, gdyż nigdy nie wiadomo, jaka płeć dziecka się uda — Lucynki, swoją drogą doktora prawie że habilitowanego, data śmierci będąca zarazem 65-tą rocznicą niemieckiej akcji przeciwko pracownikom naukowym uczelni, a więc nieprzypadkowa i z góry pod to dobrana, wyznaczyła datę urodzin pożądanej małżonki dziadka Niżyńskiego: jest taka sama co do dnia i miesiąca, tyle że dodano na początku dwójkę — ta babcia, Z. Niżyńska, jako jedyna spośród mych dziadków nie ma wyższego wykształcenia, więc dwójka pasuje). Imię męża dobranego dla mej babci Lucynki to, powtórzę, HN, Henryk, co kojarzy się właśnie z tym prymasem. Co ciekawe, dodanie dwójki na początku daty urodzenia kojarzy się z oficjalną datą zgonu mego dziadka Niżyńskiego, która co do dnia i miesiąca jest taka, jak planowana od dawna (na równi z datą wyboru na papieża) data zgonu K. Wojtyły, jednakże z wyjątkiem dodanej na początku daty dwójki (22.04 zamiast 2.04). Więcej o zamierzchłych czasach śledzenia mej rodziny jest w
tym wpisie na forum.
1947 — Ks. Karol Wojtyła spowiadał się u o. Pio we Włoszech. O. Pio powiedział mu niedwuznacznie, że pewnego dnia będzie papieżem. Być może ten włoski zakonnik (zarazem, jak twierdził św. Jan XXIII, którego trudno podejrzewać o przestępstwo pomówienia i który tego księdza nawet badał, po prostu oszust) w wyniku jakichś kontaktów z Watykanem tak powiedział. Nie sposób bowiem przypuszczać, że przypadkiem trafił się papież-ateista. To by znaczyło, że najprawopodobniej sami tacy byli (czy większość). To raczej Pius XII, który Wojtyłę awansował na biskupa, z góry upatrzył go sobie, bo szukał ateisty z Polski na przyszłego papieża. Ojciec Pio wyznał tę rzecz być może po tym, jak na spowiedzi okazało się, że K. Wojtyła miał poważne rozterki i skłanial się ku ateizmowi, a właśnie takiego może szukano. Może zaś wszedł na tę drogę dopiero za sprawą tej rozmowy. Kto wie.
ok. 1948-1953 — Przyszły papież najprawdopodobniej czytał książki Nietzschego, w tym "Z genealogii moralności", a może już wówczas "Wiedzę radosną", ponieważ pisał pracę habilitacyjną na temat etyki Maksa Schelera i możliwości oparcia na jej założeniach etyki chrześcijańskiej — Schelera czytał nawet w oryginale po niemiecku — a przecież ów filozof w swej etyce był najbardziej może znany ze swej
próby odpowiedzi na kwestię resentymentu w założeniach chrześcijaństwa wytkniętą przez Nietzschego. Specjalnie pewnie podsunęli Wojtyle tematy w oczywisty sposób naprowadzające go na filozofię Nietzschego. Trudno przecież rozprawiać ze ślepym o kolorach — z kimś, kto krytykował Nietzschego z pozycji chrześcijańskich na polu resentymentu, o tych jego polemikach, jeśli się nie zna samego Nietzschego.
1958 — Mianowany biskupem pomocniczym krakowskim. Jako zawołanie biskupie przyjął "Totus Tuus", co brzmi jak "To tuż tuż". Wyjaśnił to podczas ostatniej pielgrzymki do Polski w 2002 r. (trwającej kilka dni), gdyż w aż 2 kazaniach parafrazował
Wiedzę radosną Nietzschego, w tym właśnie poprzez odniesienie się swymi ulubionymi słowami
"Totus tuus, Maria! Totus tuus!" na zakończenie
ostatniej i
"O..." na początku
pierwszej do fragmentu
"O sanctus Januarius!" ("O święty styczniu!", przenośnie może to być też ogólnie o początku, który jest "święty"; wierszyk na początku
jednego z rozdziałów WR); także poprzez jeszcze czytelniejszą aluzję do
przypowiastki ze wstępu WR (pkt 4, ostatnie zdania, o dziewczynce rozmawiającej z matką) w
pierwszym kazaniu. A zatem aluzja do problemu nieba, które Żydzi uważali chyba za bardzo nieodległe (p. np. Ewangelia Tomasza: jeden z najlepszych apokryfów; także w Biblii są tego przejawy i w
innej literaturze żydowskiej). Tak to być może kojarzył: jak i na końcu, tak i u progu swej kariery biskupa, zdaje się sugerować. Zostając biskupem już był ateistą?
9.07.1978 — Prezydentem Włoch został Pertini (nazwisko oparte na literach PTN, tak, jak PioTr Niżyński). Awansować zaczął dopiero pod koniec życia, choć posłem był od dziesiątków lat. Moja data urodzenia to jego data urodzenia z dwoma kolejnymi cyframi zamienionymi miejscami (25.09.1896 jego, 25.09.1986 moja).
16.10.1978 — Jan Paweł II. Wybrany papieżem. Datę wyboru dobrano tak, by pasowała do daty zgonu (
w inny sposób wyznaczonej), a mianowicie by zgon, skądinąd w dobrze dobranej dacie, nastąpił dodatkowo jeszcze w 9666-tym dniu pontyfikatu. Już pierwszego dnia zwrócił się do swego przybocznego: Dziwisza jednym zdaniem (które kazał pewnie nagłośnić), w którym zawoalowane były aż 2 argumenty ateistyczne (dylemat determinizmu i problem nieba).
1980 — Zamordowany został polski profesor filozofii Władysław Tatarkiewicz, praktycznie na pewno z inspiracji "grupy watykańskiej", patrz
lista ofiar grupy oraz
lista nomen omen (najwyraźniej zrobiono to w dodatku z myślą o planowanej przyszłej dacie zamordowania mej babci, co przypadało już na czas po
planowanej od końca XVIII w. dacie śmierci Jana Pawła II).
1980 — Zamordowany został John Lennon, praktycznie na pewno z inspiracji "grupy watykańskiej", patrz
lista ofiar grupy oraz
lista nomen omen.
1980 — Arcybiskup Wesołowski zostaje pracownikiem watykańskiej służby dyplomatycznej i zaczyna jeździć po świecie. Tymczasem zaś jest to przejaw tego, że już go upatrzono, by w przyszłości był pedofilem. Patrząc na przypadek pedofilii tego dziwnym trafem POLSKIEGO księdza — i to z nazwiskiem na W., tak, iż wychodzi z tego "opoweść o księdzu W." — widać, że wiele było w nim dobrane. Inicjały JW to chyba pierwsza sprawa, wg której szukano ("jak wyżej", taki skrót), zostanie dla następcy. Następnie, skoro nazwisko to Wesołowski, to pasuje do Dominikany, bo tam jest miasto Cabarete. "Dotarł do miejsca hańby". A więc, żeby wszystko się zgadzało, przydałoby się, żeby jeździł po świecie, zmieniał kraje (przecież też wtedy jest dosyć niezależny, jako watykański dyplomata, bezpośrednio rzuca to cień na papieża). Opisałem te różne zbiegi okoliczności na
na tej podstronie, pisałem, jak już w latach 90-tych, a potem u progu XXI w. rzucano w moim otoczeniu poszlaki na to, że z Wesołowskim jest czy będzie źle.
1981 — Zamordowany został polski profesor filozofii Tadeusz Kotarbiński, praktycznie na pewno z inspiracji "grupy watykańskiej", patrz
lista ofiar grupy oraz
lista nomen omen (najwyraźniej zrobiono to w dodatku z myślą o planowanej przyszłej dacie zamordowania mej babci, co przypadało już na czas po
planowanej od końca XVIII w. dacie śmierci Jana Pawła II).
1981 — Jan Paweł II mianował, równo 2 miesiące po rocznicy mych przyszłych urodzin (które nastąpiły za 5 lat), przyszłego Benedykta XVI prefektem bardzo istotnej i wpływowej Kongregacji Nauki Wiary. Nietrudno zrozumieć, że może to być, choć oczywiście nie musi, w dobie globalizacji niejako trampolina do przyszłej kariery, tj. do stania się papieżem. Co najprawdopodobniej przyświecało tej decyzji papieskiej? Nazwisko Benedykta XVI: Ratzinger. Bo w przyszłości będzie z tego PAPA-RAZZI (czyt. papa racci). I wiele lat później w dniu wyboru Ratzingera na papieża kolorowe czasopisma istotnie miały na okładkach te 2 słowa kojarzące się ze słowem paparazzi (natarczywi naruszający prywatność dziennikarze). Już wtedy chyba JP2 myślał o telewizji.
1982-1983 — urodziny mego brata, podmieniono go w szpitalu na niemowlę ze specyficzną cerą albinosa, tj. dotknięte albinizmem. Ustawiona data narodzin. Oryginalne dziecko chyba zmarło jako wcześniak (podobnie później było przy moich narodzinach i narodzinach Tomasza Niżyńskiego).
1984 — Rok 1984 to znana powieść Orwella o Wielkim Bracie, o totalitarnym totalnie inwigilującym państwie, w którym była też Policja Myśli. A zatem skojarzenia telewizyjne. Tymczasem to w tym roku zabito Popiełuszkę. Wspominałem o tym w dopiskach na blogu w odpowiednich miejscach. Widać po prostu, że to papieskie (taki mój pogląd), już choćby przez ten mem doboru człowieka do złej sprawy po nazwisku, ale i przez tę datę.
1985 — W dzien będący drobną przeróbką mej daty urodzenia (dzień miesiąca -2, nr miesiąca +2) rok przed mym urodzeniem doszło do zamachu na samolot Egypt Air. Kojarzy się to też z rokiem 1999, w którym była kolejna taka zbrodnia, już wyraźnie "w stylu watykańskim". Następna znowu katastrofa egipskiego samolotu miała miejsce w 2016 r. i również kojarzy mi się z omawianą przeze mnie mafią, więcej szczegółów
tutaj na liście zbrodni oraz w
/zapisy.txt pod odpowiednią datą. Jacyś seryjni niszczyciele egipskich samolotów grasują. Egipt kojarzy się z wyjątkowo starą cywilizacją — może to o bombach atomowych i wizji świata z lat 50-tych (w praktyce w dzisiejszych czasach można się spodziewać, że takie obiekty latające się niszczy, zestrzela z wykorzystaniem monitorowania przestrzeni lotniczej; nie żyjemy przecież w jakims antyku i doprawdy nie wiem, dlaczego nikt miałby się nie interesować takimi technologiami albo co miałoby uniemożliwiać ich rozwijanie).
1986 — Moje urodziny (ustawiona data urodzin! prezydent Włoch Pertini, czyli prawie że Petri Ni, też miał taką z dokładnością do 2 środkowych cyfr roku, które u niego są zamienione miejscami) i zarazem, w tym samym roku, pierwsze ekscesy seksualne arcybiskupa Paetza o inicjałach JP. Można o tym nawet
poczytać w prasie. Ksiądz arcybiskup nawet wręczał molestowanym klerykom majtki z napisem ROMA, to może jakaś aluzja do "bielizny erotycznej".
198x — Z mojej cioci zrobiono wariatkę, wmówiono dziadkowi, że jest schizofreniczką. W istocie nie było raczej tak źle (dziś już nie żyje, najwyraźniej zabita za czasów następcy JP2).
1988(?) — urodził się martwy w szpitalu mój młodszy braciszek (problem taki, tj. poronienie, dotyczy wg danych internetowych tylko 0,04% ciąż).
1988-1989: Początki kariery politycznej Donalda T., jak słuszna: liberała gospodarczego (i obyczajowego; w 2014 r. on dopiero musiał się cyt. "nawrócić"). W istocie Donald ten
był już upatrzony w latach 60-tych, a potem na początku jego studiów okazywał już zainteresowanie polityką, bo ktoś go pewnie uprzedził o jego przyszłości (np. ojciec).
1990: Zabito osobę o personaliach Stanisław Maślanka, więcej informacji na ten temat jest w
liście ofiar. Odnoszę nieodparte wrażenie, że Gazeta Wyborcza kryła ten temat podobnie jak inne związane z mafią telewizyjną czy też ogólnie "watykańską".
1991 — Audiencja dla Jelcyna. Prezydenta Rosji papież być może już wtedy informował o swoich planach wobec Piotra Niżyńskiego. Poza tym wtedy tez lub mniej więcej wtedy wyraził życzenie, by ktoś pasujący do nazwiska czy inicjałów PioTr Niżyński (PTN) został jego następcą w Pałacu Prezydenckim. I istotnie, już w 1996 r. wyszukany specjalnie po nazwisku urzędnik PTN został ważną figurą w kancelarii prezydenta Rosji Jelcyna. Stamtąd później awansował na szefa służb specjalnych.
1992 — Zabito dawnego premiera PRL Jaroszewicza (dobrany chyba po nazwisku), zamieszane w to pewnie były służby specjalne, jako odbiorcy zleceń od księży (np. prymasa), oraz telewizja, która w każdym razie kryła ten skandal tak, by za dużo świadków i informacji się nie znalazło (potem dochodziło też do różnych nieprawidłowości, np. ginęły z akt fragmenty, a sprawę w sądzie przegrano). Co to miało ze mną wspólnego? Ten wybrany na premiera w 1970 r. polityk pasuje do słowa "jarosz", a to bardzo ważna życiowo sprawa. Jaroszem zrobili mnie już w wieku kilku lat, zapewne przy pomocy przekazu podprogowego.
1992 — Jan Paweł II "zrehabilitował Galileusza", zwrócił mu honor, przeprosił za prześladowania kościelne i powiedział, że Kościół poważnie mylił się w dziedzinie astronomii, swoich koncepcji wszechświata. Papież ten zaakceptował einsteinowskie koncepcje nieograniczonego wszechświata, a nawet poparł teorię ewolucji i Wielkiego Wybuchu. Blado w ich świetle (zwłaszcza w świetle powszechnej ewolucji, ewolucji kultury i memów) wyglądają nadzieje na poprawność katolickiej filozofii. Taka filozofia historii jest dosyć zabójcza. Zresztą nie o fizykę głównie tu chodzi, ale obrazuje ona pewien problem: problem braku realnego wpływu chowającego się stwórcy na dzieje świata. Ponadto to chyba w tym 1992 roku weszła do biblioteczek Polaków książka "Anastazja P. Erotyczne immunitety". Kojarzy się nieco z późniejszą Agnieszką Piotrowską, a Anastazja z fantazjami. Pani ta spała z różnymi ważnymi postaciami, politykami i opisała to w książce. Pokazuje to oczywiście, że ci politycy niezbyt porządni są, że zdradzają zony. O imieniu Agnieszka, z którym to tutaj wiążę (bo te same inicjały i też dziwna sprawa, też kojarząca się nieco z moją i ze słowami spikerów, ci bowiem ciągle o seksie i o robieniu laski w zamian za darowanie kary gadają), jest też zresztą ordynarna przeróbka piosenki znanego zespołu muzycznego ("Agnieszka już dawno tutaj nie mieszka"); przeróbka jest w jakimś slangowym języku o seksie oralnym ("Agnieszka ssała mego orzeszka").
1992 — Pedofilia wobec mnie. Czy sprawcą był dobrany po nazwisku Kurski (skojarzenie: "prostytutka")? W każdym razie statek Kursk w Rosji już zaczynał się budować (obok innych takich dziwnie trafnych wydarzeń, np. powstania Energy Star w USA, traktatu z Maastricht w Europie czy upadku polskiego rządu i zastąpieniu go rządem kobiety itp.). O jego historii czytaj dalej przy r. 2000.
1992 — Na ekrany telewizyjne wchodzi "Z archiwum X", serial wyraźnie nawiązujący do morderstw papieskich, a także planów co do księżnej Diany.
1993(?) — Podrzucono trupa do mojego śmietnika blokowego, rodzina o tym nieraz wspominała, zwłaszcza mama. Ja sam tego nie widziałem.
1994 — masakra ludu Tutsi przez Hutu w Rwandzie – ta zbrodnia przeciwko ludzkości kosztowała życie 1 milion ofiar. Tak, jak i wcześniej
Nowa Huta jako miasto bez kościołów, to zapewne na zamówienie tego papieża, bo przypadek wydaje się skrajnie mało prawdopodobny. W ludobójstwie (ściśle to 800 tys. ofiar mającym) uczestniczyli też jacyś księża i zakonnice, np. zwłaszcza Athanase Seromba dostał 15 lat więzienia (dziwnie mało) za zamordowanie 2,5 tys. swoich wiernych przez Międzynarodowy Trybunał Karny w Rwandzie, choć to oczywiście broń Boże nie może być uznane za przesądzające o winie Watykanu (ja to raczej o tym wnioskuję przez to, że inni dysponenci źródła S. się z tym nie obnoszą i żadnych zleceń czy zamówień politycznych raczej nie dają). Dwa lata później kojarzący się ze mną z nazwiska ("no cichy nie, k***wa!") i urodzony w moje przyszłe będące memem urodziny Ntihinyurwa został biskupem Rwandy – nawiązanie do tortury dźwiękowej, do której aluzją jest właśnie ta nazwa ludu Hutu (wskazówka: kto produkuje drągi żelbetowe? m. in. huty). Te 2 lata to symbol ok. 20 lat, jakie pozostały do roku 2013 – początku tortury dźwiękowej (nawet już trochę w końcowych tygodniach 2012 r.). No, ale jak kogoś szokuje i komuś wydaje się niesmacznym takie skojarzenie, mimo mojej tragedii udzielającej się też trochę i wszystkim słuchaczom (w tym temacie Hutu i Huti patrz też dopisek
edit 2014-01-29 pod wpisem z 19. stycznia 2024 r. na moim blogu), to tutaj zaraz coś drobniejszego i dużo lżejszego – sprawa pojedynczej osoby, jakże charakterystycznej. To "bodajże" z S. (Nawiasem mówiąc, fałszywa epidemia Covid-19 jeszcze przebiła to ludobójstwo, jeśli chodzi o liczbę zamordowanych, chociaż to bodajże tylko z zamiarem ewentualnym.) Ewentualnie mogłoby to być z USA bez dalszego zleceniodawcy, co jest wątpliwe.
1994 — Marek Papała przyjęty do Komendy Głównej Policji. Nazwisko wybrane bodajże w związku z postacią papieża. W USA napiszą to bez polskich liter: PAPAL A, przy czym słowo "papal" oznacza "papieski", a więc: PAPIESKI A. 3 stycznia 1997 r. został Komendantem Głównym Policji minowany przez premiera Cimoszewicza na wniosek Leszka Millera, wówczas ministra.
1995(?) — Zniszczono życie mej mamie (siostrze cioci, z której zrobiono schizofreniczkę) wyrzucając ją z pracy w państwowej Akademii Muzycznej (potem zmieniono jej nazwę na Uniwersytet Muzyczny ustawą, choć ogólnie nie pasowała do definicji uniwersytetu). Podobna akcja wiele lat później (2015? 2016?) to np. wyrzucenie gen. Kozieja (zamieszany w Smoleńsk wg TV) z państwowej uczelni: Akademii Obrony Narodowej. Mama nieraz mi mówiła w dzieciństwie i ogólnie dzieciom, że mają "antenki" na głowach, co było wtedy dosyć zagadkowe i niezrozumiane. Pewnie usłyszała coś o podsłuchu. To pewnie przez to wygadywanie się tak ją potraktowano, a może po prostu upatrzono ją sobie do schizofrenii i poniżania. W tym roku też ojciec wyprowadził się od matki: doszło do separacji, a kilka lat później do rozwodu. Zauważmy, prześladowania dotykają raczej tę bardziej katolicką część rodziny.
1997 — Szykowano zabójstwo Papały. Powstawał też TVN. Film Kiler, który o tym był, wszedł na ekrany równo 8 miesięcy i 8 dni przed zabójstwem policyjnego generała. TVN zainaugurował nadawanie kilkanaście dni później czy wcześniej. Nikt za pomocą tej telewizji nie wsypał sprawy. W międzyczasie zmienił się rząd z lewicowego na prawicowy, ale co to za różnica. W 1998 r. Papałę zabito, w tym dniu wcześniej ambasada USA podała datę wizyty prezydenta USA w Polsce (czy odwrotnie, ogłoszono datę wizyty Buzka w USA?...). Jak wiadomo biznesmen Edward Mazur, którego żona zabitego rozpoznała jako zabójcę, kryje się od lat w USA i sądy nie zgadzają się na ekstradycję. Sprawa ma moim zdaniem ścisły związek z papieżem i UOP-em (i współpracą księży z tą służbą), opisałem to dokładniej na blogu.
1997 — Zorganizowano zamordowanie księżnej Diany (wypadek samochodowy spowodowany odbieraniem rozkazów falowych przez elektronikę samochodu).
1997 — Uchwalono Konstytucję równo 8 lat przed planowaną śmiercią samobójczą Jana Pawła II, czyli w dniu 2. kwietnia.
1998 — Na rynek wchodzi Wizja TV. Tymczasem pewnie w wyniku postępu prac badawczo-rozwojowych telewizja uzyskuje (czy powoli uzyskuje) możliwość internetowego podglądania ekranu mego komputera. W zasadzie nie miałem wtedy własnego, to był komputer współdzielony z innymi osobami. Jak myślicie, czy miało to coś wspólnego z papieżem? Pewnie tak. Wersje komputerów, które nie emitują takiego dającego się przetworzyć na obraz promieniowania, są sprzedawane wszystkim rządom. Jest na ten temat też norma NATO, tzw. SDIP-27 A.
1998-1999 — Na rozprawie rozwodowej mych rodziców padały pamiętne skrajnie dziwaczne teksty "natchnione" chyba
przyszłą sprawą Wesołowskiego. Być może to zasługa przekazu podprogowego. Informacja jest zasłyszana, nie byłem na tej rozprawie.
1999 — Rzuciłem podstawówkę muzyczną i zapisałem się do zwykłego gimnazjum. Do klasy podrzucono mi niejaką Agnieszkę Piotrowską (znalazła się też, chyba później, taka sędzina Sądu Najwyższego) oraz G. Wesołowskiego. Agnieszka Piotrowska była dziewczyną urodzoną 1 stycznia, na pewno znalezioną przy pomocy ewidencji ludności i podrzuconą do klasy w rejonowym gimnazjum, choć była ze Starej Miłosnej. Oczywiście nie ma obowiązku rejonizacji, ale jechać do zupełnie innej dzielnicy do gimnazjum to nieco absurd...
1999 — Masakra ludności lecącej samolotem Egypt Air z Nowego Jorku do Kairu. Media sprawiały wrażenie na to z góry przygotowanych, rozpisywały się o tym między wierszami. Dzień zamachu o 1980 dni poprzedzał śmierć Jana Pawła II (tymczasem poprzedni taki zamach był w latach 80-tych w odpowiedniej relacji do mojej daty urodzin, a więc ta zbrodnia przeciwko ludzkości sprawiała wrażenie zbrodni, której patronowała kwestia porodów mej matki — za każdym razem specjalnie dobrana data, przekaz podprogowy, wcześniactwo, pewna śmierć, podmiany w szpitalu...). Więcej informacji na blogu. Pod koniec też tego 1999 roku Putin został prezydentem Rosji.
1999 — W USA zamordowano ojca Donalda Trumpa w szpitalu, jest to na pewno dzieło tej samej grupy przestępczej z uwagi na wielką jasność co do tego nadchodzącego zdarzenia w mass mediach.
199x — początki sprawy wrobienia Komendy (wychodzi na to, że więzień polityczny z inspiracji Watykanu), ostatecznie skazano go 6.6.2004).
Ok. 1999 — początki zabijania w aferze tzw. "łowców skór" w Łodzi. Afera wydaje się być wykreowana przez ośrodek kierująco-zleceniodawczy w sprawie śledzenia Piotra Niżyńskiego, gdyż wydaje się być wywołana specjalnie z myślą o dacie zgonu mej cioci, najwyraźniej zabitej w szpitalu. Żyła 140 do kwadratu dni (19600), czyli inaczej 2800 tygodni i ani dnia więcej, zaś jednocześnie jej data śmierci tworzy przedział lat 20[.]02 – 2012 (20.02.2012). Nie udałoby się tak trafić w 2 przypadki naraz, gdyby nie miała specjalnie dobranej daty urodzenia, a to prawdopodobnie zasługa prymasa kolejnego po Hlondzie: Wyszyńskiego. Ustawioną datę urodzenia ma też najwyraźniej moja matka, czyli jej siostra. Podsumowując więc należy uznać za całkiem możliwe, że tę aferę zaprojektowano z myślą o dobrym ustawieniu daty zgonu mej cioci — tak, by ten przedział lat miał jakiś sens. Aferę ujawniono w 2002 r.
2000 — Masakra statku Kursk (takie przestępstwa stanowią zbrodnie przeciwko ludzkości). Zapaliła się w nim woda utleniona (nadtlenek wodoru). Tymczasem była tam chyba po prostu bomba. Media sprawiały wrażenie o tym z góry poinformowanych jeszcze zanim doszło do katastrofy. Więcej informacji jest na blogu w odpowiednich dopiskach. Dzieło "grupy telewizyjnej" (i prasowej), ci zaś dostają zlecenia i kieruje się nimi przez ICQ (taki komunikator internetowy; czyt.
aj sji kju,
I seek you = w wolnym tłumaczeniu "jestem osobą poszukującą", dosł. "szukam cię"), jest to osoba kontaktowa podobno z Watykanu, tamtejszy rezydent grupy.
2001 — Zamach na World Trade Center i Pentagon (zamówiony zapewne w Afganistanie przez pojedynczych funkcjonariuszy Pentagonu; pewnie to przez nacisk związany z dostępnością systemu podsłuchowego). Sprawa podobna do powyższych, też ten element spisku medialnego. Dzień zamachów rozpoczął ostatnie 1300 dni życia Jana Pawła II. Więcej informacji można wyszukać na blogu oraz przede wszystkim
są zgromadzone tutaj.
Ok. 2001 — wchodzą na rynek oszustwa mieszkaniowe (metodą "na Dom Ojca") — agencje wyłudzające 240 zł i nieudostępniające później żadnych realnych ofert odpowiadających wcześniej podawanym danym. Proceder ten jest w pełni kryty przez organy ścigania. Nawet decyzja procesowa ze strony mającego przemożną przecież władzę w postępowaniach karnych sądu, iż należy prowadzić śledztwo, że to nie jest legalne i że jest tu uzasadnione podejrzenie popełnienia przestępstwa, nie sprowadziła organów ścigania ze złej drogi. Tylko przesłuchali dodatkowo oszustów i sprawę umorzyli znowu z tego samego niesłusznego powodu ("brak znamion czynu zabronionego"). Jest to poważny błąd prawny, zaś ignorowanie sądu odwoławczego w postępowaniu przygotowawczym to zwykłe łamanie Kodeksu postępowania karnego i przestępstwo. A więc ewidentnie polityczna sprawa. Żaden prokurator czy nawet asesor prokuratury sam z siebie tak nie postąpi.
2001 — Zabicie Jacka Dębskiego bodajże z udziałem grupy telewizyjnej. Więcej na ten temat na
ogólnej liście ofiar grupy. Na pewno tropy prowadzą do papiestwa czy też jakichś "watykanistów", jacy nie istnieją, bowiem widać ezoteryczne kwestie podsłuchowe — data urodzenia tego ministra była taka, jak planowana data zgonu mej matki, jeśli by miała "skończyć jak [jej/Twoja] matka" (słowa często stosowane przez mego ojca), tzn. mieć daty urodzenia i zgonu tworzące ciąg kolejnych cyfr od 1 do 6. Ponadto pasuje ten sport do Apoloniusza Tajnera, który wtedy zaczął święcić wielkie triumfy. Szczegóły — po kliknięciu linku tu obok.
2002 — Ostatnia pielgrzymka papieża do Polski. Jak już pokazałem — dużo aluzji do ateizmu.
2003 — Zabito Jeremiasza Barańskiego (zabójcę Dębskiego — znał zleceniodawcę), z czego zrobiono samobójstwo.
2003 — Zabito Agnieszkę Piotrowską, przy okazji też jej chłopaka. Opisane powyżej.
2004 — Zabito Marka Sella, twórcę programu antywirusowego mks_vir (1987), najstarszego czy jednego z najstarszych polskich eksportowych programów komputerowych. Silne poszlaki wskazują na to, że to "grupa watykańska", odsyłam tutaj:
www.bandycituska.com/ofiary.html?jp2_sell.
2004 — Zabito mojego dziadka. Opisane na blogu pod wpisem o sądach. Jest to bodajże kolejne zabójstwo papieskie(?) — grupa telewizyjno-prasowa najwyraźniej była tu "przy pracy".
2005 — Zabito siostrę Łucję dos Santos, tę od "objawień" fatimskich i 3-ej tajemnicy fatimskiej (wyjaśniona na blogu pod nagłówkiem "Zeznania i dowody" – taki tytuł wpisu na blogu).
2005 — Samobójstwo Jana Pawła II. Poszedł w ten sposób bodajże w ślady poprzedników Pawła VI i Jana Pawła I, na co wskazuje wiele okoliczności, w tym brak świadków spisku oraz zgodność z planami i proroctwami, w tym: "przepowiednią Malachiasza". Sam papież poprosił "pozwólcie mi odejść do Domu Ojca", co nagłośniono. W to "niebo" chyba nie wierzył. Dzień śmierci dobrany na 2 konkurencyjne sposoby (wewnętrzna właściwość samej daty oraz jej odległość od daty wyboru na papieża: dzień 9666-ty), co pozwala wnioskować, że (po pierwsze) data wybrania go na papieża była ściśle ustalona i że (po drugie) już w chwili wybierania go znana była (w każdym razie tym, którzy doszli na szczyt) pożądana data jego śmierci — tak można planować tylko wtedy, gdy zabiega się o wybranie ateisty (jak twierdzę, zabiegał o to już Pius XII). Więcej o tym
można przeczytać na forum.
KALENDARIUM ZAPEWNE NIEKOMPLETNE. ALE JAK WIDZICIE PRZEZ WIELE WIELE LAT ŻYCIA, JESZCZE ZANIM ZOSTAŁ PAPIEŻEM, ŻYŁ JAK ATEISTA. NIE MAJĄ WIĘC SENSU TE LITANIE DO NIEGO W KOSCIOŁACH, JEGO PORTRETY CZY POMNIKI. W WATYKANIE UBZDURALI SOBIE CHYBA, ŻE CO KOŚCIÓŁ POLSKI, TO MUSI BYĆ KULT POŚMIERTNY TEGO POLAKA KREOWANEGO NA "JÓZEFA PIŁSUDSKIEGO DRUGIEGO" (PIUS-UDSKIEGO), CZYLI WIELKIEGO PRZYWÓDCĘ POLITYCZNEGO PODRZUCONEGO ZZA GRANICY.
© 2015-2018 www.bandycituska.com.
Tytułowa alternatywa jest pytaniem do establishmentu, bo może humanizm demokratyczny to mrzonka i przecenianie ludzi.
Jedno i drugie jest odejściem od ducha religii.
[ Kryterium doboru osoby po nazwisku – dostrzeżone przykłady ] [ Co oznacza "niebo"? – dowody z samej Biblii ]
[ Rzut oka na Nietzschego: czy "śmierć Boga" należy wiązać z problemem nieba? ]